Choć głosowanie nad umową rozwodową z UE jeszcze się nie odbyło, politycy obmyślają plan na wypadek, gdyby przepadła w Izbie Gmin.
Premier Theresa May kontynuuje kampanię na rzecz budowy poparcia dla porozumienia wyjściowego. Wczoraj odwiedziła Walię oraz Irlandię Północną.
Jeśli umowa przepadnie w Izbie Gmin, co wydaje się prawdopodobne, Partia Pracy może wyjść z inicjatywą organizacji drugiego referendum. Do pomysłu przekonuje się Jeremy Corbyn, lider laburzystów. Obywatele w plebiscycie mieliby wybrać: albo wspierają brexit w wydaniu, jakie proponuje rząd Theresy May, albo wolą, żeby Zjednoczone Królestwo pozostało członkiem Unii Europejskiej.
Wygrana drugiej opcji oznaczałaby konieczność cofnięcia art. 50. I rodzi się problem prawny: czy państwo członkowskie, które zadeklarowało chęć opuszczenia Wspólnoty, może cofnąć swoją deklarację? Czy wymaga to zgody pozostałych krajów?
W takiej sprawie wypowie się Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Do TSUE skierował ją Sąd Najwyższy Szkocji, który rozpatrywał ją na wniosek grupki posłów chcących pozostania Wielkiej Brytanii w UE. Wczoraj w Luksemburgu w tej sprawie wypowiadał się główny prawnik Rady Unii Europejskiej Hubert Legal. Jego zdaniem wycofanie wniosku o brexit wymagałoby zgody reszty państw członkowskich.
– Nie ma analogii pomiędzy prawem do złożenia wniosku z art. 50 i prawem do jego wycofania. Dane państwo nie może po prostu zwinąć dywanu, na którym wszyscy byli zmuszeni dotąd stać – przekonywał Legal.
Za organizacją drugiego referendum ma przemawiać argument, że skoro politycy nie mogą porozumieć się co do tego, jakiego brexitu chcą, to o głos znów trzeba poprosić Brytyjczyków. Takie rozumowanie laburzystów przedstawił wczoraj Robert Preston, dziennikarz stacji ITV, powołując się na źródła zbliżone do partii.
Trudno powiedzieć, czy za drugim referendum opowiedziałoby się wystarczająco wielu posłów. Laburzyści są w opozycji, więc arytmetyka domaga się, aby wniosek wsparło kilkudziesięciu posłów rządzących torysów.
Sama Theresa May nie wydaje się orędowniczką plebiscytu. Aby wybić laburzystom inicjatywę z rąk, mogłaby zaproponować rząd jedności narodowej składający się z przedstawicieli obydwu głównych partii. Taki rząd mógłby zaproponować brexit w wersji soft, czyli w modelu zbliżonym do norweskiego. To oznaczałoby rozłam wśród konserwatystów, gdzie jest najliczniejsze grono twardych brexiterów.
W budowaniu poparcia dla porozumienia nie pomagają premier niespodziewane okoliczności. Jak wczorajszy komentarz prezydenta USA Donalda Trumpa, że umowa „wygląda na bardzo korzystną dla Unii Europejskiej” – co Downing Street natychmiast odrzuciło (May nie planuje osobnego spotkania z Trumpem podczas piątkowo-sobotniego szczytu G20). Premier nie sprzyjają też prognozy stanu brytyjskiej gospodarki publikowane na podstawie pierwszych wyliczeń na bazie porozumienia wyjściowego. Narodowy Instytut Badań Społecznych i Gospodarczych (NIESR) podał, że gdyby porozumienie weszło w życie, brytyjska gospodarka w 2030 r. będzie o 4 proc. mniejsza, niż gdyby kraj pozostał w Unii Europejskiej.
Eksperci NIESR doszli również do wniosku, że związane z tym mniejsze wpływy do budżetu zjedzą „brexitową dywidendę”, czyli środki pozostałe w dyspozycji wyspiarzy, gdy nie trzeba już będzie płacić składek. Podobny wniosek zawiera opublikowana wczoraj analiza innego think tanku, UK in a Changing Europe.