W Katowicach trwa dwudniowa konwencja programowa Prawa i Sprawiedliwości. „Myśląc Polska” – bo tak nazywa się kongres – ma być miejscem, w którym wykuwa się nowy program partii. Podczas wydarzenia zaprezentowano dziesiątki propozycji nowych rozwiązań legislacyjnych, które mają być ważnym elementem kampanii parlamentarnej przed wyborami w 2027 r.

Tyle w teorii. W praktyce konwencja PiS stała się wydarzaniem typowo partyjnym. Eksperci bardzo często musieli ustąpić miejsca politykom. Symboliczna pod tym względem stała się debata o reformie mediów publicznych. W dyskusji wzięły udział osoby, które – w głównej mierze – odpowiedzialne były za to, jak dekadę temu Telewizja Polska (i nie tylko) stała się partyjną przybudówką ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego. Do debaty o potrzebie transparentności i apolityczności mediów zaproszono bowiem m.in. Jacka Kurskiego (prezesa TVP w latach 2016-2022), Witolda Kołodziejskiego (szefa Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji w latach 2007-2010 i 2016-2022) czy Dorotę Kanię (związaną w przeszłości z Telewizją Republika, a także z Polską Press po przejęciu grupy przez Orlen).

– Naszym stanowiskiem Prawa i Sprawiedliwości jest to, aby media publiczne w Polsce były silnym, jeśli nawet nie najsilniejszym graczem na rynku i o to, będziemy dbali i zawsze o to dbaliśmy – stwierdziła już na wstępie posłanka PiS Joanna Lichocka, której nie przeszkadzało, aby jako moderatorka panelu prezentować własne koncepcje na media publiczne.

Wielokrotnie podkreślała więc, że ważne jest, aby „media publiczne nie podlegały władzy wykonawczej” i „nie były uzależnione finansowo od kaprysu władzy wykonawczej”. Jednocześnie zapominała przy tym, że to za rządów Beaty Szydło w 2015 r. doprowadzono do uchwalenia tzw. małej ustawy medialnej, której celem było zmarginalizowanie roli KRRiT i uzależnienie doboru składów zarządów spółek medialnych od decyzji ministra skarbu państwa. Za rządów Mateusza Morawieckiego standardem stała się z kolei coroczna rekompensata w wysokości kilku miliardów złotych, którą to Sejm ochoczo przyznawał TVP i Polskiemu Radiu. Jeśli to nie jest wspomniane uzależnienie od „kaprysu władzy”, to naprawdę nie wiem, co może nim być.

Jolanta Hajdasz, prezeska Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, chwaliła z kolei powstanie Rady Mediów Narodowych. To instytucja, w której od 2016 r. zasiadają przede wszyscy politycy. Zadanie mają jedno: powoływać i odwoływać zarządy oraz rady nadzorcze mediów publicznych. W RMN przez ostatnie lata znaleźli się więc: Krzysztof Czabański (były prezes Polskiego Radia, a następnie poseł PiS i wiceminister kultury w rządzie Beaty Szydło), Elżbieta Krók (posłanka PiS), Piotr Babinetz (poseł PiS) oraz znana już wszystkim Joanna Lichocka. Dziś RMN oczywiście wciąż istnieje, choć jej rola została zmarginalizowana (w 2023 r. władze TVP i Polskiego Radia zostały wybrane wskutek decyzji ministra kultury o postawieniu spółek w stan likwidacji). Większość w niej posiadają politycy Koalicji 15 października.

Największym echem po sobotniej dyskusji obiła się natomiast wypowiedź Doroty Kani. – W Polsce musi powstać Narodowy Holding Mediów Publicznych, skupiający Telewizję Polską, Polskie Radio i Prawo i Sprawiedliwość… przepraszam, Polską Agencję Prasową – mówi w Katowicach. Jej lapsus dobrze podsumowywał to, co wynikało z godzinnej dyskusji – media publiczne są oczywiście bardzo ważne, ale jeszcze ważniejszy jest przekaz mediów publicznych. Ten ma być właściwy i odpowiedni. Co to oznacza? Wszyscy dobrze wiemy.

PiS przez dwa lata w opozycji nie nauczył się bowiem, że potencjalne korzyści wynikające z „jechania po bandzie” w TVP i Polskim Radiu były przez nich znacznie przecenione. Słynne „paski grozy”, upodabnianie Donalda Tuska do diabła i wielokrotnie emitowanie zbitki „für Deutschland” w każdym możliwym kontekście jest politycznie mało opłacalne. W 2023 r. PiS wygrało co prawda wybory, ale nie miało żadnych zdolności koalicyjnych. Mało kto chciał współpracować z partią, której symbolem stały odczłowieczanie przeciwników politycznych w myśl starej utartej zasady „kto nie jest z nami, jest przeciwko nam”.

Dziś media publiczne na swój sposób wciąż podobne do tych, które obserwowaliśmy przez wiele lat rządów PiS. Zapowiedź ich „odpolitycznienia” wciąż nie została zrealizowana. Różnica jest taka, że zamiast Danuty Holeckiej to Dorota Wysocka-Schnepf mówi nam, co mamy myśleć o tej „okropnej” opozycji. Dzisiejsza konwencja pokazuje, że gdyby w 2027 r. doszłoby do zmiany władzy, wajcha zostanie ponownie przełożona w drugą stronę. Rewanżyzm wygra z propaństwowością. Smutne, ale niezbyt zaskakujące.