Zwolennicy i przeciwnicy niepodległości będą mieć zbliżoną liczbę miejsc w parlamencie. Spór o przyszłość regionu się nie zakończy
Rozkład miejsc w katalońskim parlamencie / DGP
Dzisiejsze przedterminowe wybory do regionalnego parlamentu Katalonii stały się w praktyce drugą rundą referendum niepodległościowego. Ale wszystko wskazuje na to, że nie przyniosą one zdecydowanego rozstrzygnięcia i sprawa ewentualnego oderwania się regionu od Hiszpanii pozostanie w zawieszeniu.
W październiku rząd centralny zawiesił autonomię Katalonii i rozwiązał tamtejszy parlament. Była to odpowiedź na proklamowanie przez władze w Barcelonie niepodległości. W przeprowadzonym 1 października referendum za secesją opowiedziało się ponad 90 proc. głosujących, ale plebiscyt był przeprowadzony wbrew prawu. Raz, że hiszpańska konstytucja nie przewiduje takiego rozwiązania, a dwa – w plebiscycie wzięło udział tylko 43 proc. uprawnionych, co mocno osłabiło legitymację deklaracji niepodległościowej. Pozycję władz w Barcelonie podkopał też fakt, że ogłoszonej niezależności nie uznało żadne państwo świata, a UE opowiedziała się jednoznacznie po stronie Madrytu.
Wbrew początkowym obawom żadne z głównych ugrupowań nie zdecydowało się na bojkot wyborów, które dzięki temu stają się wiarygodnym miernikiem prawdziwego stosunku do niepodległości. Zwłaszcza że zapowiada się rekordowa, przekraczająca 80 proc. frekwencja. A ponieważ ani nadmiernie ostra reakcja hiszpańskich sił bezpieczeństwa w czasie referendum nie zwiększyła zasadniczo poparcia dla secesjonistów, ani faktyczna polityczna porażka Barcelony w starciu z Madrytem tego poparcia nie osłabiła, wygląda na to, że mieszkańcy Katalonii są podzieleni w tej sprawie niemal po równo.
Powyborczy układ sił będzie wyglądał trochę inaczej niż do tej pory. Po pierwsze dlatego, że rozpadła się rządząca do tej pory koalicja Junts pel Sí (Razem na Tak). Dwa główne tworzące ją ugrupowania – Katalońska Europejska Partia Demokratyczna (PDeCAT) i Republikańska Lewica Katalonii (ERC) – startują oddzielnie. Po drugie, centrowa partia Ciudadanos, która w Madrycie wspiera rząd Mariana Rayoja, wyrosła na główne ugrupowanie zwolenników pozostania Katalonii w składzie Hiszpanii. Według sondaży ERC i Ciudadanos cieszą się bardzo zbliżonym poparciem i to one będą rywalizować o pierwsze miejsce.
Ale ta nowa konfiguracja polityczna nie zmienia faktu, że obozy zwolenników i przeciwników niepodległości będą mieć zbliżoną liczbę miejsc. Nawet jeśli tym pierwszym (czyli PDeCAT, ERC i jeszcze bardziej lewicowej CUP) uda się uzyskać bezwzględną większość, będzie to przewaga dwóch, trzech mandatów. I wcale nie jest powiedziane, że uda im się stworzyć rząd, bo wśród secesjonistów rysują się coraz wyraźniejsze podziały w kwestii dalszej strategii. Nie mówiąc już o tym, że prowadzenie polityki w sytuacji, gdy dotychczasowy szef rządu katalońskiego Carles Puigdemont znajduje się na uchodźstwie w Brukseli, a jego zastępca Oriol Junqueras przebywa w areszcie, jest bardzo utrudnione.
Z drugiej strony to, że przeciwnicy niepodległości – czyli Ciudadanos oraz katalońskie gałęzie socjalistycznej PSOE i konserwatywnej Partii Ludowej – zdobędą samodzielną większość, jest jeszcze bardziej wątpliwe. Pomiędzy zwolennikami a przeciwnikami secesji jest jeszcze lewicowa koalicja o nazwie Wspólna Katalonia – Możemy, która opowiada się za prawem do samostanowienia i przeprowadzeniem referendum na temat przyszłości regionu, ale nie poparła deklaracji niepodległości. Jej kilka mandatów może spowodować, że ani jeden, ani drugi obóz nie będzie mógł samodzielnie rządzić, co grozi kolejnymi wyborami w perspektywie kilku miesięcy.
Problem jest jednak głębszy niż same wybory. Oderwanie się od Hiszpanii jest kwestią zero-jedynkową, a ponieważ mieszkańcy Katalonii są w tej sprawie podzieleni po równo, niezwykle trudno znaleźć rozwiązanie, które byłoby akceptowalne dla wszystkich. Do tego trzeba działania ze strony Madrytu, bo dla części zwolenników niepodległości kompromisem mogłaby być reforma konstytucyjna polegająca na federalizacji Hiszpanii i pełna niezależność fiskalna Katalonii.
– Tak naprawdę ani Partia Ludowa, ani PSOE nie chcą żadnej głębokiej reformy konstytucyjnej. A te ugrupowania razem z Ciudadanos reprezentują 70 proc. hiszpańskich wyborców. Nie chcą nic zmieniać, bo uważają, że zagraża to jedności Hiszpanii – mówi nam dr Alfons Gregori i Gomis, kierownik pracowni katalonistyki na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Na razie Madrytowi udało się zatrzymać secesję, ale problem z pewnością powróci.