W ten sposób nawiązuje do propozycji Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego (MNiSW). Resort chce podwyższyć minimalne wynagrodzenie profesora uczelni publicznej zaledwie do 9650 zł (z obecnych 9370 zł). Tymczasem od tej stawki liczone są wynagrodzenia na innych stanowiskach. Oznacza to, że stypendia doktoranckie wzrosną nieznacznie. W przyszłym roku doktorant przed oceną śródokresową otrzyma 3570,50 zł miesięcznie (dziś 3466,90 zł), a po jej pozytywnym zaliczeniu 5500,5 zł (dziś 5340,90 zł).

– Trudno mówić o realnym wzmocnieniu potencjału uczelni, jeśli profesor z tytułem i wieloletnim dorobkiem będzie zarabiał niewiele więcej, niż wynosi średnia krajowa, asystent zaledwie kilkanaście złotych powyżej płacy minimalnej, a doktorant nadal będzie otrzymywał stypendium na początku swojej kariery naukowej poniżej tego progu. Widzimy bardzo wyraźnie, że niskie wynagrodzenia są jedną z głównych przyczyn rezygnacji młodych badaczy z kariery akademickiej – podkreśla Nieczaj. Wskazuje, że doktoranci i młodzi doktorzy, często po stażach zagranicznych i z unikalnymi kompetencjami, wybierają sektor prywatny lub wyjazd za granicę, gdzie ich kwalifikacje są lepiej wynagradzane. Uczelnia coraz częściej przegrywa konkurencję o talenty nie dlatego, że młodzi nie chcą badań i dydaktyki, ale dlatego, że nie stać ich na życie na niestabilnych, nisko opłacanych stanowiskach.

W ocenie KRD taka polityka płacowa bezpośrednio uderza w rozwój kadr akademickich. Trudniej jest rekrutować najlepszych absolwentów do szkół doktorskich, rośnie średni wiek kadry, a uczelnie mają coraz mniejsze możliwości budowania silnych zespołów badawczych. W efekcie cierpią jakość kształcenia studentów, innowacyjność gospodarki i zdolność państwa do prowadzenia długofalowej polityki opartej na wiedzy.

MNiSW wyjaśnia, że decyzja o podwyższeniu płac w publicznym szkolnictwie wyższym o 3 proc. wynika z możliwości budżetowych państwa.

– W pełni rozumiemy, że cała sfera budżetowa otrzymała jedynie 3 proc. podwyżki, ale w przypadku szkolnictwa wyższego i nauki skutki są szczególnie dotkliwe. Mamy do czynienia z ogromną dysproporcją między poziomem wynagrodzeń a wymaganymi kwalifikacjami, odpowiedzialnością i rolą tego sektora dla rozwoju kraju. Z mojego punktu widzenia, jako doktorantki, to sygnał, że nasza praca i potencjał wciąż nie są traktowane priorytetowo, co w dłuższej perspektywie będzie kosztowne dla całego społeczeństwa – podsumowuje przewodnicząca KRD. ©℗