W starym sowieckim dowcipie leci to tak: Iwan Fiodorowicz, zasłużony pracownik państwowej fabryki telewizorów, przechodzi na emeryturę. Podczas pożegnalnej bibki były już kierownik Iwana Fiodorowicza ze zdumieniem spostrzega, że w mieszkaniu podwładnego nie ma telewizora. „Byłem przekonany, że sobie wynieśliście” – mówi. Iwan Fiodorowicz tłumaczy: „Jasne, że wynosiłem. Wiele razy. W częściach. Ale wiecie co, towarzyszu kierowniku? Kiedy próbowałem złożyć, to zawsze wychodził mi kałasznikow”.
Otóż w jednym tylko momencie w historii było odwrotnie niż w tym dowcipie: kiedy rozpadł się Związek Radziecki i gospodarka trzeszczącego w szwach rosyjskiego imperium musiała się przestawić na gospodarkę rynkową, szukano rozmaitych strategii przetrwania. Gigantyczne zakłady zbrojeniowe zaczęły produkować dobra konsumpcyjne: aparaturę do mrożenia lodów, sprzęt medyczny, katalizatory samochodowe, naczynia ceramiczne. A także kolorowe telewizory.
Oczywiście tę przygodę z nieokiełznanym kapitalizmem traktowano w rosyjskim kompleksie wojskowo-przemysłowym jako dopust boży – aneks do końca świata; jak na apokalipsę patrzyli na to zwłaszcza szeregowi pracownicy i mieszkańcy miast zamkniętych, ZATO (ros. Zakrytoje Administratiwno-Tierritorialnoje Obrazowanija), którym Alice Lugen – to pseudonim polskiej dziennikarki i researcherki – poświęciła bardzo interesującą książkę „ZATO. Miasta zamknięte w Związku Radzieckim i Rosji”. „(Mieszkańcy) utracili wysoki status społeczny, elitarność, przywileje, a lokalne wspólnoty się rozpadły. Nie potrafili odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Z sentymentem wspominali gospodarkę planowaną centralnie i dawne zasady” – pisze Lugen.
Nawet łapówka nie pomaga. ZATO powołane, by obsługiwać wyścig zbrojeń i wygrywać wojny dla Rosji
W epoce putinizmu wiele dawnych zasad powróciło. ZATO bowiem to jedne z głównych narzędzi imperialnej polityki: powołane zostały do tego, aby obsługiwać wyścig zbrojeń i wygrywać wojny. W Rosji obecnie istnieje 37 ZATO, zamieszkanych przez ponad milion ludzi. W czasach sowieckich było ich więcej, ponad 100, wiele w lokalizacjach poza Rosją – w tym choćby kosmodrom Bajkonur w Kazachstanie, niezwykle istotne zakłady wytwarzające w Dnipro (wówczas Dniepropietrowsku) napędy rakietowe, ulokowane na wyspach dziś już nieistniejącego Morza Aralskiego laboratoria testujące broń biologiczną, czy „atomowe” miasta na Uralu. Do 1992 r. ZATO oficjalnie nie istniały. A i dziś wyróżnia je to, że są naprawdę zamknięte: nie da się tam wjechać bez zaproszenia, przepustki i prześwietlenia przez służby. Wyjechać zresztą też nie. W dużej mierze są to zresztą obszary wyjęte spod prawa Federacji Rosyjskiej: osobliwe fabryki śmierci, które żyją własnym życiem.
Lugen, nawiasem mówiąc, nie patrzy na ZATO okiem moralistki, ale osoby zaciekawionej. Cytuje choćby pytania, jakie ludzie zadają na rosyjskich grupach dyskusyjnych: „Mieszkam w Sarowie (ZATO podlegające agencji Rosatom, zajmujące się produkcją ładunków nuklearnych – red.), mam dziewczynę poza strefą. Co zrobić, by mogła przyjechać do mnie w gości?”. „Weź z nią ślub za strefą. Jako żona dostanie przepustkę”.
Książka Lugen nie jest klasycznym reportażem – to dociekliwa praca na źródłach. Podobnie zresztą jak poprzednia książka autorki, czyli „Tragedia na Przełęczy Diatłowa. Historia bez końca” (Czarne 2020), badająca liczne hipotezy na temat tajemniczych zgonów uczestników pewnej zimowej górskiej wycieczki na Ural w 1959 roku. Lugen uważnie czyta i ciekawie pisze o tym, co przeczytała. A na realiach sowieckich i rosyjskich zna się całkiem dobrze.
ZATO są nie tylko zagadnieniem, by tak rzec, z dziedziny globalnego bezpieczeństwa (choćby z uwagi na to, jakie substancje się tam wytwarza i składuje), lecz także fenomenem prawnym, administracyjnym, kontrwywiadowczym czy kartograficznym. Dziwacznym nawet jak na realia rosyjskie. „Podobno w ZATO jest tak anormalnie, że nawet łapówka nie pomaga. A w takim przypadku Rosjanie nie wiedzą, co robić, i bezradnie rozkładają ręce” – zauważa Lugen.
Paliwo dla zimnej wojny. Kto mieszkał w ZATO
Idea ZATO ujrzała światło dzienne w Związku Radzieckim w latach 30. XX w., rozkwitła zaś w epoce zimnej wojny. „Od pierwszego dnia funkcjonowania instytuty badawcze za płotami zajmowały się nauką w służbie Ministerstwa Obrony, czyli skoncentrowaną na udoskonalaniu techniki i broni, które pozwoliłyby pokonać wrogów. (...) Znaczną część mieszkańców stanowili cywile. (...) Ponadto lokalnej społeczności nie tworzyła przypadkowa zbieranina (...), lecz w dużej mierze starannie dobrani ludzie nauki wyspecjalizowani w konkretnej dziedzinie. Ich wiedza była niezbędna do prowadzenia przedsiębiorstwa, wokół którego zbudowano miasto. A wszystkiemu przyświecała idea militarna. (...) Narodził się nieznany w innych państwach obyczaj poszukiwania kompetentnego personelu pośród skazanych, ponieważ spora część intelektualnego kwiatu ZSRR przebywała w stalinowskich łagrach jako element niebezpieczny politycznie. (...) Najbardziej znanym przykładem zrekrutowanego jest inżynier Siergiej Korolow, zwany ojcem radzieckiej kosmonautyki, który do Centralnego Biura Konstrukcyjnego trafił prosto z łagru na Kołymie”. Naturalnie do budowy ZATO – niejednokrotnie od podstaw, pośrodku niczego, w fatalnych warunkach i bez podstawowych narzędzi – Stalin również chętnie zatrudniał więźniów GUŁagu, stanowili bowiem darmową i łatwo wymienialną siłę roboczą.
Potężnym zastrzykiem energii dla systemu ZATO był start sowieckiego programu atomowego. „Związek Radziecki był znakomicie poinformowany o pracach nad amerykańską bombą i szczegółach zinfiltrowanego na wylot projektu Manhattan. (...) Podczas gdy amerykańska koncepcja rozwijała się od zera, Rosjanie, dzięki swoim szpiegom, posiedli ogrom informacji technicznych (...). Stąd wzięło się prześmiewcze powiedzenie definiujące różnicę między amerykańskim a radzieckim programem atomowym: ten pierwszy opierał się na badaniach naukowych przeprowadzonych w Stanach Zjednoczonych, a ten drugi – również”.
Wspomniałem o tym, że ZATO były fenomenem kontrwywiadowczym. Trzeba je bowiem było chronić nie tylko przed służbami innych państw zaangażowanych w zimnowojenny wyścig, lecz także przed własnymi obywatelami. „Wychodzono z założenia, że zdradzić może każdy, a większość o tym marzy i zawzięcie szuka ku temu okazji. Dlatego na Zachodzie, by ochronić fabrykę, wystarczyło ją zabezpieczyć, podczas gdy w Związku Radzieckim trzeba było ogrodzić miasto, w którym stała, wytwarzając ni to kontrwywiadowczą fortecę, ni to kosmiczno-atomową krzyżówkę Orwella z Kafką” – pisze Lugen.
Miało to rozmaite konsekwencje: żyło się w takich miastach jak w nieco bardziej luksusowym obozie pracy, kisząc się w sosie podejrzliwości – w każdej chwili człowiek mógł zostać oskarżony o dywersję, a bronić się nie było jak. Władców ZSRR nie interesowali jednak ludzie, lecz efekty. A system działał: „Nie ma przesady w stwierdzeniu, że radzieckie ZATO napisały clou zimnowojennej historii. Odegrały ogromną rolę w wyścigu zbrojeń i wyścigu kosmicznym. (...) W ZATO narodziły się największe radzieckie sukcesy, na przykład Łuna 2 czy Sputnik. (...) Z perspektywy sztabu generalnego do sukcesów należy zaliczyć również skonstruowanie bomb: atomowej i wodorowej, rozwój broni biologicznej, chemicznej, laserowej”.
Narzędzia Putina. Pieniądze z Moskwy, w zamian lojalność i fanatyzm
Wypadki, katastrofy, wycieki, skażenia – to nie mogło przeszkodzić, wszystko tuszowano i zakłamywano. Ostatecznie mówimy o miejscach, których nie dało się znaleźć na żadnej sowieckiej mapie z wyjątkiem tych najtajniejszych. „W ZSRR istniały trzy rodzaje map: cywilne, mało co zawierające, tajne wojskowe, zawierające prawie wszystko, oraz jeszcze bardziej tajne wojskowe – dla dowódców wysokiego stopnia i służb specjalnych. Tylko ostatnie były kompletne”. Cywilom proponowano miejscowości cudownie przemieszczone o kilkanaście kilometrów, drogi urywające się pośrodku lasu i zagubione gdzieś w głubince linie kolejowe. W miejscu takiego choćby Sarowa rysowano wielkie bagno. Czyniono to uparcie przez cały okres trwania ZSRR, choć od pewnego momentu wiadomo było, że Amerykanie mają wszystko dokładnie obfotografowane i namierzone.
Administracja Putina próbuje obecnie powtórzyć sukcesy ZATO z czasów sowieckich, obsypując je deszczem pieniędzy. ZATO odwdzięczają się lojalnością i fanatyzmem. „Izolacja miast zamkniętych i ograniczona kontrola nad nimi to ważny element rosyjskiej strategii. W rządowych mediach i na konferencjach naukowych podkreśla się, że zagraniczni szpiedzy nie są w stanie przejrzeć sekretów ZATO” – pisze Lugen i dodaje: „To nie do końca prawda, ponieważ ZATO są perfekcyjnie dostosowane do świata, którego już nie ma”. Są jednocześnie groźnym narzędziem reżimu i osobliwą retrotopią. ©Ⓟ