Łukasz Olejnik
ekspert ds. cyberbezpieczeństwa
Szybki przepływ informacji utrudnia porozumienie. Wojnie towarzyszą silne emocje – złość, rozczarowanie, nienawiść, chęć zemsty. To z kolei sprzyja oburzeniu i protestom. Trudne sprawy, jak rozliczenie zbrodni, reparacje czy zmiany granic, ustalano niegdyś za zamkniętymi drzwiami, bez udziału społeczeństw. Ułatwiało to porozumienie, choć nie zawsze na trwałe. Niemcom po 1919 r. zajęło 10 lat, by nastawić się na zemstę. Ustalenia wersalskie były możliwe, bo nie roztrząsano ich publicznie. Dziś negocjacje odbywają się w zupełnie innych warunkach – każde ustępstwo i propozycja podlegają natychmiastowej analizie i krytyce.
Medialny teatr nie służy skuteczności
Próby zawieszenia lub zakończenia wojny na Ukrainie są modelowym przykładem negocjacji pokojowych prowadzonych w przestrzeni medialnej. Ostatnio nawet z zacięciem serialu opery mydlanej, choć to nie thriller polityczny, a rzeczywistość, gdzie stawką jest ludzkie życie. Kulminacją stała się piątkowa konfrontacja Trumpa i Vance’a z Zełenskim w Białym Domu. Dla publiki masowej miało to walor elektronicznej rozrywki – infotainment w czystej postaci. Materiał lepszy niż niejednego YouTubera, podcastera czy TikTokera.
Jak zauważył prof. Wolfsfeld w książce „Contemporary Peace Making” (2003), kluczową zasadą negocjacji pokojowych jest trzymanie mediów z daleka. Zbyt wiele jest sprzecznych interesów, resentymentów i złych uczuć. Te zasady dotyczyły tradycyjnych mediów, jednak ekosystem informacji społecznościowych przenosi to do ekstremum. Od trzech lat obserwujemy wojnę na Ukrainie niemal na żywo. Rozumiemy konsekwencje wojny dla kraju. Ale czy dziesiątki tysięcy rozemocjonowanych ludzi, dziennikarzy i polityków mogą tworzyć środowisko rozumiejące trudne kwestie kończenia konfliktów zbrojnych?
Polityka na żywo lepsza niż TikTok
Negocjacje mogą być tajne lub półjawne. Jednak to, co zobaczyliśmy 28 lutego w Waszyngtonie, nie mieści się w żadnym podręczniku stosunków międzynarodowych i od razu wchodzi do historii. Warto przypomnieć, że w czasie kryzysu kubańskiego (1962) USA upubliczniły informacje o sowieckiej broni jądrowej na Kubie, lecz rzeczywiste rozmowy toczyły się niepublicznie. I być może tylko dzięki temu udało się uniknąć eskalacji. Tym bardziej fascynuje komentarz Trumpa: „To będzie świetnie wyglądało w TV”. Chyba że wystąpienie w Gabinecie Owalnym to jedynie element show, a równolegle trwają jakieś zakulisowe rozmowy.
Od kilku lat czytamy o słabnącej Rosji i końcu Putina. Jak pamiętamy z ukazujących się doniesień w pierwszych dwóch latach wojny, stan zdrowia Władimira Putina miał być bardzo poważny, obejmujący informacje o terminalnych chorobach, zawałach i innych dolegliwościach. Wielokrotnie powtarzano, że rosyjska gospodarka jest bliska upadku, a zapasy rakiet miały wystarczyć na „kilka tygodni”. Czy jeśli takie treści regularnie czytają obywatele, eksperci i politycy na Ukrainie i w Europie, to nie wpływa to na ich widzenie spraw i opinie? W trakcie I Wojny Światowej społeczeństwa państw walczących były rutynowo karmione propagandą wzywającą do walki i przekonującą, że zwycięstwo jest bliskie. Głosy wypowiadające się w inne strony były cenzurowane. Podstawowa zasada obowiązuje jednak niezmiennie: nie uwierzyć we własną propagandę.
Mechanizmy dezinformacyjne mogą kształtować nie tylko percepcję wojny, ale też globalne podejście do polityki. Przykładowo, do polityki cyberbezpieczeństwa. Administracja Trumpa najwyraźniej ma już nie wypowiadać publicznie, że Rosja stanowi zagrożenie cyberbezpieczeństwa dla USA. Sekretarz Obrony Pete Hegseth miał kazać amerykańskiemu Dowództwu Cyber Wojsk wycofanie się z planowania działań przeciwko Rosji, w tym ofensywnych cyberoperacji. Analitycy Agencji ds. Cyberbezpieczeństwa i Bezpieczeństwa Infrastruktury (CISA) mieli dostać ustne polecenie, że nie powinni śledzić ani informować o rosyjskich zagrożeniach, choć działania wywiadowcze NSA mają trwać. W ONZ USA nie krytykują Rosji. Publiczna pauza motywowana jest czasem trwających negocjacji.
Słabsza komunikacja bywa zbawienna
Jednym z konkretnych znaczeń cyberpolityki jest strategia i regulacje dotyczące kwestii cyfrowych, takich jak cyberbezpieczeństwo, ochrona danych czy rozwój technologii. Popularnie cyberpolityka to także polityka prowadzona za pomocą narzędzi cyfrowych, choć nie przepadam za tym podejściem. W epoce informacyjnej owe informacje odgrywają istotną rolę w każdej z faz konfliktu. Komunikacja skuteczna technicznie pozwala zjednać sojuszników, wpłynąć na opinię publiczną i zwiększyć wsparcie. Paradoksalnie, gdy nadchodzi czas negocjacji, wcześniejsza strategia może stać się przeszkodą. Silne komunikaty, które służyły mobilizacji, utrudniają wypracowanie kompromisu, a liderzy, którzy byli głosem walki, muszą nagle przejść w rolę architektów pokoju. Nawet jeśli tego nie chcą.
Paradoksalnie, dawniej mimo słabszej komunikacji o porozumienie mogło być łatwiej. W 1815 czy 1919 nie było stałego przepływu informacji nawet z własnych stolic czy centrów politycznych, nie wspominając o opinii publicznej. Ograniczało to presję. Dla Polski był to często problem, gdyż często kończyło się to jedynie przekazaniem informacji, co z Polską będzie. Dziś każda decyzja jest natychmiast oceniana, a napięcia eskalują szybciej. Dziś liderzy balansują między dążeniem do pokoju a reakcjami wyborców. ©℗