Choć niby należymy do największej na świecie strefy wolnego handlu, przed naszymi firmami chronią swój rynek także państwa UE. Z danych Banku Światowego wynika, że poziom ceł na świecie regularnie spada. Unia Europejska jeszcze w 1995 r. na sprowadzane z zagranicy towary i usługi nakładała na swoich granicach opłatę w średniej wysokości 6,3 proc.
Choć niby należymy do największej na świecie strefy wolnego handlu, przed naszymi firmami chronią swój rynek także państwa UE. Z danych Banku Światowego wynika, że poziom ceł na świecie regularnie spada. Unia Europejska jeszcze w 1995 r. na sprowadzane z zagranicy towary i usługi nakładała na swoich granicach opłatę w średniej wysokości 6,3 proc.
/>
W 2012 r. cła spadły do 1,02 proc. i choć po kolejnych trzech latach wzrosły do 1,57 proc., to w dalszym ciągu utrzymują się na relatywnie niskim poziomie. Podobny trend możemy zaobserwować w innych największych gospodarkach świata. Stany Zjednoczone w ciągu dwóch dekad obniżyły cła z 3 proc. do 1,64 proc. w 2015 r. W Japonii spadły one w tym okresie z 5 proc. do 1,36 proc. W Chinach są relatywnie wysokie – w 2015 r. wynosiły 3,41 proc., ale przed dwoma dekadami sięgały 20 proc.
/>
Ceł nie ma, wolnej konkurencji też nie
Redukcja ceł to efekt działania skupiającej 164 państwa Światowej Organizacji Handlu (WTO), a także podpisywania kolejnych porozumień handlowych, obejmujących coraz szerszą grupę państw. To jednak nie znaczy, że obrót towarami i usługami jest całkowicie swobodny, a każdy kraj może swoją produkcję bez przeszkód sprzedać u sąsiada. W czasach, kiedy cła stają się narzędziem, którego stosować nie można, na porządku dziennym są bariery pozataryfowe. WTO wylicza ich ponad 12 tys., takich jak licencje importowe, ograniczenia ilościowe, dodatkowe wymagania techniczne czy fitosanitarne stawiane zagranicznym produktom. Regularnie stosują je także we wzajemnych relacjach handlowych państwa Unii Europejskiej, choć teoretycznie to największy na świecie obszar wolnego handlu i swobodnego przepływu usług. Ograniczeń w zagranicznej ekspansji doświadczają także polskie firmy.
Jeden z najbardziej jaskrawych przykładów dotyczy naszej żywności. W zeszłym roku sprzedaliśmy jej na rynkach zagranicznych za 24,2 mld euro, co daje nam ósme miejsce w Unii. Najwięcej polskiej żywności odbierają Niemcy, Wielka Brytania i Czechy. I to właśnie nasz południowy sąsiad celuje w jej dyskryminowaniu. Jednym ze sposobów walki z polskim eksportem jest kwestionowanie jakości i bezpieczeństwa naszej żywności. Oprócz tego rodzaju instrumentów, które trudno nawet zakwalifikować do jednej z kategorii pozataryfowych barier opisywanych przez międzynarodowe instytucje, Czesi stosują „klasyczne” narzędzia. Takie jak częste kontrole sanitarne, krótkie terminy zezwoleń na przywóz żywności czy obowiązek przechowywania dokumentacji dotyczącej transakcji na terenie Czech. W każdym z trzech głównych odbiorców naszej żywności zdarzały się także kampanie prasowe uderzające w importowaną żywność.
Z utrudnionym dostępem do rynków zagranicznych borykają się także krajowe firmy budowlane, choć skala ich działalności poza Polską jest znacznie mniejsza niż w przypadku rolnictwa. Eksport usług budowlanych to wciąż mniej niż 2 mld euro rocznie. Polskie firmy nie mają kłopotów ze zdobywaniem kontraktów na przykład w Niemczech, ale im dalej na południe i na zachód Europy, tym jest trudniej.
– Niemcy zdają sobie sprawę, że własnymi siłami nie zrealizują wszystkich inwestycji, więc w ostatnich latach bardzo otworzyli się na zagraniczne firmy. Polskie spółki nie mają kłopotów, żeby zdobywać tam kontrakty, choć nie są generalnymi wykonawcami, ale pracują na zlecenie lokalnych firm. Inaczej jest we Francji. Tutaj polskich spółek praktycznie nie ma. Francuska administracja do perfekcji opanowała budowanie przeszkód administracyjnych, prawnych i licencyjnych, żeby zniechęcić firmy do wchodzenia na tamtejszy rynek. Podobnie jest w Hiszpanii – mówi Rafał Bałdys, wiceprezes zarządu Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa.
Meblarze nie narzekają
Choć branżę budowlaną z Polski Niemcy przyjmują z otwartymi ramionami, to już nieco inaczej traktują producentów mebli z naszego kraju. Być może dlatego, że tych sprzedajemy na rynkach zagranicznych za 8–9 mld euro każdego roku. Polskie firmy są za granicą dobrze zauważalne, w szczególności właśnie w Niemczech, gdzie sprzedają najwięcej.
– Dwa lata temu niemieccy producenci skarżyli się do instytucji europejskich, że polskie firmy z branży meblarskiej nie powinny dostawać unijnego dofinansowania na inwestycje, bo dzięki temu są w stanie zaoferować swoje produkty na rynku niemieckim taniej niż miejscowi producenci. Ta sprawa nie miała jednak żadnej formalnej kontynuacji – opowiada Michał Strzelecki, dyrektor biura Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Producentów Mebli.
Zachowania takie jak niemieckich firm meblowych pojawiają się w sytuacji, kiedy miejscowi producenci przestają radzić sobie z zagraniczną konkurencją. Na szczęście producentom mebli zdarzają się one relatywnie rzadko.
– Za pieniądze z unijnych funduszy branża kupiła maszyny przede wszystkim w Niemczech i we Włoszech. Argumenty, które miały być pretekstem do ochrony własnego rynku – że przez unijną pomoc dla polskiej branży meblarskiej z Niemiec wypływają pieniądze – nie były prawdziwe. Nawet jeśli zabraliśmy kawałek rynku producentom mebli, to wydaliśmy tam pieniądze na maszyny – argumentuje Strzelecki.
Dużo częściej producenci mebli, wychodząc na rynki zagraniczne, muszą mierzyć się z dodatkowymi wymaganiami technicznymi stawianymi przez państwa odbierające ich produkty. Na przykład w Wielkiej Brytanii bardzo restrykcyjne są przepisy dotyczące niepalności mebli tapicerowanych. Jednak takie same wymagania Brytyjczycy stawiają przed wszystkimi importowanymi produktami. Dlatego takich ograniczeń krajowa branża nie traktuje jako barier w zagranicznej ekspansji, bo radzi sobie z nimi bardzo dobrze. W Europie pod względem produkcji i eksportu mebli jesteśmy na trzecim miejscu.
Gorzej idzie nafciarzom
W wydobyciu i przetwarzaniu surowców energetycznych tak mocna Polska nie jest, ale to nie znaczy, że nasze firmy nie podejmowały prób zagranicznej ekspansji. I że nie napotkały w tym przeszkód. Przede wszystkim dlatego, że branża zaliczana jest do strategicznych, a kontrola nad nią traktowana jest przez niektóre państwa jako narzędzie władzy politycznej.
Stąd na przykład ciągłe problemy, jakie PKN Orlen miał z inwestycją w litewską rafinerię w Możejkach. Na jej przejęcie od upadającego rosyjskiego Jukosu, odkupienie mniejszościowego pakietu akcji od litewskiego rządu i dalsze inwestycje, płocki koncern wydał ponad 10 mld zł. Kontrolę nad tą firmą Orlen przejął w 2006 r., ale już rok później awarii – jak mówiła oficjalna wersja – uległ kontrolowany przez Rosję odcinek rurociągu Przyjaźń, dostarczający surowiec do rafinerii. W Możejkach regularnie wybuchały pożary, a litewskie koleje zdemontowały tory prowadzące do rafinerii, jeszcze bardziej zwiększając koszty transportu ponoszone przez Orlen. W efekcie Możejki dopiero w 2015 r., kiedy poprawiła się koniunktura w branży rafineryjnej, zaczęły dla polskiego właściciela zarabiać pieniądze. Orlen wynegocjował także korzystniejsze stawki za transport koleją.
Lepiej inwestycje w branży surowcowej idą Polskiemu Górnictwu Naftowemu i Gazownictwu. Dominująca na polskim rynku gazowym firma wydobywa surowiec także w Norwegii i Pakistanie.
– Rząd pakistański wprowadził cały system zachęt do inwestowania w działalność poszukiwawczo-wydobywczą na terenie tego kraju. W Pakistanie nie istnieją także limity zatrudnienia obcokrajowców, jak np. w Egipcie, gdzie na jednego ekspata zagraniczna firma musi zatrudniać ośmiu pracowników lokalnych. Brak tego ograniczenia powoduje, że możemy w razie potrzeby wzmacniać tam nasze kadry specjalistami z Polski. Mankamentem jest to, co zawsze: biurokracja i długotrwałe procedury, ale nie dotyczy to tylko naszej branży – tak swoją inwestycję na egzotycznym rynku ocenia spółka.
Przeszkody i bariery, nieprzyjemności jedynie w bardzo ograniczonym stopniu hamują rozwój polskich firm na rynkach zagranicznych. W ostatniej dekadzie średnie roczne tempo wzrostu eksportu towarów utrzymywało się na poziomie 7 proc., a w przypadku usług przekraczało nawet 10 proc.
Zamiast ceł mamy obecnie jakieś 12 tys. barier, które utrudniają handel.
/>
/>
/>
/>
/>
/>
/>
/>
/>
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama