Nawet większość krytyków amerykańskiego prezydenta poparła jego zdecydowaną reakcję na atak chemiczny. Przeprowadzony w piątek nad ranem amerykański atak na bazę lotniczą Szajrat na zachodzie Syrii był raczej jednorazowym sygnałem, że Waszyngton nie będzie bezczynnie przyglądał się popełnianym tam zbrodniom, niż zapowiedzią pełnego włączenia się w wojnę.
Donald Trump wydał rozkaz przeprowadzenia nalotu w reakcji na użycie trzy dni wcześniej broni chemicznej – najprawdopodobniej sarinu – w kontrolowanej przez syryjską opozycję miejscowości Chan Szajchun w prowincji Idlib. Zginęły co najmniej 74 osoby. Co do tego, że przyczyną ich śmierci była broń chemiczna, nie ma kontrowersji – nie był to zresztą pierwszy przypadek jej zastosowania w czasie trwającego od ponad sześciu lat konfliktu. Nie jest natomiast jasne, kto tym razem jest za to odpowiedzialny. Amerykanie twierdzą, że ataku dokonały syryjskie siły rządowe. Systemy radarowe zarejestrowały dwa loty samolotu z bazy Szajrat nad Chan Szajchun tuż przed tym, jak w tej miejscowości pojawiły się objawy zatrucia gazem. To samo mówią przedstawiciele syryjskiej opozycji.
Reżim Baszara al-Asada kategorycznie zaprzecza, by przeprowadził taki atak, i zapewnia, że wojska rządowe nigdy w przeszłości nie użyły broni chemicznej i nie zamierzają tego robić w przyszłości. Według Damaszku oraz wspierających go Rosjan gaz się ulotnił, gdy rządowe bombowce zaatakowały należący do opozycji skład amunicji, nie wiedząc, iż przechowywana jest tam także broń chemiczna. Pojawiły się też głosy, że mogła to być prowokacja sił opozycyjnych, której celem było skłonienie Stanów Zjednoczonych do zmiany stanowiska wobec Asada. Jeszcze dzień wcześniej amerykańska administracja dopuszczała jego obecność w przyszłym układzie politycznym w Syrii. Zapewnienia reżimu, że nigdy nie użył broni chemicznej, są mało wiarygodne, bo kilka ataków chemicznych miało już miejsce w tej wojnie i –według ONZ – w większości przypadków odpowiedzialne za nie były siły rządowe. Jeden element w opisywanej wersji wydarzeń nie pasuje – wojska syryjskiego prezydenta nie miały żadnego motywu, by to zrobić akurat teraz i w tym miejscu. A biorąc pod uwagę wspomnianą wcześniej deklarację Trumpa o przyszłości Asada, może to wydawać się kompletnie irracjonalne.
Nie zmienia to faktu, że amerykański prezydent wydał rozkaz zaatakowania bazy Szajrat i w piątek rano z dwóch okrętów wystrzelono w jej kierunku 59 pocisków Tomahawk. – W żywotnym interesie narodowym Stanów Zjednoczonych jest to, by zapobiegać i zniechęcać do rozprzestrzeniania i użycia śmiercionośnej broni chemicznej – oświadczył Trump. O tym, że celem ataku było odstraszanie, a nie eskalowanie konfliktu świadczy fakt, iż Rosja – której żołnierze przebywali w Szajracie – została zawczasu poinformowana o nim, co umożliwiło zminimalizowanie ofiar w ludziach. Zginęło kilkanaście osób, ale zniszczenia w sprzęcie i infrastrukturze bazy były znaczące.
Mimo wszystko eskalacja konfliktu nastąpiła – jedną z rosyjskich reakcji jest zawieszenie porozumienia z USA o telefonicznej gorącej linii w Syrii, która zapobiegała przypadkowemu ostrzałowi przez obie strony, co teraz zwiększa takie ryzyko.
Moskwa twierdzi też, że amerykański atak był próbą przykrycia niedawnej masakry w Mosulu, gdzie w nalocie koalicji zginęło ponad 130 cywilów, i odwrócenia uwagi przez Trumpa od problemów wewnętrznych i chaosu, który panuje w jego administracji.
Decyzję Trumpa o nalocie poparła spora część jego krytyków czy politycznych przeciwników.
– W przeciwieństwie do poprzedniej administracji prezydent w krytycznym momencie w Syrii podjął działanie. Zasługuje na poparcie narodu amerykańskiego – oświadczyli senatorowie John McCain i Lindsey Graham, którzy, mimo że należą do Partii Republikańskiej, krytykowali dotychczas Trumpa na każdym kroku.
Poprzedni prezydent USA Barack Obama mówił w przeszłości, że użycie broni chemicznej jest czerwoną linią, której przekroczenie spowoduje reakcję Waszyngtonu, ale gdy to nastąpiło w 2013 r., nic nie zrobił. Podobnie jak Unia Europejska ograniczająca się do wyrazów potępienia i wzywania do przeprowadzenia śledztwa.
Trump pokazuje, że – przynajmniej w tej jednej sprawie – dobre stosunki z Rosją nie są dla niego najważniejsze i nie boi się konfrontacyjnego kursu. Moskwa nadal uważa pozostanie Asada za żywotne dla jej interesów w regionie. W ciągu ostatniego półtora roku sytuacja zaczęła się przechylać na korzyść syryjskiego dyktatora – zarówno w efekcie militarnego zaangażowania Rosji, jak i biernej postawy Zachodu, który tylko się temu przyglądał. Wygląda na to, że zarzut bierności w przypadku Stanów Zjednoczonych właśnie przestaje być aktualny.