Aktywność rosyjskich służb w Wielkiej Brytanii może jeszcze wzrosnąć. Powodem jest brexit.
Podczas gdy pogrążony w politycznym chaosie Londyn zmierza ku brexitowi, brytyjskie służby zaczęły bliżej przyglądać się okolicznościom, w jakich mieszkańcy Zjednoczonego Królestwa podjęli decyzję o opuszczeniu Wspólnoty.
Chodzi o 8 mln funtów, które wpłacił na rzecz organizacji opowiadających się za wyjściem z Unii Europejskiej biznesmen Arron Banks. Wątpliwości w tej sprawie wyraził już brytyjski odpowiednik Państwowej Komisji Wyborczej, teraz zajęła się nią Narodowa Agencja ds. Przestępczości (NCA). Śledczych interesuje przede wszystkim, w jaki sposób Banks przekazał środki zwolennikom brexitu. Eksperci komisji wyborczej stwierdzili, że mają uzasadnione podejrzenia, iż źródłem pieniędzy nie był osobiście biznesmen, ale jedna z jego spółek – Rock Holdings – która na gruncie prawa wyborczego Królestwa nie może finansować kampanii wyborczych, ponieważ jest zarejestrowana na wyspie Man.
To dodatkowo wzbudziło spekulacje, czy przypadkiem za pieniędzmi nie stoją Rosjanie, którzy wykorzystali biznesmena jako przykrywkę. Przemawiają za tym wątpliwości wokół samego Banksa, który kłamał publicznie w sprawie liczby swoich spotkań z rosyjskim ambasadorem w Wielkiej Brytanii. Wiadomo również, że przez jakiś czas Rosjanie mamili przedsiębiorcę wizjami interesów u siebie w kraju, a także prosili go o kontakty do osób z tzw. ekipy przejściowej, która organizowała administrację Donalda Trumpa po wygranych wyborach w 2016 r., a jeszcze przed objęciem urzędu.
Wątpliwości wokół biznesmena nie rozwiało jego przesłuchanie przed komisją Izby Gmin ds. cyfrowych, kultury, mediów i sportu, która badała sprawę wpływu Moskwy na brytyjskie referendum w 2016 r. Banks udzielał tam wymijających odpowiedzi. Dopóki jednak NCA i inne agencje (w tym Urząd ds. Postępowania Instytucji Finansowych) nie zakończą swojego śledztwa, trudno będzie Banksowi udowodnić związki finansowe z Rosjanami.
Podejrzenia wokół referendum wzmacnia także to, że rosyjskie służby coraz bardziej interesują się Wielką Brytanią. Dowodem na to jest nie tylko próba zabicia Siergieja Skripala. Jak wynika z opublikowanego niedawno raportu think tanku Henry Jackson Society „Putin widzi i słyszy wszystko: jak rosyjskie służby zagrażają Wielkiej Brytanii”, liczebność agentury utrzymywanej przez Kreml po drugiej stronie kanału La Manche znacząco wzrosła w ostatnich latach.
Powołując się na źródła w brytyjskich służbach, autor opracowania Andrew Foxall oszacował, że obecnie na terenie Zjednoczonego Królestwa jest ok. 200 aktywnych oficerów, którzy prowadzą nawet 500 osób (nie licząc olbrzymiej sieci informatorów idącej w kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt tysięcy osób, rekrutowanych głównie z rosyjskiej diaspory w Wielkiej Brytanii). Te liczby wskazują, że Kreml interesuje się Wyspami nawet bardziej niż podczas zimnej wojny, kiedy na terenie kraju miało być aktywnych ok. 40 rosyjskich funkcjonariuszy.
Zainteresowanie Moskwy Wielką Brytanią bierze się stąd, że azyl otrzymało tutaj wielu rosyjskich dysydentów, w tym takich, którzy wciąż finansują działalność opozycji (jak Michaił Chodorkowski) lub w inny sposób szkodzą Kremlowi (jak Bill Browder, który na całym świecie lobbował za wprowadzeniem sankcji na osoby odpowiedzialne za zakatowanie sygnalisty Siergieja Magnitskiego, odkrywcy ogromnego skandalu korupcyjnego w Rosji). Kreml chce także trzymać rękę na pulsie. Szuka więc sposobów dojścia do osób, które kształtują wizerunek i politykę względem Moskwy.
„Doskonale wiemy, kiedy w ambasadzie rosyjskiej dochodzi do rotacji i w mieście pojawia się nowy szpieg. On albo ona bardzo szybko pojawiają się u nas bez zapowiedzi i proszą o spotkanie. Zazwyczaj ich odsyłam, ale oni wtedy wysyłają e-maila. Tego samego dnia ów człowiek zrobi to samo w odniesieniu do innych think tanków” – cytuje Foxall jednego z ekspertów do spraw Rosji.