Zmagania z pandemią SARS-CoV-2 dowodzą, że państwo pozostało jedyną sprawną instytucją działającą w czasie zagrożenia. To dzięki jego dyspozycjom można wykorzystać organizacyjne i materialne zasoby społeczeństw do walki z koronawirusem. A dodatkowo udało mu się przywrócić ducha współpracy oraz solidarności obywateli.
Zmagania z pandemią SARS-CoV-2 dowodzą, że państwo pozostało jedyną sprawną instytucją działającą w czasie zagrożenia. To dzięki jego dyspozycjom można wykorzystać organizacyjne i materialne zasoby społeczeństw do walki z koronawirusem. A dodatkowo udało mu się przywrócić ducha współpracy oraz solidarności obywateli.
To nie korporacje i nie społeczeństwo obywatelskie, lecz właśnie państwo ma instrumentarium do realizowania celów ogólnospołecznych.
Pod wpływem globalizacji doszło, jak pisał filozof Zygmunt Bauman, do „rozwodu mocy z polityką”. Dokonało się to w następstwie deregulacji sektora finansowego, tworzenia łańcuchów produkcji oplatających glob, w których wykorzystuje się tanią siłę roboczą oraz surowce całego świata, prywatyzacji sektora publicznego, komercjalizacji usług publicznych. Państwo narodowe wpadło w sidła korporacji, uzależniło się od sektora finansowego z powodu zadłużenia. Dopiero pandemia zmobilizowała państwo do działania i do ataku na jeden z dogmatów na własny temat – państwo minimum to bowiem mit.
Państwo reprezentuje racjonalność ogólnospołeczną. Nie może tylko wsłuchiwać się w sygnały rynkowe, bo w nich artykułują się interesy dążących do rentowności przedsiębiorców, grup zawodowych, branż, prowincji czy metropolii. Zsumowane efekty tych działań mogą wykraczać poza pierwotne cele, dlatego państwo musi sterować aktywnością firm z punktu widzenia potrzeb całej gospodarki, a także biorąc pod uwagę interesy pracowników, potrzeby wspólnoty, jak również jakość środowiska naturalnego. Konieczna jest do tego reprezentacja na poziomie branż, gałęzi, regionów, wymaga to uwzględniania potrzeb gospodarki jako całości. Dopiero wtedy staje się możliwe ustalenie poziomu zaspokojenia różnorodnych potrzeb, np. minimalnej płacy, określonego poziomu świadczeń emerytalnych, odpowiednich form ubezpieczenia chorobowego, jakości powietrza, źródeł zaopatrzenia w energię. Dziś coraz ważniejsza staje się nawet perspektywa planetarna – z punktu widzenia całej populacji ludzkiej z uwzględnieniem potrzeb globalnego ekosystemu.
O tym, że państwo pozostaje niezbędnym składnikiem systemu gospodarczego, przypomniał koronawirus. Zachwiał wiarą we wszechwładzę wolnego rynku – przedsiębiorcy zaczęli domagać się od tak znienawidzonego przez siebie lewiatana tarczy antykryzysowej: by zawieszono im płatności do ZUS, zaoferowano kredyt wekslowy, pozwolono utrzymać majątek produkcyjny, nawet umorzyć niektóre zobowiązania. Okazuje się, że bez asekuracji całej wspólnoty, którą reprezentuje państwo, oraz wspólnej kasy, wiele branż nie przetrwa kryzysu – w sytuacji kiedy brak klientów, gdy rwą się łańcuchy produkcji, kiedy trzeba spłacać kredyt inwestycyjny i kiedy samozatrudnieni tracą środki do życia, zaś liczba zatrudnionych na śmieciówkach sięga 3 mln. Utrzymanie dochodów na poziomie 70–80 proc. tworzy kotwicę popytu, koniecznego, by nie osłabło tętno gospodarki. Pojawia się tu kwestia lojalności przedsiębiorcy wobec wspólnoty, z której dorobku materialnego i kulturowego korzysta: czy odprowadzał należne składki i podatki, czy raczej, stosując optymalizację podatkową, wyprowadzał zyski do rajów podatkowych. W tej drugiej sytuacji powinien tam szukać wsparcia.
Głównym zadaniem państwa jako ogniwa systemu gospodarczego, obok emisji pieniądza, jest operowanie wielkością zadłużenia publicznego. Ta funkcja znajdzie się znów na cenzurowanym, bo tarcza zwiększy deficyt budżetowy o więcej niż planowane 2,2 proc. PKB. Komisja Europejska co prawda łaskawszym okiem spojrzy na limity długu publicznego, zezwoli na skup obligacji na rynku wtórnym, uelastyczni zasady pomocy publicznej. Bijący szybciej licznik długu publicznego już wzbudził czujność strażników niskiej inflacji.
Ale dług publiczny różni się zasadniczo od zobowiązania firmy czy gospodarstwa domowego. Nie można w jego analizie przyjmować punktu widzenia gospodyni, spadkobiercy gospodarstwa rolnego czy syna obejmującego firmę po ojcu. Jego specyfika polega na tym, że to samo społeczeństwo pożycza sobie, lecz zarazem bierze na siebie ryzyko. Nie jest to jednak ryzyko kredytowe, jak między bankiem a przedsiębiorcą, lecz ryzyko załamania gospodarczego, a więc, jak pisze w książce „Mit pieniądza” ekonomista Andrzej Sopoćko, systemowe. Wbrew narzucającej się oczywistości zdrowego rozsądku państwo (jako instytucja) zaciąga dług w imieniu obecnego społeczeństwa, a nie przyszłych pokoleń. „Ludzie umierają i ich następcy otrzymują wierzytelności z tytułu długu, jak i zobowiązania spłaty. Jeśli zatem dokonają bilansu, to wyjdzie im, że mają kredyt u siebie” – pisze Sopoćko.
Ale musimy dostrzec jeszcze inny aspekt tej sytuacji. Jest sprawiedliwe, by kolejne pokolenia, które korzystają z zastanego kapitału, przejmowały również część zobowiązań zaciągniętych dla jego sfinansowania. Ponadto w makroskali nie ma jednego wielkiego momentu: sprawdzam. Dług publiczny redukuje się poprzez inflację, rzadko zawieszenie spłat, a najczęściej roluje. Amerykańskie państwo roluje swój dług od lat 30. XIX w.
Pandemia koronawirusa dopadła świat już i tak pogrążony w sytuacji kryzysowej. Zmagamy się ze stagnacją, katastrofą klimatyczną, nierównościami społecznymi, dysproporcjami rozwojowymi między regionami. To z Afryki, Ameryki Środkowej, Bliskiego Wschodu ruszają fale uciekinierów przed głodem i biedą. Tymczasem wyczynowy kapitalizm zatrudnia najzdolniejszych do powiększania wartości giełdowej korporacji. I czyni przedmiotem spekulacji żywność, emerytury, surowce. Obecnym ładem-bezładem usiłują sterować wielorakie agencje jednostronne (global governance), ich kombinacje z symbiotycznymi organellami, jak Trojka czy agencje ratingowe. Właściwie tylko w czasie recesji dochodzi do ustalenia kierunków polityki makroekonomicznej głównych rządów. Dzieje się to podczas obrad G-20.
Obecnie to nie uniwersytet, nie państwo narodowe czy publiczna debata, lecz wizje technoproroków, wsparte ich zasobami finansowymi, decydują o przyszłości cywilizacji. Bez społecznego mandatu urządzają innym życie. Nie zadowalają się gigantyczną mocą finansową, głównie dzięki optymalizacji podatkowej i przejmowaniu potencjalnych konkurentów. Za plecami państw, bez debaty publicznej, chcą tworzyć reguły funkcjonowania systemu opieki zdrowotnej, systemu nauki i edukacji, a nawet globalną walutę (Facebook). Chcą przejąć korzyści z wykorzystania w różnych dziedzinach sztucznej inteligencji.
Te plany są wizjami ambitnych przedsiębiorców, tyle że nie są one weryfikowane ani z perspektywy ogólnospołecznej, ani konsekwencji, jakie przynoszą ludzkości. Ale przede wszystkim ich skutkiem będzie gromadzenie tak wielu informacji o każdym z nas, że zagrożona zostanie nasza prywatność, nawet autonomia decyzji, słowem – podmiotowość ludzi.
Ograniczeniu starych i nowych globalnych zagrożeń może podołać nowy ład, obejmujący ponadnarodową wspólnotę. Pogłębiający się kryzys ekologiczny pociągnie za sobą kolejne ataki patogenów, fale uciekinierów przed skutkami wojen klimatycznych, żywnościowych, surowcowych i splecionych z nimi konfliktów etnicznych. Tylko na tym poziomie możliwe jest poddanie gospodarki arytmetyce potrzeb zachowania globalnego ekosystemu. Problem w tym, że tylko państwa narodowe mogą wspólnie stworzyć ten nowy ład.
Cel dalekosiężny to taka organizacja światowej ekonomii, by zapewniała umiarkowany dobrobyt bez wzrostu. Do nowego ładu prowadzi przejmowanie części nadwyżki powstającej w gospodarce na potrzeby egzystencjalne całej wspólnoty ludzkiej i biosfery. Najkrótszą drogą do tego celu byłaby likwidacja rajów podatkowych, a także egzekwowanie od korporacji podatków od zysków w proporcji do dochodu wytworzonego w danym kraju. Stąd postulat podatku płaconego tam, gdzie powstaje dochód firmy oraz idea podatku cyfrowego płaconego przez platformy umożliwiające wymianę dóbr i usług (Amazon, Uber, Airbnb).
Pojawia się tutaj wyklęte słowo: planowanie. Nie jest to powrót do gospodarki nakazowej, w której funkcje właścicielskie przejmuje biurokracja. Chodzi o ustalanie brzegowych parametrów funkcjonowania dla gospodarek narodowych, zwłaszcza miksu energetycznego, recyklingu materiałów, przedłużania czasu życia produktów. Takie funkcje w latach modernizacji japońskiej gospodarki pełniło tamtejsze Ministerstwo Handlu Zagranicznego i Przemysłu. Ta strategiczna instytucja zajmowała się za pomocą środków ekonomicznych (ulg podatkowych, skracania czasu amortyzacji, pożyczek z Banku Rozwoju, wspierania B+R) restrukturyzacją gospodarki: od przemysłu ciężkiego do elektronicznego. Ten sposób regulowania rynku pozostawia przedsiębiorstwu swobodę wyboru własnej drogi do pokonania konkurentów. Jeśli firma odczuwa przymus, to jest to nacisk działania z korzyścią dla całej gospodarki i dla społeczeństwa, którego jest częścią. Wspólnota przestaje być dodatkiem do gospodarki, która dla zysku firm poświęca przyrodę, pracę i życie ludzkie. Tyle planowania, ile konieczne, tyle rynku, ile możliwe.
Godne nieuprzedzonej analizy jest doświadczenie chińskie. Tamtejsze państwo, zauważa ekonomista Grzegorz Kołodko, jako jedyne nie poddało się, przynajmniej jak dotąd, władzy korporacji. Być może na naszych oczach rodzi się alternatywa dla amerykańskiego modelu kapitalizmu, w którym suwerenem jest niewidzialny parlament inwestorów, posiadaczy ogromnych zasobów finansowych świata. W chińskim modelu państwo nadal nastraja parametry funkcjonowania prywatnych firm, ma program budowy umiarkowanego dobrobytu dla wszystkich. Ale dopóki to wielkie marzenie się nie ziści, dość bezwzględnie eksploatuje pracowników, zwłaszcza wychodźców ze wsi. Na dodatek zachęca do zaspokajania odłożonego na kilka dziesięcioleci popytu konsumpcyjnego Chińczyków. Ten model będzie zdobywać zwolenników w Azji i na Bliskim Wschodzie, UE wciąż zachowuje dziedzictwo welfare state: wysokiej jakości usługi publiczne, względnie niskie nierówności dochodowe, a zarazem konkurencyjne gospodarki, zwłaszcza w Skandynawii.
Świat bez pandemii wymagałby nowych zasad wykorzystywania zasobów przyrodniczych i siły roboczej w całej ponadnarodowej wspólnocie. Nie prowadzi do niego doskonalenie kolejnych generacji broni i rywalizacja militarna, załamanie międzynarodowego dialogu i regionalnego bezpieczeństwa na Bliskim Wschodzie, w Azji i w Europie. Zatem tylko kolektywny Dawid może pokonać korporacyjnego Goliata. Drogę wskazują nam dokonania prezydenta Franklina Delano Roosevelta. Udało mu się rozdzielić bankowość komercyjną od inwestycyjnej, wprowadzić 90-proc. podatek dochodowy oraz uregulować stosunki pracy, łącznie z zasiłkiem dla bezrobotnych. Śmiałków w samej Ameryce było wielu: kongresmeni John Sherman i Henry Clayton przyczynili się do podziału Standard Oil na 34 niezależne spółki, zaś sędzia Harold Greene rozbił monopol AT&T. Konieczna będzie również reforma światowego rolnictwa, by zapewnić konkurencyjność rolnikom Południa. Prowadziłoby do tego celu stopniowe ograniczanie transferów dla farmerów z centrum kraju.
Takie kryzysy jak pandemia są czasem, kiedy utopie mogą stać się programem reform. Socjolog Guy Standing postuluje powołanie społecznych, państwowych funduszy majątkowych. Zasilane byłyby one ze sprzedaży ropy jako wspólnego bogactwa danego narodu (jak w Norwegii), z zysków sektora cyfrowego, z praw autorskich do wynalazków, których składowe powstawały na uczelniach publicznych. Z funduszu tego wypłacano by dywidendy społeczne, rodzaj zbiorowego spadku. Byłby to zatem zbiorowy zwrot z kapitału zgromadzonego wysiłkiem pokoleń przodków z wykorzystaniem bogactw przyrody. To zbiorowe dzieło wynalazców, przedsiębiorców, niedopłaconych pracowników, wychowujących kolejne pokolenia „domowych kobiet”. Wszyscy oni rok po roku współtworzyli majątek narodowy.
Taki świat jest możliwy, ale klucz do zmiany dzierżą elity amerykańskie. Dzięki potędze militarnej i soft power Waszyngton strzeże panującego ładu, zaś w trzewiach tego Globalnego Minotaura, jak określił USA były już grecki minister finansów Janis Warufakis, dokonuje się recykling światowej nadwyżki. Prezydent George H.W. Bush oświadczył w 1992 r. na konferencji w Rio do Janeiro poświęconej walce z globalnym ociepleniem, że „amerykański styl życia jest nienegocjowalny”. Przy czym konsumpcja przeciętnego Amerykanina powoduje emisję rocznie ok. 25 ton dwutlenku węgla rocznie, Europejczyka tylko 10 ton – pisze Marcin Popkiewicz w książce „Rewolucja energetyczna”. Europejczyk mniej szkodzi środowisku, mimo że 32 mln osób (bez Wielkiej Brytanii) nadal pracują w przemyśle, w USA 28 mln (P. Wójcik, DGP 188/2019). Iskierkę nadziei budzą amerykańscy milenialsi (18–29 lat) – według raportu Reutersa 51 proc. z nich jako lepsze do życia widzi demokratyczne państwo europejskie, państwo łączące efektywność gospodarki z bezpieczeństwem socjalnym, jak w skandynawskim społeczeństwie troski. Tymczasem głosem wielu młodych Polaków stał się Sławomir Mentzen – libertariańska gwiazda mediów społecznościowych: pragną być przedsiębiorcami na wolnym rynku, ale sukces osiągnie może dwóch czy trzech na 100 chętnych.
Tak więc walka o jakość biosfery splata się ze zmianą dominującego systemu społecznego, a najważniejszy jej front przebiega w każdym z nas. Jest bowiem walką z pożądliwym kolekcjonerem darów Rynkowego Pana. Dlatego tak trudno skierować intelektualne oraz kapitałowe zasoby cywilizacji, by trwająca dziesiątki tysięcy lat przygoda homo sapiens nie ugrzęzła w chaosie bezpardonowej walki o resztki miejsc pracy i terenów nadających się do życia – a raczej przeżycia.
/>
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama