Nie rozumiem tego wybuchu oburzenia po tym, gdy kanclerz Niemiec Angela Merkel ogłosiła, że chce tworzyć Europę dwóch prędkości. Po pierwsze, przynajmniej jeśli chodzi o gospodarkę, już to zrobiła. Po drugie, Polska na tym korzysta.
Najpierw statystyki. Profesor John Weeks z University of London wylicza, że od kryzysowego 2008 r. do zeszłego roku średnie tempo wzrostu gospodarek strefy euro, czyli rdzenia Unii Europejskiej, wyniosło 0,3 proc. PKB. Można więc śmiało powiedzieć, że stara Unia w pokryzysowych latach wcale się nie rozwijała. Inaczej zachowywały się gospodarki krajów spoza Eurolandu – te urosły średnio o 1,3 proc. Wcześniej też wyszły z recesji. Ciekawie wypada porównanie gospodarki polskiej z niemiecką i francuską (na podstawie danych Banku Światowego). Od 2008 r. Polska tylko dwukrotnie zaliczyła słabsze wyniki – 1,6 proc. PKB i 1,4 proc. odpowiednio w 2012 i 2013 r., w pozostałych latach rośliśmy jednak w tempie ok. 3, a nawet 4 i 5 proc. W tym czasie Niemcy zaliczyły przyzwoity wzrost zaledwie dwukrotnie – w 2010 i 2011 r. (4 i 3,66 proc. PKB), który potem spadł i dotąd wegetuje poniżej 2 proc. We Francji z kolei wzrost oscylował w okolicy 0,5 proc. i tylko raz udało mu się pokonać barierę 2 proc. No, dwie prędkości jakkolwiek patrzeć.
Skąd te różnice? Ekonomiści tłumaczą, że ich główną przyczyną jest specyfika europejskiej unii walutowej. Zaprojektowano ją sensownie, ale wcielono w życie w sposób godny pożałowania, przyjmując nieprzygotowane do tego kraje i nie tworząc unii fiskalnej koniecznej do tego, by Europejski Bank Centralny mógł sensownie koordynować politykę pieniężną. Ale to tylko część prawdy. Kraje starej Unii to kraje obciążone ideologią państwa dobrobytu, w którym do pakietu praw człowieka zalicza się prawo do niebycia biednym, z którego to prawa z kolei wynika prawo do zaglądania innym do portfeli.

Skorzystaliśmy na wejściu do Unii jako takiej – poddani jej wymogom szybciej się zglobalizowaliśmy, dzięki czemu rozwinęliśmy swoje firmy. Jesteśmy na kilku rynkach naprawdę mocni – ot choćby w produkcji mebli czy żywności. Od 2004 r. eksport polskiej żywności za granicę wzrósł ponadczterokrotnie. Co więcej, nasi ambitni przedsiębiorcy i pracownicy zaczęli zagrażać rozleniwionej konkurencji z Zachodu. Dobrym przykładem jest branża logistyczna, w której jesteśmy europejską potęgą. To właśnie może być jedna z przyczyn, dla których Merkel mówi o Europie dwóch prędkości – chce odciążyć niemieckie firmy, wprowadzając bariery dla sąsiadów ze Wschodu. W przypadku logistyki byłby to np. absurdalny wymóg płacenia polskim kierowcom zachodniej stawki godzinowej, przy której nasze firmy stałyby się mniej konkurencyjne. W Europie, w której znajdujemy się obecnie, coś takiego można podważyć jako kryptoprotekcjonizm. W Europie o politycznie usankcjonowanych dwóch prędkościach w rozumieniu Merkel będzie to zwykłe i dopuszczalne narzędzie polityczne.