W Warszawie odbyła się konwencja zjednoczeniowa, podczas której Platforma Obywatelska, Nowoczesna oraz Inicjatywa Polska formalnie połączyły siły. Od dziś ugrupowania tworzą jedną partię - Koalicję Obywatelską. Czy ta zmiana ma realne znaczenie polityczne, czy jest jedynie symbolem?

Z jednej strony zmiana nazwy i logotypu nie wydaje się przełomowa, ponieważ są one wszystkim już dobrze znane, dlatego można ją traktować raczej jako kwestię "stylistyczną". Niemniej konsolidacja ma istotne znaczenie wewnętrzne, zwłaszcza w kontekście relacji między tymi ugrupowaniami. Przypomnijmy, że zarówno Nowoczesna, jak i Inicjatywa Polska, będąc częścią Koalicji Obywatelskiej, domagały się swoich "łupów". W praktyce przejawiało się to m.in. poprzez obecność rzecznika rządu z ramienia Nowoczesnej oraz wiceministrów i ministrów wywodzących się z Inicjatywy Polskiej. Funkcjonowały wówczas wewnętrzne mechanizmy komunikacji i formalne procedury, które uwzględniały interesy poszczególnych koalicjantów. Tymczasem teraz, gdy zarówno Nowoczesna, jak i Inicjatywa Polska przestały istnieć jako odrębne ugrupowania, te wewnętrzne relacje ulegną zmianie.

Czy można to także postrzegać jako przygotowanie do przyszłych wyborów parlamentarnych?

Zdecydowanie. Poszczególni koalicjanci zawsze dbają o ochronę swoich interesów partyjnych, jednak teraz, gdy cała Koalicja Obywatelska funkcjonuje jako jedno ugrupowanie, może skutecznie realizować wspólne cele i strategię.

Podczas swojego wystąpienia premier Donald Tusk wielokrotnie odnosił się do przemówienia prezesa Jarosława Kaczyńskiego na kongresie w Katowicach, ostrzegając przed powrotem PiS do władzy. Czy taka retoryka może być skutecznym narzędziem mobilizacji wyborców?

Bez wątpienia to przede wszystkim komunikaty, który umacniają żelazny elektorat. I - co warto podkreślić - narracja, w której liderzy wykorzystują poczucie strachu wykorzystywana jest i po stronie Prawa i Sprawiedliwości, i Koalicji Obywatelskiej. Jarosław Kaczyński w swoim przemówieniu odnosił się przecież m.in. do koalicji rządzącej, Unii Europejskiej, Niemiec i Francji, podczas gdy Donald Tusk - zgodnie z wieloletnią praktyką polityczną - koncentrował się na ostrzeganiu przed swoim największym przeciwnikiem.

Nie mam wrażenia ani przeświadczenia, że to w jakiś sposób drastycznie wpłynie na poparcie czy na pozytywne reakcje ze strony osób, które autentycznie oczekują od polityków pewnego działania i które już nie traktują tej komunikacji, tej narracji jako głównego motoru napędowego. Jeżeli za tym nie pójdą realne działania czy realizacja postulatów ze strony koalicji rządzącej, to może nie wystarczyć, by przekonać choćby niezdecydowanych wyborców.

Rozmawiała: Karina Strzelińska