Zastanawiając się na chłodno, co zadziało się w procesie zawierania rozejmu po spotkaniu na Alasce, można ostrożnie postawić tezę, że w zasadzie nic. USA, Europa i Ukraina poruszają się mniej więcej w tym samym kręgu rozwiązań. Rosja stawia te same żądania. Nową jakością jest skala i intensywność spotkań dyplomatycznych. I powoli oraz systematycznie rosnąca przewaga Rosjan na Donbasie. To, w jaki sposób walczą i cele, jakie sobie stawiają, świadczy o tym, że jeszcze tego lata i najpewniej tej jesieni będą próbowali ustalać swoje warunki przede wszystkim na froncie, a nie przy stole rokowań. Świadczy o tym mapa.
Ukraina się cofa
Jeszcze przed kilkoma dniami na przedmieściach Dobropila – kluczowego miasteczka między Konstantynówką a Pokrowskiem – działały rosyjskie grupy dywersyjne (udało się je w końcu wyprzeć). Oznaczało to, że Rosjanie szykowali się do zagrożenia – bardzo ważnym z punktu widzenia rządzenia Donbasem – miastom Kramatorsk oraz Słowiańsk. Skuteczne podejście pod nie oznaczałoby, że Putin ma niemal komplet. Że jest bliski zrealizowania celów na Donbasie i może szykować się do rozmów. Już bez żądania wycofania się wojsk ukraińskich z tego terenu. Czyli bez warunku porzucenia przez Wołodymyra Zełenskiego tarczy, która chroni obwody charkowski i dniepropietrowski. Żądanie Putina zniknęłoby, bo byłoby nieaktualne. Większość Donbasu byłaby już w rękach Rosjan.
Niepokojąca jest też faktyczna utrata położonego na wyżynie Czasiw Jaru i podejście Rosjan na wschodnie przedmieścia Konstantynówki. W rejonie Pokrowska z kolei wojska Putina są na granicy z obwodem dniepropietrowskim.
W tym sensie mapa jest konieczna, by ocenić, ile prawdy jest w tezie Donalda Trumpa o trudnej czy nawet beznadziejnej kondycji Ukraińców na Donbasie. I niestety tym razem potwierdza ona słowa amerykańskiego prezydenta.
Armia więźniów Putina
Do tego – jak ocenia ukraiński wywiad wojskowy HUR – Rosjanie sprawnie prowadzą mobilizację. Oddziały rzucane do walk są niemal w całości kompletne. Nie brakuje oficerów, podoficerów i szeregowych. Rekrutacja odbywa się zgodnie z planem i bez konsekwencji społecznych, czyli potencjalnych protestów antywojennych (choć prawdę mówiąc, przy obecnym stanie stłamszenia narodu rosyjskiego trudno je sobie nawet wyobrazić). Dzieje się tak dlatego, że Putin powrócił do koncepcji z okresu, gdy triumfy święciła Grupa Wagnera i Jewgienij Prigożyn. Czyli do okresu z zimy i wiosny 2023, do zdobycia Bachmutu.
Wówczas masowo do prywatnej firmy wojskowej Prigożyna wcielano więźniów. Dziś do sił zbrojnych masowo trafiają osadzeni. Jak szacuje HUR, około jednej czwartej zaciągu to zekowie (z/k, czyli osadzony). Zamiana zeka w dochodiagę (umierającego, dosłownie: dochodzącego do kresu) nie rodzi buntów. Nikt za nim nie płacze. W wielu przypadkach nie ma również konieczności wypłacania tzw. grobowego.
To idealny model mobilizacji, której cel na ten rok to 340 tys. osób (do dziś został on wypełniony niemal w 90 proc.).
Wraz z zajmowaniem kolejnych wiosek na Donbasie Rosjanie budują też coś na wzór bieda-linii Surowikina. Czyli pasa umocnień, który ma zapobiec przeprowadzeniu przez Ukraińców skutecznej kontrofensywy, gdyby np. okazało się, że „Trump się wściekł” i wysłał na Ukrainę dodatkowy sprzęt oraz amunicję (choć, umówmy się, to wariant mało realny). Co ciekawe, ten pas umocnień mają obecnie budować żołnierze importowani z Korei Północnej.
Putin nie chce rozejmu
W tak zdefiniowanej rzeczywistości trudno oczekiwać po stronie rosyjskiej skłonności do kompromisów. To, co oferuje Kreml jest niepoważne. Pomysł zawieszenia broni i rozejmu tylko na Zaporożu i Chersońszczyźnie należy uznać za farsę. W obu tych regionach walki nie są intensywne. Ludność miasta Chersoń jest terroryzowana dronami, lecz od Rosjan oddziela ją Dniepr. Naturalna linia rozgraniczenia i demarkacji. Również Zaporoże nie jest obecnie dla Putina priorytetem.
Aby zmienił on zdanie, musiałby ponieść spektakularną porażkę. Sama atrakcyjność oferty Trumpa wydaje się być niewystarczająca. Rosyjski prezydent jasno daje do zrozumienia, że może poczekać. Świadczą o tym słowa Siergieja Ławrowa, który zasugerował, że Rosja ma ambicje nie tylko wobec Krymu i Donbasu, ale całej „Noworosji” (cokolwiek miałoby to znaczyć). Przedwczoraj z kolei dodał, że Rosja nie zgodzi się na żadne gwarancje bezpieczeństwa, które będą uruchamiane bez zgody Moskwy. Tym samym zaproponował, aby Ukraina po ewentualnym zawieszeniu broni otrzymała memorandum budapeszteńskie bis. Deklarację woli politycznej, a nie umowę międzynarodową. Czyli kawałek nic niewartego papieru.
A co z Europą?
Analizując mapę i patrząc na przebieg negocjacji trudno o optymizm. Rosja chce kapitulacji Ukrainy. Trump – rozejmu, który pozwoli mu lansować się na peacemakera. Chce tego rozejmu niezależnie od tego, jaką cenę miałaby za niego zapłacić Ukraina. Europa z kolei jest bezradna. Pełni rolę „escort” dla Wołodymyra Zełenskiego. Tylko trudno stwierdzić, w jakim słowa znaczeniu.