Miękki brexit, wcześniejsze wybory albo drugie referendum – takie opcje są rozważane nad Tamizą, aby przełamać polityczny klincz wokół wyjścia z Unii Europejskiej.



Wielka Brytania żegna się z Brukselą 12 kwietnia. W piątek parlament po raz trzeci odrzucił bowiem porozumienie wyjściowe z Unią; jego przyjęcie było warunkiem przedłużenia brytyjskiego członkostwa w Unii do 22 maja, tak żeby Londyn zdążył z przyjęciem przepisów niezbędnych dla uporządkowanego wyjścia ze Wspólnoty. Nie musi to jednak oznaczać, że w połowie miesiąca czeka nas twardy brexit.
Na 10 kwietnia bowiem przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk zwołał kryzysowy szczyt unijnych liderów. Może tam zapaść decyzja o przesunięciu daty brexitu jeszcze bardziej, o ile Brytyjczycy zobowiążą się do przeprowadzenia majowych wyborów do europarlamentu. Co więcej, w tym tygodniu sami Brytyjczycy również będą się starali szukać wyjścia z impasu, w jakim polityka nad Tamizą tkwi od listopada ub.r.
Taka próba zostanie podjęta już dzisiaj podczas ponownego głosowania nad różnymi wariantami brexitu. Powtórka jest niezbędna, ponieważ w środę – podczas pierwszej rundy głosowań – większości nie zdobyła żadna z rozważanych ośmiu opcji. Najbliżej przyjęcia były dwie. Pierwsza wzywała do organizacji drugiego referendum, tak aby Brytyjczycy mogli zatwierdzić uzgodniony przez polityków wariant brexitu (niekoniecznie oznacza to, że pojawiłoby się tam pytanie o pozostanie w UE). Druga przewidywała, że po opuszczeniu Wspólnoty Londyn pozostanie w unii celnej z Brukselą.
Zdaniem części brytyjskich komentatorów pomysł z unią celną ma największe szanse powodzenia.
– Wtedy już w środę premier May mogłaby zarządzić kolejne głosowanie nad swoim porozumieniem wyjściowym, tym razem z doklejoną do niego unią celną w nadziei, że taki lekko zmodyfikowany pakiet pozwoliłby przepchnąć umowę przez parlament – napisał Robert Peston ze stacji telewizyjnej ITV.
Taki scenariusz jest o tyle prawdopodobny, że unię celną z Brukselą popiera spora część posłów Partii Pracy. Ich poparcie jest niezbędne dla przyjęcia przez parlament porozumienia w sprawie wyjścia z UE, wobec którego wciąż jest silna opozycja w rządzącej Partii Konserwatywnej. Opozycja ta kruszeje: za pierwszym razem, w styczniu, dokument został odrzucony większością 230 głosów; na początku marca było to już tylko 149, a w piątek 58. Ratyfikacja wymaga więc dzisiaj przekonania relatywnie niewielkiej liczby laburzystowskich posłów.
Po piątkowej przegranej premier May zagroziła posłom wcześniejszymi wyborami, mówiąc, że ta izba wyczerpała możliwości dalszego działania. Scenariusz ten, choć bardziej realny niż jeszcze miesiąc czy dwa temu, wciąż jest mało prawdopodobny. Wielu polityków Partii Konserwatywnej nie chciałoby ryzykować pójścia do urn z obecną szefową rządu wciąż u władzy. Najpierw torysi musieliby więc wybrać nowego przewodniczącego.
Z tego względu mało prawdopodobne, by premier wymusiła nowe wybory poprzez samorozwiązanie parlamentu, do czego potrzeba dwóch trzecich głosów. Z kolei alternatywa, czyli wotum nieufności dla obecnego gabinetu, jest politycznie ryzykowna. May musiałaby poprzeć taki wniosek wobec własnego rządu (zgodnie z prawem, zanim doszłoby do rozwiązania parlamentu, najpierw politycy musieliby podjąć próbę wyłonienia nowego premiera).
Nowe wybory to także ryzyko, że konserwatyści stracą władzę na rzecz laburzystów. W większości sondaży obie partie idą łeb w łeb, ale w opublikowanym w weekend na łamach tabloidu „Daily Mail” Partia Pracy cieszyła się poparciem 41 proc. elektoratu, mając 5 pkt proc. przewagi nad torysami, chociaż wynik ten mógłby nie zaowocować większością dla laburzystów.
Im dłużej trwa polityczny impas nad Tamizą, tym częściej mówi się o organizacji drugiego referendum. Temat częściej podnoszą politycy Partii Pracy. Jej lider Jeremy Corbyn dotychczas nie był szczególnym entuzjastą tego rozwiązania (a w 2016 r. głosował za wyjściem z Unii). Ale za organizacją kolejnego plebiscytu w weekend na łamach dziennika „The Guardian” opowiedział się Tom Watson, zastępca Corbyna. „Żadne porozumienie w sprawie wyjścia z UE nie powinno być poddawane pod głosowanie w parlamencie dopóki nie uzyska zgody elektoratu” – napisał polityk.
W podobnym tonie wypowiedziała się wczoraj dla stacji Sky Emily Thornberry, minister spraw zagranicznych w gabinecie cieni. „Zwrócenie się do opinii publicznej, aby wydała ostateczną opinię, ma sens, zwłaszcza biorąc pod uwagę, ile kontrowersji narosło wobec brexitu” – stwierdziła laburzystka.
Zarówno wcześniejsze wybory, jak i drugie referendum oznaczałyby, że Brytyjczycy będą musieli zwrócić się do partnerów z UE o dalsze przesunięcie członkostwa, być może nawet o rok. Zważywszy jednak na powagę politycznego impasu nad Tamizą, Brytyjczycy mogą nie mieć innego wyjścia.