Arabska wiosna miała odmienić państwa Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Zamiast tego pogrążyła region w chaosie. Co poszło nie tak? Zmieniono tylko twarze despotów, a zabrakło głębokich zmian społecznych
„Patrząc wstecz, to wszystko wydaje się być jak sen” – pisze o arabskiej wiośnie w jednej ze swoich książek Steven Cook, który od wielu lat zajmuje się Bliskim Wschodem w amerykańskiej Radzie Stosunków Międzynarodowych. I faktycznie, biorąc pod uwagę to, jak szybko po krajach arabskich rozszedł się ogień, który zapłonął pod koniec 2010 r. w Tunezji, trudno się dziwić optymizmowi (nawet jeśli ostrożnemu), z jakim patrzono wówczas w krajach Zachodu na wydarzenia w krajach arabskich.
Z naszej perspektywy wszystko układało się w logiczny ciąg: zmęczeni autorytarnymi, niekompetentnymi i skorumpowanymi rządami oraz biedą i brakiem perspektyw ludzie wyszli na ulicę domagać się radykalnych zmian, co wyglądało jak powtórka z 1989 r. Media pisały o rewolucji, a na łamach czasopisma „Foreign Policy” ukuto określenie „arabska wiosna”. Świat obiegły zdjęcia symbolizujące sprzeciw jednostek wobec tamtejszych dyktatur – jak słynna dziewczyna w niebieskim staniku, czyli pobita do nieprzytomności egipska manifestantka, którą policjanci ciągnęli po ziemi, podwijając abaję (wierzchnie okrycie) i odkrywając bieliznę.
Dość szybko okazało się, że wynik tych rewolucji nie będzie jednak taki, jak w Europie Środkowej i Wschodniej. Dzisiaj bilans arabskiej wiosny jest mizerny. Egiptem rządzi wojskowy, który doszedł do władzy na drodze przewrotu, w którego wyniku władzę utracił demokratycznie wybrany lider. W Libii, Syrii i Jemenie trwają wojny domowe. Wiosnę w Bahrajnie zdławiła saudyjska interwencja. Nawet w Tunezji, uznawanej za jedyny pozytywny przykład, na nowo wybuchły protesty wywołane bezrobociem i brakiem perspektyw na poprawę sytuacji materialnej.
Przyczyny porażki arabskiej wiosny są skomplikowane i różnią się w zależności od kraju. Można się jednak pokusić o wyróżnienie pewnych elementów wspólnych. Podstawowy problem z ówczesnymi rewolucjami polegał na tym – jak tłumaczy wspomniany już Cook w książce „False Dawn. Protest, Democracy, and Violence in the New Middle East” (Fałszywy świt: protest, demokracja i przemoc na nowym Bliskim Wschodzie) – że nie były tak naprawdę rewolucjami. Owszem, ludzie wyszli na ulice i gdzieniegdzie doprowadzili do zmiany władzy. Cook przypomina jednak, że to za mało, aby można było mówić o prawdziwej rewolucji, gdzie zmianom politycznym towarzyszą głębokie zmiany społeczne.
Innymi słowy, nie wystarczy, że dojdzie do zmiany na szczytach władzy. Potrzebna jest jeszcze zmiana w strukturze elit i aparacie państwowym (do jakiego stopnia, to już inna kwestia, o czym przekonali się boleśnie w Iraku Amerykanie). Jedną z przyczyn, dla których tak się stało, była – jakby to nazwali badacze – słabość instytucji. Libia i Egipt są doskonałymi przykładami. W momencie wybuchu arabskiej wiosny obydwoma krajami rządzili despoci trzymający się u władzy od trzech dekad, którzy podporządkowali sobie państwowe instytucje.
Husni Mubarak w Egipcie zapełnił aparat urzędniczy i siły bezpieczeństwa swoimi poplecznikami, a Mu’ammar Kaddafi w Libii zbudował struktury równoległe do państwowych, oparte na lojalności wobec siebie, za których pomocą sprawował władzę. Kiedy ich zabrakło, wznoszone przez nich struktury były wrogo nastawione do nowej władzy i nie współpracowały z nią, żeby ją podtrzymać. W efekcie nad Nilem doszło do przewrotu wojskowego, a w Libii ludzie zaczęli szukać oparcia w strukturach klanowych, ponieważ państwo nie było w stanie zapewnić im bezpieczeństwa.
Jakby tego mało, arabska wiosna nie odbywała się w próżni. W związku z czym do walk o władzę w Syrii czy Jemenie szybko włączyły się siły z państw ościennych, zapewniając paliwo do podsycania konfliktu i traktując go jako przedłużenie regionalnej rywalizacji. W przypadku tych dwóch krajów kluczową rolę odegrał antagonizm między Arabią Saudyjską a Iranem. Prezydent Syrii Baszar al-Asad był wieloletnim sojusznikiem Teheranu, więc w jego interesie było zrobić wszystko, aby pozostał u władzy. Z kolei z punktu widzenia Rijadu obalenie Al-Asada osłabiłoby Iran, bo w Damaszku władze przejęliby ludzie bardziej przychylni domowi Saudów.
Podobna sytuacja ma miejsce w Jemenie, gdzie wspierani przez Iran szyici zbuntowali się przeciwko rządzącym sunnitom, wskutek czego w kraju wybuchła wojna domowa, która zmusiła Saudyjczyków do interwencji zbrojnej. Z tych dwóch konfliktów szczególny jest ten syryjski, bo na wojnę domową – oprócz regionalnej rywalizacji – nałożyły się jeszcze tarcia między USA i Rosją (Waszyngton sprzyja Rijadowi, Moskwa – Teheranowi). A do tego wojna z terroryzmem, który niespodziewanie na pograniczu syryjsko-irackim powołał do życia quasi-państwo, a następnie rozlał się na Libię, poważnie destabilizując tam sytuację po pierwszych demokratycznych wyborach w 2012 r.