Premier Donald Tusk debatował w poniedziałek na Politechnice Gdańskiej jedynie z przedstawicielami dwóch z czterech związków zawodowych ze Stoczni Gdańskiej. Związkowcy z "Solidarności" i OPZZ oczekiwali szef rządu przed stoczniową bramą i tam oglądali dyskusję.

Zdaniem premiera, rezygnacja z debaty Solidarności i OPZZ to nie jest komfortowa sytuacja. "Lepsza jest rozmowa, nawet jeśli argumenty będą ostre, niż wyłącznie krzyczenie na siebie" - mówił Tusk przed rozpoczęciem debaty.

Jak zapewnił podczas debaty, nie zostawi stoczniowców z Gdańska bez pomocy w przypadku gdyby Komisja Europejska nie zaakceptowała planu restrukturyzacji zakładu. Dodał, że stocznia w Gdańsku otrzymała około 600-700 mln pomocy publicznej.

Wyjaśnił, że składały się na to umorzone zobowiązania wobec partnerów publicznych, np. Skarbu Państwa, urzędu miejskiego w Gdańsku czy izby skarbowej oraz poręczenia i gwarancje kredytowe w wysokości około 500 mln zł.

Poinformował, że KE ma wątpliwości do tej części planu restrukturyzacji, która dotyczy finansowania produkcji wież wiatrowych. "Co do finansowania produkcji stricte stoczniowej - dzisiaj wątpliwości Komisja Europejska praktycznie nie ma" - stwierdził.

Tusk zapewnił, że nie zostawi stoczniowców bez pomocy w przypadku, gdyby KE nie zaakceptowała planu restrukturyzacji. "Gdyby inwestor nie przekonał Komisji Europejskiej, mimo naszej dużej pomocy, to nie zostawię Stoczni Gdańskiej w sytuacji gorszej niż to było ze Stocznią Gdynia i ze Stocznią Szczecin" - zapowiedział.

Po wysłuchaniu debaty wiceszef "Solidarności" w Stoczni Gdańskiej Karol Guzikiewicz zażądał powołania sejmowej komisji śledczej w sprawie prywatyzacji Stoczni Gdańskiej.

Zdaniem Guzikiewicza, Tusk kłamał w czasie debaty ze związkowcami i podał nieprawdziwe informacje dotyczące pomocy publicznej dla stoczni. Według przedstawicieli Stoczni Gdańskiej cała pomoc wyniosła 80 mln zł, a pomocy efektywnej było około 33 mln zł. "To jest kilkadziesiąt milionów, a nie kilkaset milionów" - dodał.

W opinii wiceszefa "S" w Stoczni Gdańskiej, poniedziałkowa debata "niczego nie przyniosła". "Premier w dalszym ciągu okłamuje społeczeństwo" - uważa lider stoczniowej "S".

Na debatę na dziedzińcu Politechniki Gdańskiej przyszli przedstawiciele dwóch mniejszych działających na terenie stoczni związków: "Okrętowiec" oraz Związku Zawodowego Inżynierów i Techników. Obaj byli zadowoleni z rozmowy z Tuskiem.

Marek Bronk przewodniczący Związku Zawodowego "Okrętowiec" ocenił po debacie, że "kilka kwestii zostało wyjaśnionych" a premier "pewne zobowiązania na forum publicznym zrobił, co do Stoczni Gdańskiej" i - jego zdaniem - "należy w spokoju oczekiwać teraz na decyzję Komisji Europejskiej".

"Premier powiedział bardzo ważną rzecz dla stoczniowców, że nie zostaniemy potraktowani inaczej niż stoczniowcy z Gdyni i Szczecina, w sytuacji gdyby Stocznia Gdańsk straciła pracę" - zaznaczył Wiesław Szady przedstawiciel Związku Zawodowego Inżynierów i Techników.

Zaproszenie przedstawiciel tych dwóch mniejszych związków było powodem, dla którego stoczniowa "S" oraz OPZZ odrzuciły zaproszenie do debaty. W gdańskiej stoczni do Solidarności należy 1800 osób, do OPZZ - 250, Okrętowca - 180, a do Związku Inżynierów i Techników - 50.

Informując około godz. 14 o tym, że nie przyjdą na debatę przedstawiciele "S" i OPZZ zarzucili Tuskowi, że zapraszając dwa mniejsze stoczniowe związki chciał wprowadzić tam "konia trojańskiego".

"Pan premier wziął sobie na debatę przybudówki, które już w piątek mówiły wyraźnie, że będą próbowały atakować związki zawodowe, (...) a nie będą atakowały premiera" - powiedział na konferencji prasowej pod Pomnikiem Poległych Stoczniowców, przewodniczący Solidarności w Stoczni Gdańsk Roman Gałęzewski. Nazwał zachowanie premiera tchórzostwem.

Na dowód, że rząd prowadzi z nimi nieuczciwą grę, Gałęzewski chciał pokazać dziennikarzom sms-y od rzecznika rządu. Jeden z dziennikarzy zwrócił przy tym uwagę, że w telefonie komórkowym Gałęzewskiego jest też sms od Macieja Łopińskiego szefa gabinetu politycznego prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Łopiński na antenie TVN24 zapewnił, że sms nie dotyczył debaty premiera ze związkowacami. Jak mówił, chciał porozmawiać z Gałęzewskim o jego wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" i wyjaśnić zawarte w nim - według Łopińskiego - nieścisłości.

Po tym wystąpieniu przedstawicieli Solidarności i OPZZ swój briefing zorganizował rzecznik rządu, który podtrzymał zaproszenie na debatę dla wszystkich czterech związków. "Podtrzymujemy zaproszenie. Liczymy, że mimo zapowiedzi zarówno przedstawiciele Solidarności jak i OPZZ na debacie się pojawią. Do samego końca, do godz. 20 będą na nich czekać krzesła" - powiedział Graś.

Wtedy stoczniowa Solidarność i OPZZ zaproponowały premierowi spotkanie ze związkowcami przed bramą nr 2 Stoczni Gdańsk. "My nie tchórzymy przed debatą. Już szykujemy na dyskusję twarde, stoczniowe krzesła" - powiedział PAP wiceszef stoczniowej "S" Karol Guzikiewicz. Dodał, że związkowcy są równie dobrzy w public relations jak premier, choć mają tylko średnie wykształcenie.

Związkowcy zgromadzili się już przed bramą nr 2 stoczni. Wśród oczekujących na premiera był też m.in. prałat Henryk Jankowski.

Odnosząc się do propozycji spotkania przed bramą stoczni rzecznik rządu ocenił, że jest to "rozpaczliwa próba uniknięcia oskarżeń o tchórzostwo, które płyną pod adresem tych związków" po ich konferencji prasowej. "Od kilku dni telewizje rezerwują czas antenowy i przygotowują relacje na godzinę 20. Czekamy (na Solidarność i OPZZ) na debacie o godz. 20" - powiedział Graś.

Sytuacji wokół debaty nie chciał komentować przebywający z wizytą we Włoszech prezydent Lech Kaczyński. Ocenił jedynie, że sprawy stoczni nie załatwia się poprzez debaty.

Zdaniem wiceszefa klubu PO Grzegorza Dolniaka, związkowcy wycofali się z debaty - ponieważ obawiali się, że pokazana zostanie słabość ich argumentów. "Premier potwierdza swoją obecność na debacie; zaproszenie jest aktualne, więc jeśli ktoś rzeczywiście stchórzył, to na pewno nie premier" - podkreślił.

Według szefa klubu PSL Stanisława Żelichowskiego, związkowcy wiedzieli, że ich argumenty w konfrontacji z argumentami Tuska "pękną jak bańka mydlana" i dlatego zrezygnowali z debaty. Jak ocenił, związkowcy nie mieli konkretnych argumentów

Zdaniem Jacka Kurskiego (PiS), pomysł debaty premiera z udziałem związkowców nie tylko z Solidarności i OPZZ, ale i z mniejszych organizacji, to "PR-owska zagrywka rządu", która ma odwracać uwagę od nieudolnej polityki jaką gabinet Tuska prowadzi wobec stoczni. "Premier próbuje używać stoczniowców jako mięsa armatniego w swoich PR-owskich zagrywkach" - podkreślił.

Szef SLD Grzegorz Napieralski ocenił, że tego typu debaty nie powinny być organizowane w czasie kampanii wyborczej. "Wiemy dokładnie jaki był cel, debata miała przynieść dodatkowe punkty w czasie kampanii, z ogłoszeniem wielkiego triumfu Tuska" - uważa Napieralski.

Jak wynika z sondażu telefonicznego SMG/KRC dla TVN24 - przeprowadzonego przed rozpoczęciem debaty - według 28 proc. Polaków winę za to, że nie doszło do debaty premiera Donalda Tuska z "Solidarnością" i OPZZ Stoczni Gdańskiej ponosi rząd.

Zdaniem 16 proc. badanych winę ponoszą przedstawiciele wymienionych związków zawodowych. Natomiast w opinii 20 proc. obie strony konfliktu są winne. 36 proc. udzieliło odpowiedzi: "Nie wiem, trudno powiedzieć".

Sondaż telefoniczny SMG/KRC przeprowadzono 18 maja na ogólnopolskiej, reprezentatywnej grupie 604 osób powyżej 18. roku życia.