W 2025 r. Polska wyrzuciła do kosza jeden z najbardziej absurdalnych reliktów zimnej wojny, czyli Konwencję o przekazywaniu i wykorzystywaniu danych ze zdalnego badania Ziemi z kosmosu (sporządzoną w Moskwie 19 maja 1978 r.), w środowisku eksperckim zwaną Konwencją Moskiewską. Dokument, ratyfikowany przez Radę Państwa PRL pod przewodnictwem Henryka Jabłońskiego 15 listopada 1979 r., nakładał na strony obowiązek blokowania obrazowania satelitarnego (robienia zdjęć z orbity) o rozdzielczości lepszej niż 50 m terytorium innego sygnatariusza, dopóki ten nie wyrazi zgody. Przykładowo Polska nie mogłaby legalnie monitorować działań Republiki Czeskiej albo Federacji Rosyjskiej bez ich zgody. Konwencja zabrania też przetwarzania informacji pochodzących z interpretacji danych, jeśli mogłoby to „naruszyć interesy” drugiej strony. W praktyce Kreml uzyskiwał weto nad każdą klatką, która pokazałaby coś bardziej szczegółowego niż kontur lotniska, las czy górę.
Rozdzielczość satelitarna to najmniejszy obiekt na Ziemi, który odpowiada jednemu pikselowi obrazu. Im mniejsza wartość, tym drobniejsze szczegóły widać. Przy 50 m można monitorować rozległe zmiany krajobrazu, takie jak wylesianie czy powodzie, śledzić przemieszczanie dużych formacji wojskowych; przy 1 m liczyć pojazdy na parkingach i oceniać stan dróg w miastach lub np. wykrywać czołgi czy transportery opancerzone na polach manewrowych; przy 25 cm można precyzyjnie określić kondycję upraw rolnych, rozróżnić samochód osobowy od ciężarowego, jak również sklasyfikować pojazdy wojskowe (lekki pojazd rozpoznawczy, a może ciężarówka transportowa?). Przy 10 cm da się rozpoznawać konkretne modele aut cywilnych (np. SUV vs. sedan) czy – na potrzeby działań wywiadowczych lub wojskowych – identyfikować rodzaje uzbrojenia i dokładne pozycje stanowisk obserwacyjnych. I w świetle prawa, które wiązało Polskę, nie można było tego wykonywać.
Technologia satelitarna idzie naprzód
W 1978 r., gdy Amerykańskie KH-8 z lat 70-80 osiągały typową rozdzielczość ok. 50 cm (czasem dużo lepszą), a radzieckie Jantar-2K ok. 50–70 cm, może i miało to sens. W 2025 r. wygląda to jednak groteskowo. W Google Maps każdy może dziś oglądać obrazy nawet z rozdzielczością kilkudziesięciu centymetrów. MON kupuje dla Wojska Polskiego konstelację MikroSAR 25 cm. Do tego dochodzą francuskie Pléiades Neo – oficjalnie z rozdzielczością 30 cm, w praktyce może nawet 10–15 cm. To 200–500 razy więcej szczegółów niż dopuszcza Konwencja Moskiewska. Nawet polskie minisatelity PIAST czy MikroGlob zejdą poniżej 1 m. Rynek komercyjny idzie jeszcze dalej. Start-up Albedo zapowiedział powstanie floty satelitów o rozdzielczości 10 cm.
Tak to bywa z pisaniem prawa z na sztywno wpisanymi parametrami technicznymi, jeśli odnoszą się one do szybko rozwijających się branż takich jak IT i przemysł kosmiczny. Dlaczego więc kasuje się tę konwencję dopiero teraz?
Przez ponad 30 lat III RP była sygnatariuszem konwencji, która jest jednoznacznie wbrew polskiemu interesowi w wymiarze jak najbardziej realnym.
Sam mechanizm wypowiedzenia konwencji moskiewskiej jest również niezwykle ciekawy. Tak się złożyło, że 8 marca 2023 r. to ja publicznie wskazałem na ten problem w felietonie „Cyberpolityka” w DGP. Oczywiście nie oczekiwałem żadnych cudów, nie jestem przecież naiwny. I rzeczywiście reakcja polityków, urzędników, dyplomatów była – no cóż – żadna, choć w próbach popularyzacji problemu nie ograniczyłem się do felietonu. Nie robił niczego rząd Prawa i Sprawiedliwości, ani (aż do teraz) KO-P2050-Lewica, poprzednie rządy, np. SLD-UP lub AWS-UW pomińmy milczeniem. Jako ciekawostkę dodam, że o sprawę pytałem też oficjalnie w MSZ. Skończyło się odsyłaniem do innych resortów, które z kolei odsyłały do jeszcze innych ministerstw. Taka pętelka w stylu: „proszę udać się gdzie indziej i nie wracać, nic nas to nie obchodzi”. Jakby urzędnicy byli konsultantami z biur obsługi klienta różnych firm, gdy trzeba rozwiązać jakiś problem.
Zmieniło się za sprawą wydarzenia, które w 2023 r. trudno było przewidzieć. Dopiero po jakimś czasie zauważyłem, że 26 lipca 2024 r. poseł Przemysław Wipler (Konfederacja) wniósł projekt ustawy (druk 613) o wypowiedzeniu Konwencji o przekazywaniu i wykorzystywaniu danych ze zdalnego badania Ziemi z kosmosu, sporządzonej w Moskwie dnia 19 maja 1978 r. Fajnie, że komuś w końcu się chciało. Projekt skierowano do Komisji Spraw Zagranicznych i długo nic się nie działo. Szczęśliwie jednak okazuje się, że sprawa „weszła na wyższe obroty”. Czy rząd uznał, że ktoś wchodzi w jego kompetencje, niepodejmowanie działań stało się nie do utrzymania, a mogło być nawet kosztowne (kto chciałby odpowiadać na pytania w rodzaju „komu zależy na utrzymaniu Konwencji Moskiewskiej”)? Coś się działo, bo Rada Ministrów uchwałą z 21 października 2024 r. formalnie zwróciła się do prezydenta, który notyfikował wypowiedzenie konwencji, co minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski zakomunikował Moskwie. I tak 9 czerwca 2025 r. pojawia się oświadczenie rządowe, ogłoszone 14 lipca 2025 r. Traktat podpisany w imieniu Polskiej Republiki Ludowej wygaśnie dla Polski 30 stycznia 2026 r.
Sukces? I tak, i nie. 46 lat bezsensownego obowiązywania Konwencji Moskiewskiej, z tego 36 lat w III RP, to niestety smutny element szerszego obrazka naszych zdolności do działań analitycznych, strategicznych i ogólnego chaosu polityczno-prawnego. A jednak – w końcu – konwencja jest usuwana.
Wojna hybrydowa i kosmos
Technologiczny anachronizm konwencji w 2025 r. jest oczywisty, ale prawdziwe zagrożenie tkwiło w prawnym paraliżu i tym, co publicyści nazywają „wojną hybrydową” – sformułowania dość nielogicznego, bo mającego oznaczać „wojnę poniżej progu wojny”. Jako działania hybrydowe sklasyfikować można jednak wiele działań: informacyjnych, wojskowych, ekonomicznych, w cyberprzestrzeni, ale także prawnych. I tu mamy do czynienia z ryzykiem w kwestii prawnej właśnie.
Rozpiszę najprostszy scenariusz. Każde wykorzystanie zdjęcia o lepszej rozdzielczości niż 50 m zrobionego nad Rosją bez jej zgody pozwalałoby Kremlowi oskarżyć Warszawę o łamanie prawa międzynarodowego (naruszania traktatu) – i byłoby to zgodne z prawdą. W epoce tzw. wojen hybrydowych takie oskarżenie trafia na tę samą półkę co cyberatak czy kampania dezinformacyjna – jest bronią (działaniem) o niskim koszcie, a może sprawiać problem przeciwnikowi. Gdyby jednak trzymać się litery traktatu, to z punktu widzenia wojska ryzyko było jeszcze większe. Wyobraźmy sobie, że 2026 r. zachodzi potrzeba natychmiastowego potwierdzenia ruchu konwoju w Obwodzie Kaliningradzkim, a każde zdjęcie z satelity wysokiej rozdzielczości prowokuje notę protestacyjną. Samo istnienie archaicznego dokumentu mogłoby ustawiać Moskwę na pozycji „obrońcy prawa”, zaciemniając role sprawcy i ofiary, co byłoby dla Polski bardzo niewygodne. Nic tak nie ucieszy propagandysty jak możliwość wytknięcia NATO-wskiego kraju palcem: podpisali, a teraz łamią! Nie ma żadnego powodu, by Polska w obecnej sytuacji odbierała sobie środki działania i wzmacniała państwa nieprzyjazne lub hipotetycznych agresorów.
Skierować satelity, gdzie chcemy
Nasze bycie sygnatariuszem konwencji wzmacniało Federację Rosyjską. Oczywiście można by to zignorować, w końcu to tylko jakiś zapis. Ale jest w dobrze pojmowanym polskim interesie, by utrzymać jak najdłużej istnienie prawa międzynarodowego i opartego na nim porządku. Nie leży w polskim interesie powrót do prawa silniejszego – „prawa dżungli” Wypowiedzenie traktatu likwiduje tę minę, a jednak nikt w III RP długo nie chciał zająć się problemem. Nikogo też nie interesuje, że w tym samym czasie wysocy rangą politycy rutynowo straszyli nas wojną w Polsce (i może to najlepiej świadczy o tym, na ile sami w to wierzyli). Podpisuje się umowy na satelity. Ogłasza się kolejne projekty z wielkimi fanfarami. Co więcej, obecny układ rządowy startował nawet z hasłami jakiejś poprawy w kwestiach dyplomacji. A tutaj niespodzianka: potrzeba było zewnętrznego projektu, by zauważyć, że zobowiązanie z epoki Breżniewa gryzie się z polityką bezpieczeństwa w 2025 r. Struktury państwa zadziałały dopiero wtedy, gdy nie dało się inaczej.… Być może aparat państwowy i biurokracja reagują dopiero wtedy, gdy absolutnie nie da się już pozostawać w bezczynności?
Pomógł pewnie i zeitgeist, czyli m.in. to, że ostatnimi laty Polska realnie inwestuje w przemysł kosmiczny, nabywa satelity i mówi o tym poważnie, zamiast sprowadzać temat do pierogowego folkloru w telewizjach śniadaniowych. Wypowiedzenie Konwencji Moskiewskiej to jedno z największych osiągnięć X kadencji Sejmu. Szkoda, że zapewne mało kto, o ile ktokolwiek, w parlamencie i rządzie zdaje sobie z tego sprawę.
Najważniejsze, że od 30 stycznia 2026 r. polskie satelity będą mogły patrzeć tam, gdzie trzeba. Bez proszenia o pozwolenie celu. Oczywiście nie chodzi tu o Czechy.