A czego jeszcze chcielibyśmy od Ameryki w zamian za zorganizowanie szczytu? Oczywiście Fortu Trump, stałej bazy. I dodatkowych żołnierzy. Od 30 lat na agendzie jest też sprawa zniesienia wiz. Problem w tym, że postawiwszy wszystko na jedną kartę, stajemy się zakładnikiem. Nie USA, a Trumpa. Amerykanie są przywiązani do procedur, na nich opiera się ich system polityczny. Pamiętajmy, że pięć tygodni temu władzę w Izbie Reprezentantów przejęli demokraci i to oni będą decydować o wydatkach na zbrojenia w następnym budżecie. A w kręgach Partii Demokratycznej idea budowy takiej infrastruktury została uznana za farsę.
Pentagon pracuje nad rekomendacjami dla Kongresu w sprawie Fortu Trump bądź rozwiązań alternatywnych. Dokument zostanie przesłany ustawodawcom w marcu. Nie wiemy, co się w nim znajdzie, spekuluje się, że stałej bazy nie będzie. Resort obrony raczej zaproponuje kilka mniejszych kroków: rewitalizację nieużywanego lotniska w Nowym Mieście nad Pilicą, rozbudowę dowództwa dywizji w Poznaniu i ośrodka szkolenia artylerii w Toruniu, unowocześnienie portu w Gdyni oraz bazy helikopterów w Pruszczu Gdańskim. Wczoraj ambasador Georgette Mosbacher oświadczyła, że USA planują zasadniczo zwiększenie liczby żołnierzy w Polsce. To się składa w całość z planami Pentagonu. Konferencja w Warszawie nie ma na to większegowpływu.
Sprawa wiz jest jeszcze prostsza. O ich zniesieniu w ramach planu Visa Waiver Program decyduje spełnienie pewnych warunków, a nie arbitralna decyzja prezydenta. Głównym jest ten, że placówka konsularna USA w danym państwie odmówi wizy nie więcej niż 3 proc. aplikujących. Polska balansuje na granicy 5 proc. odmów, więc tak czy siak zbliża się do udziału w programie o ruchu bezwizowym. Ale gdyby w ramach procedur doszło do wpisania Warszawy na jego listę, nasz rząd i tak na poziomie PR ogłosi to jako swójsukces.
Możemy mieć za to kłopoty z sąsiadami. W stolicach Europy Zachodniej warszawski zjazd uznano za sprzymierzenie USA i Polski wymierzone w Unię. Paryż i Berlin zapamiętały nielojalność Warszawy z okresu koalicji antyirackiej, kiedy większość państw NATO z tej strony Atlantyku odmówiła inwazji na Bagdad. Ich zdaniem historia się powtarza. Nawet Wielka Brytania, która wówczas stała po stronie Waszyngtonu, a dziś prowadzi spór z Brukselą, podziela jej zdanie w sprawieIranu.
W ostatnich dniach zachodnie rządy obniżyły rangę delegacji, które miały wziąć udział w rozmowach. Bruksela pracuje równolegle nad własnym planem dla Teheranu. Trwają dyskusje nad stworzeniem narzędzi, które pomogą europejskim firmom w prowadzeniu interesów w Iranie, wbrew sankcjom administracji Trumpa. Przedstawiciele MSZ krajów UE pracują też nad rozwiązaniami politycznymi. Decyzje będą podejmowane podczas marcowego szczytu unijnych przywódców. Amerykańscy dyplomaci są tym rozwścieczeni i liczą na to, że europejskie wysiłki skończą sięfiaskiem.
Rządząca od dwóch lat ekipa Trumpa nie nauczyła się jeszcze godzenia dwóch żywiołów: własnego instynktu izolacjonistycznego z obowiązującym porządkiem multilateralnym. Ameryka stawia przede wszystkim na siebie i nie interesuje jej to, co się dzieje u sojuszników. Przykładem jest wycofanie się z zawartego 32 lata temu z Moskwą traktatu o likwidacji rakiet średniego zasięgu. Teraz rosyjskie rakiety zagrażają Polsce, nie USA.
Architekci szczytu przygotowywali się do konferencji „na temat sytuacji na Bliskim Wschodzie”, aż Pompeo wypalił w Kairze 10 stycznia, że będzie to w istocie spotkanie „antyirańskie”. To musiało przyprawić Czaputowicza o zawał, bo wcześniej polskie władze zabiegały o udział Teheranu. Trudno się też dziwić Irańczykom, że nie chcieli przyjechać na rozmowy w nichwymierzone.
Kolejny szok w siedzibie MSZ przyszedł zapewne, kiedy się okazało, że UE znowu uzna Polskę za konia trojańskiego USA i emisariusza prowadzącego nieodpowiedzialną dyplomację na własną rękę, wbrew strategicznym interesom Brukseli. W tej narracji pomógł Pompeo, który regularnie krytykował międzynarodowe organizacje za bierność i nieumiejętność rozwiązywania problemów. Nie tylko UE, ale i ONZ. W pewnym momencie zaskoczeni cichą obstrukcją Europy Amerykanie sami zaczęli obniżać rangę konferencji, nazywając ją w rozmowach z dziennikarzami „roboczą burząmózgów”.