Pogłoski o odejściu Theresy May krążą już od dawna, ale dopiero w ubiegłym tygodniu wspomniała ona o tym publicznie. Wśród torysów nie brakuje chętnych na mieszkanie przy Downing Street 10.
Wśród potencjalnych następców premier May wymienia się m.in. Borisa Johnsona. Na jego korzyść przemawia to, że jest na Wyspach postacią powszechnie rozpoznawalną, a do tego doskonale włada słowem pisanym i jest świetnym mówcą, co w brytyjskiej polityce wciąż ma kolosalne znaczenie. Jego cotygodniowe felietony na łamach dziennika „The Daily Telegraph” wyznaczały puls eurosceptycznego skrzydła Partii Konserwatywnej – razem z konferencjami nieformalnego lidera tej frakcji Jacoba Rees-Mogga.
Na niekorzyść Johnsona przemawia jego niewielkie doświadczenie rządowe. W rządzie Theresy May otrzymał prestiżową tekę szefa dyplomacji, ale na stanowisku nie błysnął. Odszedł w połowie ub.r. w akcie protestu wobec polityki europejskiej swojej szefowej. Z tym też związana jest wolta, jaką będzie mu pamiętać część polityków i opinii publicznej. Chodzi o zwrot o 180 stopni w odniesieniu do porozumienia wyjściowego. Johnson najpierw przez wiele miesięcy bezwzględnie krytykował dokument, by w ostatnich dniach dojść do wniosku, że jednak go poprze – bo lepszy jest taki brexit niż żaden.
Pozostało
90%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama