Pandemia odsunęła na dalszy plan walkę o władzę u rządzących chadeków. Co nie znaczy, że została ona przerwana.
Na początku roku kampania przed wyborami nowego szefa CDU, partii Angeli Merkel, trwała w najlepsze. Zjazd partyjny był zaplanowany na 25 kwietnia. Delegaci mieli na nim wybrać następcę obecnej szefowej ugrupowania, minister obrony Annegret Kramp-Karrenbauer.
Wytrzymała ona na stanowisku nieco ponad rok. Jej autorytet i kompetencje były od początku kwestionowane. Niezdolność do wyegzekwowania dyscypliny w regionalnych strukturach partii ostatecznie podkopała jej wiarygodność. Protegowana kanclerz Merkel w lutym ogłosiła rezygnację z funkcji.
Największe szanse na to, by stanąć na czele rządzącego w Niemczech ugrupowania, miał Friedrich Merz. To były szef frakcji CDU/CSU w Bundestagu, zapiekły rywal Angeli Merkel, reprezentujący konserwatywne skrzydło partii. Jego największym konkurentem był Norbert Roettgen, szef komisji spraw zagranicznych niemieckiego parlamentu.
Stawką był jednak nie tylko fotel szefa partii. Nowy przewodniczący CDU prawdopodobnie poprowadziłby również ugrupowanie do walki w wyborach na jesieni 2021 r. jako kandydat na kanclerza. Angela Merkel nie będzie bowiem po raz kolejny ubiegać się o ten urząd. Zapowiedziała, że odejdzie z polityki.
Koronawirus wszystko przewrócił do góry nogami. Nie dość, że wybory przewodniczącego nie mogły się odbyć, to w kryzysie na ulubieńca Niemców wyrósł szef CSU i premier Bawarii Markus Soeder. Zwrócił on na siebie uwagę zdecydowanymi posunięciami w walce z pandemią – zamknął szkoły i wprowadził ograniczenia kontaktu, kiedy kanclerz i jej minister zdrowia Jens Spahn wciąż zastanawiali się, co robić. Przełożyło się to na niespotykane w Niemczech wyniki w sondażach. W Bawarii pozytywnie ocenia Soedera 94 proc. ankietowanych. W rankingu najpopularniejszych polityków w skali całych Niemiec wyprzedził on w kwietniu Merkel. W sondażu z połowy lipca 64 proc. ankietowanych wskazało go jako przyszłego kanclerza.
To jednak nie sondaże decydują, kto stanie na czele chadeków. Ambicje kanclerskie ma też Armin Laschet. Jest on premierem Nadrenii Północnej-Westfalii – najludniejszego landu RFN. Ma też za sobą najliczniejsze struktury partyjne. Jak pogodzić sondaże i ambicje?
Utworzyć oś Düsseldorf-Monachium. Według nieoficjalnych informacji z kręgów partyjnych Laschet i Soeder już zawarli porozumienie. Pierwszy w 2022 r. miałby zastąpić Franka-Waltera Steinmeiera na stanowisku prezydenta. Drugi zostałby kandydatem na kanclerza. A stanowisko szefa CDU objąłby na zjeździe w grudniu polityk, który – przynajmniej na razie – nie będzie zgłaszał pretensji, by stanąć na czele rządu. Jest nim minister zdrowia Jens Spahn – protegowany nestora chadeków, przewodniczącego Bundestagu Wolfganga Schaeuble. Przy okazji „wycięci” z wyścigu zostaliby Merz i Roettgen.
Gdyby rzeczywiście doszło do realizacji tego porozumienia, to Soeder byłby trzecim w historii powojennych Niemiec Bawarczykiem, który miałby szansę zostać kanclerzem. Przed nim – bez powodzenia – próbowali tego Franz Josef Strauss i Edmund Stoiber.
Na pierwszy rzut oka Soedera i Merkel nic nie łączy. Być może oprócz tego, że oboje są protestantami. On – prawie dwumetrowy, rubaszny, energiczny i bezpośredni. Ona – zawsze opanowana, nieco bezbarwna i nieujawniająca emocji. To jednak tylko pozory. Podobnie jak Merkel, Soeder jest politykiem traktującym kwestie cywilizacyjne i światopoglądowe krańcowo instrumentalnie. Premier Bawarii co prawda wprowadził tzw. Kreuzpflicht, czyli obowiązek wieszania krzyży przy wejściach do budynków państwowych w swoim landzie, jednocześnie jednak deklaruje poparcie dla „małżeństw” jednopłciowych.
Gdyby wybory w RFN odbyły się teraz, wygrałaby CDU/CSU, zyskując 37-proc. poparcie. Na drugim miejscu znaleźliby się Zieloni z 20 proc. głosów. Na współrządzących obecnie socjaldemokratów (SPD) chce głosować 14 proc. ankietowanych. Prawicowa Alternatywa dla Niemiec (AfD) może liczyć na 11 proc. głosów. Do Bundestagu weszłyby jeszcze postkomunistyczna Lewica (7 proc.) i liberalna FDP (5 proc.). ©℗