Kaczyński bez wyraźnego oparcia w jakiejkolwiek grupie społecznej będzie szukał sprzymierzeńców wśród najbardziej zagrożonych przemianami środowisk.
Buczenie, gwizdy i krzyki. Pierwszy raz od katastrofy 10 kwietnia dwaj czołowi politycy – Donald Tusk i Jarosław Kaczyński – znaleźli się w bezpośrednim zwarciu. Prezes PiS osłabiony po awanturach wokół krzyża próbował wczoraj odzyskać utraconą pozycję polityczną. Na partnera nowej ofensywy obrał związki zawodowe. Nie mniej sfrustrowane słabnącą pozycją w kraju.W 30 lat od powstania „Solidarność” silniejsza jest dziś mitem założycielskim demokratycznej Polski niż realnym wpływem na życie kraju. Kaczyński nie zaproponował recepty na odrodzenie związku ani na poprawę warunków pracy, ale dla działaczy ważniejsza mogła być jego pełna oskarżeń i teorii spiskowych retoryka. Coś, co pozwoli odwrócić uwagę i racjonalizować bezradność związkowców.
Komu pomogły gwizdy?
Nic dziwnego, że pytanie Tuska: „Co się stało z tymi 9 milionami ludzi, których dziś nie ma w »Solidarności?« przyjęte zostało jako prowokacja. Podobnie jak cytat z Kaczmarskiego: „Ale zbaw mnie od nienawiści, ocal mnie od pogardy, Panie”. Odpowiadały mu gwizdy.
To pozorne zwycięstwo Kaczyńskiego zbiegło się w czasie z ogłoszeniem doskonałych wyników gospodarczych. Wzrost PKB o 3,5 proc., jeden z najlepszych w Europie. Dla Tuska ten moment może się okazać równie trudny, co symboliczny. Wreszcie jasno określony został podział między sfrustrowaną salą, roszczeniowymi związkami a rządem, który czy reformuje, czy nie, ma ich przeciwko sobie.