Nie jestem zwolennikiem tezy o jakiejś skazie polskiej ustawy o IPN na tle prawodawstwa innych krajów. To Izrael i inne państwa karzące za „kłamstwo oświęcimskie” otworzyły tę puszkę Pandory. Jeśli w Austrii za historyczne opinie jest skazany negacjonista David Irving, trzeba się liczyć z tym, że ktoś inny spróbuje skazać Jana Tomasza Grossa, choćby za nieudowadnialną, a obraźliwą tezę, że Polacy zabili więcej Żydów niż Niemców. Odruch, aby bronić się w tak oczywistym historycznym sporze, rozumiem.
Inną sprawą jest rachunek zysków i strat. Trudno się pogodzić z tezą Bartłomieja Radziejewskiego, że skoro Izrael panuje w światowym wymiarze nad debatą o Holokauście, zachowanie status quo jest jedyną drogą. A równocześnie perspektywa strat z podkopaniem relacji z USA na czele jest porażająca. Pojawiają się pytania. Czy obecny obóz rządzący podejmował decyzję świadomy tej alternatywy? Czy zrobił wszystko, aby przedstawić swoje racje Izraelowi? I czy próbuje choć trochę przeciwstawić antypolskiej kampanii własną narrację.
Konsultacje kształtu ustawy owiane są mgłą tajemnicy. Wiemy, że ustępowaliśmy w istotnych punktach, wyłączając spod działania ustawy badania naukowe i twórczość artystyczną. Ale czy prowadzący sprawę resort sprawiedliwości nie lekceważył informacji MSZ o możliwych konsekwencjach? Tak mówią przecieki. To przykład braku koordynacji międzyresortowej.
Możliwe, że Izrael ukrywał po części swoje aż tak twarde stanowisko. Ale pojawiały się też mocniejsze sprzeciwy na forum Międzynarodowego Sojuszu na rzecz Pamięci o Holokauście. Dziś w rządowych kuluarach krąży spiskowa teoria, że resort Zbigniewa Ziobry nie był zainteresowany przestrzeganiem przed burzą, bo miała ona popsuć międzynarodową reputację nielubianego przezeń premiera. Myślę jednak, że to raczej efekt beztroski i braku poinformowania. Powszechnej w obozie pisowskim wiary, że skoro mamy rację, obowiązkiem świata jest dostrzec ją. Choć nie mam pewności, czy lepsza orientacja naszej strony powstrzymałaby falę.
Także MSZ nie jest bez winy. Jakie racje przemawiają za wielomiesięcznym wakatem na stanowisku ambasadora w Izraelu? I za próbą wysłania tam byłej prezes Polskiego Radia Barbary Stanisławczyk, przeciw której w Komisji Spraw Zagranicznych głosowali nawet posłowie PiS. Rekomendował ją wówczas wiceminister Czaputowicz. Przecież jeśli traktuje się ambasadę w tamtym kraju jako synekurę „za zasługi”, lekceważy się wagę tego, co się tam dzieje. Tam powinien jechać spec od relacji z Żydami albo wytrawny dyplomata. Owszem, formalne konsultacje toczyły się w Polsce. Ale urabia się nastroje, a choćby pilnie w nie wsłuchuje, na miejscu.
Z kolei Polska Fundacja Narodowa okazała się zdolna jedynie do sfinansowania kampanii na rzecz reformy sądów w wersji PiS. Na bicie się o dobre imię Polski nie starcza najwyraźniej czasu ani środków.
I ostatnia sprawa. Premier Morawiecki wydaje się dziś skonsternowany sytuacją, mówi o niezręczności wybrania takiego terminu. Nie namawiam go do wycofania się z ustawy, bo to byłaby manifestacja słabości Polski. Nie mówiąc o innych konsekwencjach, jak ewentualne sondażowe straty, podział prawicowego elektoratu. Niewątpliwie w tej sprawie większość Polaków jest z rządem.
Ale jeśli chciało się demonstrować dobrą wolę, co szkodziło wstrzymać bieg prac w Senacie dla kurtuazyjnego zademonstrowania tej woli? Komunikat: najpierw uchwalenie prawa, potem rozmowy, nie ma wielkiego sensu. Można było bez połykania żaby rozłożyć cały proces w czasie. Skoro nasi sojusznicy mówią, że jest problem, najpierw ich wysłuchajmy. Możliwe, że premier nie ma dostatecznej politycznej siły, aby samemu o tym przesądzić. A możliwe, że owo zakłopotanie to wyłącznie taktyka.
Z wypowiedzi ministra Krzysztofa Szczerskiego, a i samego Andrzeja Dudy wynika, że prezydent ustawę podpisze. Pomijając jego osobiste przekonania, dźwiga on na barkach świadomość opisanych wyżej konsekwencji cofnięcia się w ostatniej chwili. Mógłby się zresztą obawiać roli „zdrajcy”. Choć rachunek parlamentarny wskazuje, że skuteczne weto wymagałoby i tak zgody liderów PiS. Ustawa przeszła przy zaledwie pięciu głosach przeciwnych (przyczynek do dezorientacji liberalnej opozycji wstrzymującej się masowo od głosu). Obóz rządowy z PSL i ruchem Kukiza mógłby weto obalić.
Trudno powiedzieć, czy PiS porwałby się na tę ustawę, gdyby jego liderzy znali konsekwencje. Jarosław Kaczyński zawsze uważał relacje z USA za klucz geopolityki. Zrobił też wiele, aby złagodzić relacje polskiej prawicy ze światem Żydów, traktując Izrael jako pomost. Możliwe, że uznałby mimo to, że są ważniejsze wartości. Ale możliwe też, że nie miał kompletu danych. Czy z powodu realiów? Z Izraela płyną sygnały, że tak twardy kurs wybrano – instrumentalnie, wręcz cynicznie – w ostatniej chwili. Czy może Kaczyński był zmylony, bo tak działa machina państwa? Dziś naprawdę trudno żądać od rządzących kapitulacji. Ale gdy się wyrusza na wojnę, warto zabrać stosowny ekwipunek.