– Każdego dnia jesteśmy świadkami zdarzeń, które kiedyś wydawałyby się czymś niesamowitym, niespodziewanym – czarnym łabędziem. Dziś trudno znaleźć białe łabędzie w opisie politycznej rzeczywistości. Ta rzeczywistość potrafi zaskakiwać praktycznie wszystkie rządy i liderów politycznych, niemal każdego dnia. My nie damy się zaskoczyć – przekonywał szef rządu.

Wbrew oczekiwaniom zmian jest sporo. Dymisje objęły ministrów sprawiedliwości, sportu i turystyki, aktywów państwowych, zdrowia, rozwoju i technologii, kultury i dziedzictwa narodowego, rolnictwa i rozwoju wsi oraz przemysłu. Tusk nie wyjaśnił szczegółowo, dlaczego niektóre osoby pożegnały się z pracą w rządzie. O ile podkreślił, że odejście Izabeli Leszczyny jest związane z chęcią odpolitycznienia resortu zdrowia, o tyle o powodach rozstania np. z Adamem Bodnarem nie wspomniał ani słowa. Ograniczył się do kurtuazyjnych podziękowań.

Przez trzy kwadranse premier zapewniał, że rząd zrozumiał swoje błędy, a teraz będzie z determinacją dążył do celu w niełatwych okolicznościach. – Chciałbym tak od serca wszystkim powiedzieć: dosyć marudzenia. Nie stało się nic takiego, co unieważniłoby którekolwiek z tych wielkich marzeń, tych wielkich celów, jakie nam przyświecały wtedy, kiedy dzięki głosom milionów Polaków doprowadziliśmy do tej zasadniczej zmiany – mówił Tusk.

Padło wiele rytualnych zaklęć: „czas na nowo podjąć wyzwania”, „czas ruszyć z dodatkową energią”, „panie i panowie ministrowie mają robić rzeczy, które służą każdej polskiej rodzinie”, „rząd będzie koncentrować się na zapewnieniu bezpieczeństwa”, „będziemy bezwzględnie działali na rzecz ładu i porządku” itd., itp. Premierowi nie udało się jednak przejść z poziomu deklaracji na język konkretów. Jak rząd zamierza to wszystko osiągnąć? Czym będzie się różnił od tego, który sprawował władzę przez ostatnie półtora roku? Na te pytania nie uzyskaliśmy odpowiedzi. Chciałbym uwierzyć, że za wizją „Polski przyszłości”, którą szkicował premier, stoi jasny plan działania na pozostałe dwa i pół roku. Ale Tusk nie przekonał nas, że go ma.

Za półtora tygodnia przy Krakowskim Przedmieściu zamieszka Karol Nawrocki, który nie sprawia wrażenia kogoś, kto ułatwi pracę rządowi. Skład jego kancelarii – Zbigniew Bogucki, Adam Andruszkiewicz, Paweł Szefernaker, Sławomir Cenckiewicz – sugeruje, że nowy prezydent nie zamierza odstawiać nogi, trzymając się bliskiej premierowi sportowej retoryki.

Choć trudno mi uwierzyć, że planowana przez pałac ofensywa legislacyjna przyniesie efekty (projekt o Centralnym Porcie Komunikacyjnym trafi zapewne do sejmowej zamrażarki lub zostanie odrzucony), to jestem prawie pewny, że Nawrocki nie będzie miał oporów przed wetowaniem ustaw, które nie idą po jego myśli. Rację mają ci, którzy podkreślają, że głowa państwa niewiele może zrobić, ale wiele może popsuć.

Z rekonstrukcji każdy z mniejszych koalicjantów w pewnym sensie wychodzi wzmocniony. Szymon Hołownia wynegocjował dla swojego ugrupowania resort kultury i tekę wicepremiera jesienią. Ludowcom udało się zachować stan posiadania i przejąć nowo utworzony resort energii, z kolei Nowa Lewica odzyskała nadzór nad mieszkalnictwem, który odebrał jej w zeszłym roku minister rozwoju Krzysztof Paszyk.

Premier ostrzegał, że nie będzie tolerował „niepotrzebnych konfliktów”, ale to nie oznacza, że pójdą one w zapomnienie. Po wakacyjnej przerwie parlamentarnej na agendę wrócą sprawy, w których wciąż nie ma porozumienia. W kuluarach słychać, że żadna z kwestii, którą koalicjanci stawiali na ostrzu noża, nie zostanie przez nich odpuszczona. Dla Polski 2050 priorytetowa jest m.in. tzw. ustawa antykuwetowa (chodzi o odpolitycznienie spółek Skarbu Państwa), dla PSL – zniesienie dwukadencyjności w samorządach, dla Nowej Lewicy – prawa kobiet i mieszkalnictwo. Na tapet co jakiś czas powracają także inne tematy: obniżenie składki zdrowotnej, likwidacja Funduszu Kościelnego, związki partnerskie, reforma wymiaru sprawiedliwości. W żadnej z tych spraw nie ma ponadpartyjnej zgody.

Kluczowe stanowisko objął unikający dotychczas blasku fleszy Maciej Berek, przewodniczący Stałego Komitetu Rady Ministrów. Teraz sprawuje on również „nadzór nad wdrażaniem polityki rządu”. Od działaczy z każdej strony słyszę to samo: „Berek ma dbać o to, żeby koalicja się nie wywróciła”. Misja trudna? Niewątpliwie. Straceńcza? Przekonamy się wkrótce. ©Ⓟ

Premier ostrzegał, że nie będzie tolerował „niepotrzebnych konfliktów”, ale to nie oznacza, że pójdą one w zapomnienie. Po wakacyjnej przerwie parlamentarnej na agendę wrócą sprawy, w których wciąż nie ma porozumienia