W ubiegłym roku na łamach tej gazety ukazał się mój felieton „Doskonale Bezużyteczny Plan”, w którym wskazywałem na potrzebę tworzenia dobrych programów wdrożeniowych dla ogólnych strategii gospodarczych. Zwracałem także uwagę na kluczową rolę dialogu między państwem i przedsiębiorcami.
Argumentowałem, że ten dialog nie może być prowadzony ad hoc, a fora wymiany wiedzy i doświadczeń oraz platformy dyskusji przedsiębiorców z administracją muszą być na stałe wpisane w działalność państwa i firm.
Wydarzenia ostatnich miesięcy pokazały dobitnie, jak silna współzależność cechuje relację państwo – przedsiębiorcy. Ta nadzwyczajna sytuacja uświadomiła nam, że administracja państwowa w czasach kryzysu musi umieć szybko reagować i wspierać biznes i pracowników. Jeśli przedsiębiorcy – duzi, średni czy mali, przestają dobrze funkcjonować, stabilność państwa jest mocno zagrożona. Przedsiębiorstwa nie tylko same płacą podatki, ale też tworzą miejsca pracy, a dochody zatrudnionych przez nie osób również są opodatkowane. Przede wszystkim dzięki tym dochodom Polacy generują popyt wewnętrzny, płacony jest podatek VAT i nakręcana gospodarka. To głównie przedsiębiorcy i pracownicy zasilają kasę państwa!
DGP
Przypominam te oczywistości, ponieważ chcę poświęcić niniejszy felieton właśnie relacji państwo – biznes i podzielić się spostrzeżeniami dotyczącymi obszarów, nad którymi w moim przekonaniu wciąż musimy pracować.
Zacznę od pozytywów. Uważam, że – z pewnymi zastrzeżeniami – pomoc skierowana przez państwo polskie do przedsiębiorstw na początku pandemii była właściwa. Sama idea i sprawne uruchomienie tarcz zdecydowanie zasługują na uznanie. Na dużych liczbach wszystko wygląda naprawdę dobrze. Można wskazać pewne niedociągnięcia wdrożonych mechanizmów, krytykować przeciągające się procedury i zidentyfikować obszary do poprawy. Jako przedsiębiorcy chcielibyśmy, aby kwoty wsparcia były wyższe, a najbardziej dotknięte branże miały szansę na większe zrozumienie.
Mam jednak wrażenie, że to, czego zabrakło, a co mogło pomóc w wyeliminowaniu części potknięć, to większa wiedza przedstawicieli administracji państwowej na temat funkcjonowania poszczególnych branż, czy grup przedsiębiorstw.
Od lat relacje biznesu i administracji cechuje daleko idąca nieufność, która po stronie państwa często prowadzi do braku chęci poznawania mechanizmów i specyfiki biznesu. W konsekwencji tworzenie ram skutecznie regulujących rynek, a jednocześnie wspierających przedsiębiorców, to rzadkość. Zbyt często brakuje chęci postawienia się na miejscu przedsiębiorcy i spojrzenia na obowiązujące przepisy przez pryzmat jego codziennej pracy, brakuje otwartej rozmowy. Jak wiadomo przykład płynie z góry i przykre jest, że często na konferencjach gospodarczych, czy branżowych, wysokiej rangi urzędnicy państwowi pojawiają się wyłącznie na czas własnego wystąpienia, a opuszczają spotkanie tuż po jego zakończeniu. To nie dialog, lecz monolog, który niewiele wnosi.

Partnerzy, nie adwersarze

Uważam, że w naszej kulturze wciąż mocno obecny jest PRL-owski stereotyp „prywaciarza”, pogardzanego przez komunistyczny system „kombinatora”, który nie chce pracować na rzecz dobra wspólnego (a więc na państwowym), ale myśli tylko o sobie, rozwijając prywatny biznes. Musimy jak najszybciej skończyć z takim myśleniem, bo ono nadal mocno obciąża dzisiejsze relacje państwo – biznes i nie pozwala na partnerską rozmowę. Żyjemy w systemie kapitalistycznym. Nie jest to może ideał, ale z pewnością jeden z lepszych pomysłów na organizację gospodarki. Mamy dziś wiedzę i narzędzia do tego, aby ulepszać jego działanie, korygować wypaczenia – to właśnie zadanie państwa. Jednak państwo nie może zapominać, że rdzeniem tego systemu jest biznes. Jego rozwój umożliwia rozwój całego społeczeństwa i budowę państwa dobrobytu. Prowadzenie działalności gospodarczej zawsze wiązało się z ryzkiem. Stawka jest wysoka, a zagrożeń bez liku. Dlatego szczególnie dzisiaj, w świecie permanentnej zmiany, ramy tworzone przez państwo dla przedsiębiorców muszą budować stabilny, przyjazny ekosystem. Reguły gry muszą być przejrzyste, dobrze skoordynowane, a wprowadzanie zmian powinny poprzedzać szerokie konsultacje i odpowiednio długie vacatio legis (potrzebne np. do tego, aby w firmie dostosować procedury i systemy).

Skończmy z „my/oni”

W ostatnich miesiącach w wielu firmach mogliśmy zaobserwować niezwykłą solidarność zatrudnianych z zatrudniającymi. Tam, gdzie prowadzono właściwą komunikację, gdzie menedżerowie i pracownicy ze zrozumieniem i wzajemnym szacunkiem starali się szukać sposobów na kontynuację biznesu, nierzadko udało się ograniczyć negatywne skutki kryzysu. Nie w każdej branży było to możliwe, ale w każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji, sprawdzała się rozmowa i dążenie do wspólnego wypracowania najlepszych rozwiązań.
Do takiej partnerskiej i opartej na solidarności relacji musimy dążyć także w przypadku państwa i biznesu. Jej budowanie nie może się opierać jedynie na głośnych deklaracjach, które dobrze sprzedają się w mediach. Musi to być codzienna praca i regularnie podejmowany wysiłek, który pozwoli na bieżące omawianie planowanych rozwiązań z przedsiębiorcami, a w efekcie na uzyskanie przez administrację informacji zwrotnej, co działa, a co nie. Tworzenie zasad gry bez nieprzerwanego dialogu z głównymi zainteresowanymi, bez chęci poznania ich punktu widzenia, zrozumienia wyzwań, z jakimi się mierzą, nie jest przejawem partnerstwa. Czasami wydaje się, że cele administracji państwowej i biznesu są tak różne, że trudno tu o dobrą współpracę.
Nie zgadzam się z tym.
Państwo musi tworzyć reguły działalności gospodarczej i kontrolować ich przestrzeganie, ale powinno też dbać o przedsiębiorców, bo to oni są rdzeniem systemu gospodarczego.
Nie chodzi tu o specjalne traktowanie, a jedynie o brak niechęci i wsparcie. O wspomnianą już solidarność.
Dlatego sytuację, w której kilkanaście razy w roku zmieniają się przepisy, po stronie przedsiębiorców wymagające znacznych nakładów pracy czy kosztownego dostosowania systemów IT, uważam za mocno niewłaściwą. To samo dotyczy poczucia osamotnienia i bezradności, którego doświadcza większość przedsiębiorców korzystających z pomocy sądów w sprawie np. nierzetelnych kontrahentów. Trwające latami procesy doprowadziły niejedną firmę do bankructwa, a przez to osłabiły naszą gospodarkę. Brak jednoznaczności, opieszałość – od lat jest to wielki problem naszego systemu, któremu nie zaradziły żadne dotychczasowe reformy. Brak zaufania i traktowanie przedsiębiorców z góry jako złych widzę również w sposobie prowadzenia wielu kontroli w firmach. Konieczność ich realizowania jest bezsprzeczna, ale sposób nakładania kar mógłby być dużo przyjaźniejszy. Przecież nie chodzi (chyba?) o to, by doprowadzić firmę do upadłości, ale by pozwolić jej szybko naprawić błędy, spłacić zobowiązania wobec państwa czy partnerów i umożliwić dalsze funkcjonowanie (więc także, nie zapominajmy, generowanie miejsc pracy i płacenie podatków!).
Nie skorygujemy tych nieprawidłowości bez ciągłego dialogu.
Stabilne otoczenie kształtowane przez państwo to także kluczowy element w wyścigu o nowe inwestycje. W głosy niezadowolenia polskich przedsiębiorców wsłuchują się m.in. zagraniczni inwestorzy, którzy dla każdego nowego przedsięwzięcia mają zazwyczaj do wyboru co najmniej kilka lokalizacji. Trudno podjąć decyzję o inwestowaniu tam, gdzie reguły gry gospodarczej komplikuje nie tylko zmienna koniunktura rynkowa, ale też – ciągłe zmiany regulacji prawno-podatkowych.
Na koniec pozwolę sobie sformułować życzenie. Chciałbym w końcu zobaczyć wdrożenie dobrze przemyślanego dialogu państwo – przedsiębiorcy: regularne grupy robocze dla kluczowych tematów, nad którymi pracuje administracja; ciała doradcze, w których zasiadają praktycy biznesu; branżowe konsultacje z wszystkimi ważnymi graczami danego obszaru.
Obie strony muszą znaleźć na te aktywności czas.
Bądźmy partnerami, którzy wspólnie dążą do rozkwitu naszego kraju, a nie stronami, które czują się trochę przymuszone do rozmowy przez reguły demokratycznej gry. Przy zachowaniu odrębności wynikającej z zadań, które nam powierzono, nauczmy się w końcu naprawdę działać razem. Nie tylko na poziomie deklaracji, ale przede wszystkim w codziennej pracy.
Rafał Rudziński, prezes spółki Robert Bosch i reprezentant Grupy Bosch w Polsce