To w tym okresie rodziło się podejście Misesa do gospodarczej wolności. Urodzony we Lwowie syn żydowskich mieszczan uważał, że gdyby pozwolić rynkom rozwijać się bez ingerencji, to świat prędko przekształciłby się w lepsze miejsce. Takie, w którym „Stany Zjednoczone, Anglia ze swoimi koloniami czy Brazylia byłyby tak organicznie złączone z zachodnią Austrią jak dziś jest Galicja” (Mises w 1916 r.).
Wojen w takim świecie by nie było, boby się nikomu nie opłacały. Nie byłoby także granic, a więc i nacjonalizmów. Ale to nie był świat, który Mises obserwował. Żyjąc w Wiedniu na początku XX w. widział wojnę (pierwszą, potem drogę ku drugiej). Widział też wykwit nacjonalizmów i widział granice, które stawały się coraz ważniejsze. Jak wychodził Mises z tej sprzeczności ideału oraz rzeczywistości? No cóż, coraz bardziej przesuwał się na pozycje antydemokratyczne. Ten wniosek może być w pierwszej chwili zaskakujący. Bo przecież cała plejada międzywojennych liberałów z Mitteleuropy (Mises, Hayek, Popper, Kelsen) została potem wzięta na sztandary liberalnej demokracji. Jak to więc możliwe, że ci prorocy mogli mieć antydemokratyczny przekaz? Wyjaśnienie jest proste. Mises w okresie międzywojennym tracił wiarę w postulat oświecenia ludowego, czyli – jak sam pisze – „w zdolność ludzi do zrozumienia mądrości liberalnej ekonomii, która jest w stanie zapewnić harmonię ludzkich interesów”.
Ten problem, uważa Mises, można rozwiązać przy pomocy rządu ponadnarodowego. W optyce Austriaka tylko taki „globalizm” jest w stanie pokonać oddolność, z której rodzą się najgorsze zjawiska, na czele z pędem do regulacji na poziomie narodowym. W mało znanej pracy z roku 1941 Ludwik von Mises tworzy nawet projekt takiego superpaństwa. Miałoby się ono nazywać Wschodnią Unią Demokratyczną i rozciągać na ziemiach między „wschodnią granicą Niemiec, Szwajcarii oraz Włoch a zachodnią granicą Rosji”. Być więc czymś w rodzaju wskrzeszonej monarchii austro-węgierskiej, ale opartej nie na wspomnieniu kajzera, tylko na ideach wolnego handlu. Ciekawe jest, jak Mises chciał radzić sobie z separatyzmami wewnątrz unii. Otóż, chciał je zwalczać. Dając w przyszłym państwie bardzo silne kompetencje władzy wykonawczej i centralnemu parlamentowi. A wszelkie organy samorządowe sprowadzić do roli doradczej. Zabawne patrzeć, jak bardzo ta wizja ładu liberalnego kłóci się z lansowanym przez lata przekonaniem, że liberalizm stawia na oddolność i społeczeństwo obywatelskie. Jednocześnie bardzo charakterystyczna jest łatwość, z jaką to misesowskie państwo pała sympatią do koncepcji oświeconej despotii, rządu elit, które swoją dalekowzrocznością uchronią ciemne masy przed nimi samymi. A potem wszelką oddolność zwalcza, bo widzi w niej zagrożenie dla swojej władzy. ©Ⓟ