Nie było stosowania środków przymusu bezpośredniego 10 i 11 kwietnia przed Pałacem Prezydenckim - mówili zgodnie w czwartek wieczorem w Sejmie przedstawiciele BOR, policji i Straży Miejskiej.

Wydarzeniami przed Pałacem zajmowały się trzy sejmowe komisje: administracji i spraw wewnętrznych, sprawiedliwości i praw człowieka oraz regulaminowa i spraw poselskich. Posiedzenia, które trwało ponad 3,5 godziny, chcieli posłowie PiS.

Szef BOR gen. Marian Janicki powiedział, że w trakcie przygotowań do uroczystości rocznicowych Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego 1 kwietnia przekazała BOR sygnał, że 10 kwietnia przed Pałacem Prezydenckim może dojść do samospalenia jednego z uczestników obchodów.

Biuro w swoich analizach brało też pod uwagę, że zgromadzenie tak wielkiej liczby osób na Krakowskim Przedmieściu może zablokować okolice tej ulicy. BOR zwracał też uwagę, że zgromadzony tłum może różnie zareagować na obraz wyświetlany na telebimach.

Przedstawiciele BOR, policji i straży miejskiej zwracali uwagę, że zgromadzenia publiczne zgłoszone na 10 kwietnia, miały - wedle organizatorów - liczyć 75 tys. ludzi. Przedstawiciele służb podkreślali, że to skala porównywalna z uroczystościami beatyfikacyjnymi ks. Jerzego Popiełuszki.

Policyjna operacja zabezpieczenia wydarzeń 10 kwietnia miała kryptonim "Rocznica"

Policyjna operacja zabezpieczenia wydarzeń 10 kwietnia miała kryptonim "Rocznica". Z kolei BOR nazwał zabezpieczenie wydarzeń w rocznicę katastrofy smoleńskiej operacją "Goździk". Wydarzenia rocznicowe zabezpieczało 1600 policjantów i ponad 300 funkcjonariuszy BOR (z tego 82 przed Pałacem). Koszty zabezpieczenia zgromadzeń stołeczny ratusz wycenił na 100 tys. zł.

Janicki mówił też, że 10 kwietnia jednemu z funkcjonariuszy Biura próbowano podczas zgromadzeń wyciągnąć pistolet z kabury.

Wiceszef MSWiA Adam Rapacki zapowiedział, że w przyszłym tygodniu powinny być znane wyniki kontroli działania policji i BOR, jaką zleciło MSWiA po wydarzeniach z 10 i 11 kwietnia.



Przedstawiciele policji, BOR i Straży Miejskiej zaprezentowali filmy z wydarzeń 10 i 11 kwietnia, zarówno własne, jak i dostępne w Internecie.

"Zaraz państwo pewnie siebie zobaczycie, bo ja nie rozpoznaję" - mówił komendant stołeczny policji gen. Adam Mularz, zwracając się do posłów PiS.

Zarówno on, jak i Zbigniew Włodarczyk, wiceszef warszawskiej straży miejskiej, zapewniali, że funkcjonariusze nie używali środków przymusu bezpośredniego. "Gdy przerwane zostały barierki, funkcjonariusze musieli zatamować napór osób postronnych" - podkreślił gen. Mularz.

Do dyskusji zgłosiło się 18 posłów, głównie z PiS

Do dyskusji zgłosiło się 18 posłów, głównie z PiS. Wielu z nich porównywało zachowanie służb porządkowych przed Pałacem Prezydenckim do czasów PRL albo zestawiało reakcję policji 10 kwietnia z jej bezradnością wobec pseudokibiców.

Posłowie PiS zwracali też uwagę, że dostali informację, iż przed Prezydencki Pałac zostaną wpuszczeni wszyscy posłowie, którzy pokażą legitymację. Andrzej Dera (PiS) zarzucił służbom porządkowym błąd, który miał polegać na utworzeniu zbyt wąskiego przejścia dla posłów, wpuszczeniu tylko kilku osób, a potem zablokowaniu przejścia. "Gdyby nie ten błąd, nie byłoby żadnego incydentu" - podkreślił Dera i pytał, kto wydał rozkaz, by więcej osób nie wpuszczano.

Gen. Janicki tłumaczył, że każdorazowo na uroczystości ochraniane przez BOR Biuro dostaje listę zaproszonych gości. "W tym przypadku my listy nie dostaliśmy, bo było bardzo ciężko identyfikować. Natomiast był oddelegowany pracownik Kancelarii Prezydenta, jeden z dyrektorów, który wskazywał +to jest poseł+ i nie było żadnego problemu" - powiedział Janicki.

"Dostaliśmy informację (od tego samego pracownika Kancelarii Prezydenta - PAP), że do składania wieńców mamy wpuścić 10 posłów" - mówił Janicki, dodając, że generalnie wpuszczono 14 posłów oraz prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego.

Z kolei poseł Jarosław Zieliński (PiS), który był przedstawicielem wnioskodawców, ocenił, że użyte środki przymusu bezpośredniego, zarówno 10 jak i 11 kwietnia, były niewspółmierne do sytuacji i nie były niczym uzasadnione. "Żadne okoliczności nie uzasadniały zastosowania siły" - powiedział Zieliński.

Polityków PiS skrytykował poseł Piotr Van der Coghen (PO). "Co powoduje, że poważni ludzie, parlamentarzyści okazują pogardę dla przestrzegania prawa, i - skacząc przez płoty ustawione przez policję - robią z siebie idiotów" - pytał poseł PO, wywołując tym gorący sprzeciw adwersarzy z PiS. Van der Coghen zwracał też uwagę, że posłowie nie stoją ponad prawem.

Również Paweł Orłowski (PO) ocenił, że skakanie przez płot było manifestacją, która nie licowała z powagą mandatu posła.

Debata dotyczyła też wydarzeń 11 kwietnia, kiedy Straż Miejska usunęła sprzed Pałacu Prezydenckiego namiot "Solidarnych 2010". Zdaniem posłów PiS pobito wówczas dziennikarza "Gazety Polskiej" Michała Strózyka.

Zbigniew Włodarczyk, zastępca komendanta warszawskiej Straży Miejskiej, powiedział, że strażnicy wspierali wówczas pracowników Zarządu Dróg Miejskich, którzy chcieli usunąć namiot. Funkcjonariusze próbowali wyprowadzić spod namiotu Stróżyka, który nie chciał stamtąd wyjść. Jak mówił Włodarczyk, wówczas ktoś wbiegł na strażników i przewrócił zarówno funkcjonariuszy, jak i Stróżyka. Po upadku dziennikarz "Gazety Polskiej" miał otarcie naskórka na głowie. Został odwieziony na obserwację do szpitala.