Wydarzenia w polskiej i globalnej gospodarce, spowodowane pojawieniem się COVID-19 oraz związanym z nim lockdownem, nie pozwalają wciąż jeszcze wyciągnąć wiążących i twardych konkluzji dotyczących rozwoju sytuacji w kolejnych miesiącach. Umożliwiają już jednak dostrzeżenie mechanizmów kluczowych dla biznesu w utrudnionej sytuacji gospodarczej i epidemicznej. Które czynniki są priorytetowe i jakie wnioski możemy wyciągnąć z ich analizy?



Dużo mówi się o potrzebie dialogu między przedsiębiorcami a rządem, stawiając właśnie tę komunikację w roli narzędzia niezbędnego do efektywnych rozwiązań. To oczywiście teza, którą w teorii ciężko podważyć, jednak w praktyce – dążenie do tego dialogu przynosi niewiele konkretnych rozwiązań. Wciąż potrzeba nam maksymalnego uproszczenia prawa gospodarczego, zwłaszcza w utrudnionej przez pandemię rzeczywistości. Rząd powinien dążyć do ułatwiania prowadzenia biznesu, a nie jego utrudniania przez zbyt zawiłe przepisy lub ustawy nieprzemyślane i finalnie szkodzące polskiemu biznesowi.
Nie trzeba szukać daleko, aby znaleźć przykład świetnie obrazujący tę zależność – świeżo obserwowaliśmy powstawanie noweli ustawy o ochronie zwierząt. W nocy debatowano na komisji rolnictwa o ograniczeniach hodowli w Polsce, o likwidacji czy zakazach dla pewnych branż. I niestety to znakomity papierek lakmusowy pokazujący, jak nie należy tworzyć prawa. W sposób niedbały została przygotowana ustawa, która uderza w setki tysięcy przedsiębiorstw rolnych. I nie mam tu na myśli wyłącznie dyskusji o zwierzętach futerkowych. Przyjęta nowelizacja dotyczy znacznie szerszego pola polskiej gospodarki i prowadzi do wielu zmian, które są co najmniej kontrowersyjne, a została uchwalona bez poszanowania przyjętych zasad legislacji. Obserwując takie działania, ciężko wierzyć w sens dialogu między przedsiębiorcami a ustawodawcą, bo realnie tego dialogu po prostu nie ma. Potrzebujemy konkretnych narzędzi, które wspomniany dialog będą determinować.
Trafnym pomysłem wydaje się system, w którym żadna ustawa nie jest poddawana pracom parlamentarnym, dopóki nie zostaną przeprowadzone rzeczywiste konsultacje społeczne – z dużym naciskiem na konsultacje ze środowiskami przedsiębiorców, których regulacja bezpośrednio dotyczy – oraz nie zostanie przygotowana rzetelna ocena skutków finansowych. Nie mówię tu nawet o bardzo usystematyzowanych procedurach konsultacyjnych, w których uczestniczyłyby organizacje. Wystarczyłoby publiczne ogłoszenie projektu ustawy, zadbanie o poinformowanie opinii publicznej i warunek, że rząd oraz parlament nie mogą procedować tej ustawy, dopóki nie przedstawią potrzebnych wyliczeń, oceny skutków itd. Dopiero po przejściu tej procedury jakiekolwiek komisje sejmowe mogłyby takie projekty procedować. Co więcej, żadna ustawa gospodarcza nie powinna wchodzić w życie wcześniej niż po wygaśnięciu kadencji Sejmu (o ile nie jest to ustawa jednoznacznie ułatwiająca funkcjonowanie przedsiębiorstwom).
ikona lupy />
DGP
Trzecią zasadą, w której wprowadzeniu upatrywałbym korzystnych skutków, jest powołanie komisji kodyfikacyjnej, która odpowiadałaby za upraszczanie prawa. Miałaby ona służyć przedsiębiorcom i konsumentom, a swoimi decyzjami i działaniami sprawiać, by prowadzenie działalności gospodarczej w Polsce było łatwe i przyjemne, zwłaszcza w obszarze podatków. Efektem byłoby przyciąganie kapitału nie tylko z Polski, ale też z zagranicy.
Do życia i rozwoju biznesowi potrzebny jest nowy Wilczek, a nie nowe nowelizacje. Potrzeba prostych, przejrzystych i przyjaznych zasad. Nowy Wilczek – to nie jest slogan, ale realna potrzeba. Przyjęcie powyższych rozwiązań może zagwarantować minimum stabilności w działaniu przedsiębiorców. Stabilność prawna jest tutaj jedną z najbardziej istotnych kwestii.
Polscy przedsiębiorcy, mimo „kagańców”, które są im zakładane, mimo wadliwej legislacji i nieprzyjaznego otoczenia biznesowego, nabyli umiejętność przetrwania. I dlatego kryzys dla Polski i dla polskich przedsiębiorców – o ile oczywiście zadbają o zachowanie płynności – może być okazją do wzmocnienia swojej pozycji. Wiele przedsiębiorstw spoza Polski przyzwyczaiło się do bardzo jasnej i przyjaznej legislacji czy nieograniczonego popytu. Gdy takie firmy muszą poradzić sobie w trudniejszych warunkach, często nie są w stanie. Oczywiście polski przedsiębiorca również musi być ostrożny, bo jednak w naszym kraju przez ostatnich kilkanaście lat nie było kryzysu, który zweryfikowałby odporność biznesu. Przetrwają i umocnią się ci, którzy przez dobrą koniunkturę nie wpadli w samozadowolenie; trwający kryzys oczyści rynek właśnie z takich podmiotów. Jak stwierdził kiedyś Warren Buffett – w czasie przypływu wszyscy mogą pływać, dopiero w czasie odpływu widać, kto pływał nago.
Kryzys jest czasem weryfikacji: uwidacznia słabości firm, które funkcjonowały w czasach prosperity. Ich problemy natychmiast stają się widoczne. Weryfikuje też firmy zombi, które nie miały prawa istnieć, ale płynęły jedynie na fali koniunktury. Ale rolę odgrywają tu też legislacja i warunki prowadzenia biznesu, które w Polsce nigdy nie były przyjazne – ani za komuny, ani za obecnego „socjalizmu z ludzką twarzą”. Część tych utrudnień była uśpiona ostatnimi latami, właśnie gdy panowała świetna koniunktura.
W tym wszystkim klaruje się jednak kolejny poważny problem Polski – wciąż jesteśmy gospodarką surowcową. W rolnictwie i w przemyśle spożywczym nadal tak naprawdę zajmujemy pozycję podwykonawców. Rzadko widać marki, które konkurują na rynkach, jesteśmy raczej dostarczycielem marek prywatnych. O ile w tym systemie zależności jest zachowana skala – wszystko jest w porządku i pozostajemy dobrymi partnerami; ale jeśli tak nie jest, wtedy ten stan staje się problemem. Widzę to na rynkach zagranicznych: albo ma się brand, albo ma się skalę – i wtedy jest się trudno zastępowalnym. Do tego w Polsce panuje bardzo duża niepewność popytu. Sytuacja sprawia, że ci którzy przetrwają kryzys, będą bardzo doceniani. Dokonają tego dzięki elastyczności, która jest kluczem do zwycięstwa. Wszystkie te czynniki sprawiają, że sytuacja gospodarcza może się zmienić bardzo szybko i diametralnie. Tylko pozostając elastyczni, jesteśmy w stanie rzeczywiście wyjść z tego kryzysu wzmocnieni.



Kryzys wyeksponował też bolączkę, która była obecna już wcześniej – ciągle mamy problem z odpowiednią liczbą pracowników. Dlatego tym bardziej w tym trudnym okresie wszelkie automatyzacje, które w polskim przemyśle już się dokonują, muszą być radykalnie przyspieszone. Niedobór pracowników sprawia, że proces automatyzacji produkcji musi być jak najszybciej finalizowany – mimo pandemii, ograniczeń, restrykcji i procedur w zakładach, takich jak niekrzyżowanie się zmian. Polski przemysł posiłkuje się pracownikami tymczasowymi, którzy są bardzo niestabilni, ich rotacja jest olbrzymia. Automatyzacja jest więc kluczowa dla dalszego przetrwania biznesów. I nie mówię tu nawet o usprawnieniach związanych z Biznesem 4.0, w którym fabrykę może obsługiwać dwoje czy troje ludzi. Automatyzacji wymagają proste działania, choćby na końcu procesu produkcyjnego czy na etapie pakowania. Maszynami musimy obsłużyć jak najwięcej procesów, bo po prostu brak nam rąk do pracy, a trwający kryzys tylko ten problem wzmocnił.
Marek Moczulski, prezes UNITOP