Sąsiedzi Węgier w różny sposób reagują na retoryczny rewizjonizm Viktora Orbána.
Ziemie należące przed 1920 r. do Królestwa Węgier dziś należą do Austrii, Chorwacji, Polski, Rumunii, Serbii, Słowacji, Słowenii i Ukrainy. Ale akcja wspierania diaspory przez Budapeszt wywołuje efekty polityczne głównie w Rumunii, Serbii, na Słowacji i Ukrainie, bo to w tych krajach żyje w sposób zwarty znacząca mniejszość węgierska.
Zaniepokojenie władz Rumunii wzmogło się po rosyjskiej aneksji Krymu w 2014 r. Wcześniej wywieszanie flagi Seklerów – węgierskiej grupy etnicznej z Siedmiogrodu – na budynku węgierskiego parlamentu budziło w Bukareszcie co najwyżej niesmak. Później takie decyzje, jak wprowadzony w 2015 r. zakaz uczestniczenia węgierskich dyplomatów w Święcie Zjednoczenia Rumunii 1 grudnia, zamieniły się w zagadnienia z zakresu bezpieczeństwa wewnętrznego. Odtąd każde wystąpienie premiera Viktora Orbána, które dotyczy terytorium Rumunii, jest wnikliwie analizowane.
Retoryczny rewizjonizm jest wzmacniany przez lokalną mniejszość. W grudniu 2019 r. Demokratyczny Związek Węgrów w Rumunii, który w tamtejszym parlamencie ma 21 mandatów, zgłosił projekt ustawy o autonomii dla Seklerszczyzny. Zazwyczaj takie inicjatywy były skutecznie blokowane, ale tym razem z powodu nieuwagi przewodniczącego parlamentu, postkomunisty Marcela Ciolacu, projekt do kwietnia 2020 r. nie wszedł do porządku obrad, co zgodnie z przepisami w praktyce oznaczało, że za milczącą zgodą deputowanych został przyjęty.
Prezydent Rumunii Klaus Iohannis, sam będący etnicznym Niemcem z Siedmiogrodu, zarzucił rządzącym chęć przekazania regionu Węgrom. „Jó napot, Ciolacu!” („Dzień dobry, Ciolacu”) zwrócił się po węgiersku Iohannis, a dalej, już po rumuńsku, zapytał, co Orbán obiecał postkomunistom za ustawę w takim kształcie. Projekt zakładał, że na Seklerszczyznie język węgierski będzie miał taki sam status, jak rumuński, a region ze stolicą w Târgu Mureș, własnym prezydentem i Radą zyska osobowość prawną. Zakładano również referendum lokalne, które miało potwierdzić ten status. W szczycie epidemii COVID-19 pod koniec kwietnia musiał się zebrać Senat – tylko po to, aby z powodzeniem odrzucić tę jedną regulację.
Zaniepokojeni są też Słowacy. W tym państwie Węgrzy w sposób zwarty zamieszkują całe pogranicze. Jeszcze w 2010 r. rząd w obawie przed rozdawaniem im węgierskich paszportów wprowadził zakaz posiadania podwójnego obywatelstwa. Jednak w przeciwieństwie do relacji z Rumunią, rząd Orbána doprowadził do pewnego zbliżenia ze Słowacją. Wpłynęło na to złagodzenie postaw słowackich Węgrów, których polityczni reprezentanci rzadziej niż w latach 90. wspominają o autonomii. Orbána z rządzącą do marca 2020 r. partią Kierunek-Socjaldemokracja zbliżyły wspólne interesy gospodarcze i sprzeciw wobec relokacji uchodźców. Obie stolicy pragmatycznie starają się nie rozdmuchiwać diametralnie różnych wizji historii.
A jednak majowy post Orbána na Facebooku z mapą Wielkich Węgier wywołał gniewne reakcje u wszystkich sąsiadów. Protest zgłosiła Słowenia, a prezydent Chorwacji Zoran Milanović apelował o niereagowanie na prowokacje. Zaskakująco spokojnie zareagowała za to Serbia – po rozpadzie Jugosławii i utracie Kosowa odczuwająca podobne do węgierskich bóle fantomowe, a przez to wrażliwa na tego typu mapy. Jak daleko pragmatyczny potrafi być jej prezydent Aleksandar Vučić, okazało się w trakcie spotkania z Orbánem 15 maja. Gospodarz podkreślił, że nie powie złego słowa o premierze, a już na pewno nie po to, by zdobyć dobrą prasę za granicą.
– Czy Węgry i Orbán kiedykolwiek uczynili nam coś złego? Kiedy Węgry były przeciwko Serbii na forach międzynarodowych? Któż inny głośniej brał w obronę prawa Serbów w regionie i Kosowie? – pytał Vučić i podkreślał, że premier wielokrotnie zwracał uwagę, iż Serbia jest bardziej potrzebna Unii Europejskiej niż odwrotnie. Choć w 1920 r. Belgrad i Budapeszt stały po przeciwnej stronie barykady, a ówczesne Królestwo SHS, poprzednik Jugosławii, na mocy Trianon powiększyło się o Chorwację, Prekmurje i Wojwodinę, dzisiejsza polityka wygląda zupełnie inaczej. Węgry należą do największych zwolenników poszerzenia UE o Bałkany, a w nowej Komisji Europejskiej ich przedstawiciel Olivér Várhelyi zajmuje się właśnie tą problematyką.
Także dlatego 15 maja Vučić ani słowem nie odniósł się do postu z mapą Wielkich Węgier, a dziennikarze nie mogli o nią zapytać. Ta pobłażliwość jest o tyle paradoksalna, że Orbán w Wojwodinie czuje się jak u siebie. Dowodem mogą być wybory do europarlamentu z 2019 r., w których politycy Fideszu prowadzili kampanię także tam. Serbia milczała też, gdy na jej granicy Orbán wznosił ogrodzenie, by bronić się przed uchodźcami. Nie ma jednak nic za darmo. Portal Direkt36 z siecią BIRN opublikowały w 2019 r. wyniki śledztwa, jak bliskie Orbánowi i Vučiciowi firmy wygrywały przetargi na wymianę oświetlenia w serbskich miastach, w których władzę ma partia rządząca. Łączna wartość projektów to 26 mln euro.
Na najbardziej zdecydowane kroki rząd Orbána pozwala sobie natomiast wobec Ukrainy, postrzeganej w Budapeszcie jako sąsiad najsłabszy, a zatem najbardziej podatny na naciski. Kijów zaś po utracie Krymu i wybuchu wojny na Donbasie alergicznie reaguje na każde oznaki budzące skojarzenia z separatyzmem. Efektem jest choćby rosnące zainteresowanie służb specjalnych mniejszością węgierską, czego przykładem były reakcje po tym, jak drużyna zakarpackich Węgrów o nazwie Kárpátalja (węgierska nazwa Zakarpacia) wygrała w 2018 r. mistrzostwa świata regionów niezrzeszonych w FIFA. Ukraińska federacja dożywotnio zdyskwalifikowała ukraińską część drużyny, a grającym w niej obywatelom Węgier zakazano wjazdu do kraju.
Ukraińcy podobnie jak Słowacy nie pozwalają na podwójne obywatelstwo (przepis pozostaje martwy), a gdy poprzednie władze przyjęły przepisy mające chronić status języka ukraińskiego, ograniczając przy tym możliwości nauczania w językach mniejszości, doszło do wybuchu. Mniejszość węgierska z Zakarpacia jest jedyną, która pobierała naukę w swoim języku od przedszkola po uniwersytet. W odwecie Węgry w 2017 r. zablokowały współpracę Ukrainy z NATO, co dla kraju toczącego wojnę jest szczególnie bolesne. Do przełomu nie doszło także podczas ubiegłotygodniowej wizyty szefa MSZ Dmytra Kułeby w Budapeszcie, choć obie strony zgodnie podkreśliły, że są już bliżej kompromisu.