Zapowiedzi i wróżby końca duopolu PiS-PO, jaki mamy od 20 lat, słyszę od... 20 lat. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej?

Tym razem widać wyraźnie, że wyczerpuje się termin przydatności dotychczasowej polaryzacji. Żeby było jasne: to się nie stanie z dnia na dzień, nie obudzimy się któregoś ranka w Polsce, gdzie nie będzie PiS i PO. Ale z naszych badań i raportu wynika, że ruchy tektoniczne są naprawdę silne i można postawić tezę, że mamy dziś do czynienia z okresem interregnum – stanem, w którym ten stary duopol nie ma już takiego znaczenia jak kiedyś, a nowy jeszcze nie wzmocnił się na tyle, by wywrócić stolik poprzedniego.

ikona lupy />
Przemyslaw Sadura, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, wykłada na Wydziale Socjologii. Kurator Instytutu Krytyki Politycznej. / Materiały prasowe
Z całym szacunkiem, ale na razie najmłodsi wyborcy najchętniej głosowali na Mentzena i Zandberga. Ale czy to nie przypomina trochę fenomenu fascynacji Korwin-Mikkem, z której się wyrasta? Nie mówiąc o tym, że kohorta wiekowa 50+ jest przecież dużo większa niż 18–29.

Z Korwina rzeczywiście się wyrastało – w sumie był aktywny od początków III RP i zawsze zdobywał kilka procent wyborców ujętych jego diagnozami i receptami. Tyle że dziś te reguły gry nie obowiązują.

Konfederacja zyskuje głosy nie tylko najmłodszych, którzy faktycznie mogą wyrosnąć ze swoich poglądów, lecz także tych powyżej 30. i 40. roku życia.

Osobny start Grzegorza Brauna dorzucił jeszcze grupy najstarsze, które dotychczas omijały konfederatów szerokim łukiem. Idzie fala, która jest poważniejsza niż sezonowe epizody Kukiza, Palikota czy Leppera. Wsparcie dla radykalizmu, ciągoty do postaw autorytarnych i deklarowana antysystemowość są dziś dużo bardziej zainstalowane w wyborcach niż kiedykolwiek.

Co w praktyce kryje się za takim deklarowanym radykalizmem?

Z naszych badań fokusowych wynika, że radykalizm jest pojmowany jako pewnego rodzaju fantazja o polityce autentycznej, wyrazistej, okraszona tęsknotą za trybunami ludowymi, którzy mówią, jak jest, nie bawią się w dyplomację, gry, kompromisy. To ciekawe, bo wyborcy, którzy głosują na Mentzena, bardzo doceniają Zandberga. Mówią nam, że jego poglądy są obrzydliwe, ale że jest w nich wiarygodny, nie zmienia zdania. I to jest ta różnica między starym i nowym duopolem.

Dlaczego fokusy miałyby nam powiedzieć coś więcej o Polsce niż zwykły sondaż?

Na poziomie metodologii sondaż to badanie na reprezentatywnej grupie. Przepytuje się najczęściej 1 tys. osób, które mają dość prosto skonstruowane pytania z konkretnymi odpowiedziami do wyboru. Czasem muszą wskazać partię, którą popierają, czasem to, czy są za jakimś pomysłem czy przeciw niemu. Z fokusami wchodzimy głębiej. Zamiast trwającego kilkanaście minut sondażu rozmawiamy ze starannie wyselekcjonowaną grupą osób przez półtorej, dwie godziny. I tak np. siadamy z wybranymi osobami, które głosowały na Sławomira Mentzena. One uzasadniają swoje motywy, czasem się między sobą spierają, uzupełniają.

Co ciekawego usłyszeliście?

Regularnie wracał np. motyw, w którym ludzie głosujący w drugiej turze na Karola Nawrockiego przekonywali, że oddali na niego głos nie dlatego, że go popierają, ale dlatego, że kampania Trzaskowskiego była zbyt negatywna. Że poczuli się zbyt dociskani, szantażowani tym nieustannym straszeniem Nawrockim. Na to nałożyły się klasowe podziały i przekonanie, że prezydentem może zostać ktoś spoza elit, bez salonowego rodowodu. I że kwitnie antysystemowość.

Pojęcie antysystemowości jest bardzo pojemne. Znaczy wszystko i nic.

Antysystemowość deklarowana jest w tym rozumieniu, że system polityczny, w którym funkcjonujemy, jest wadliwy w sposób totalny. Ludzie mówili nam, że nie da się tego naprawić, że trzeba zacząć od zera, zmienić konstytucję. To dość powszechne emocje.

Kiedy to się zaczęło? Rozmawialiśmy przed wyborami w roku 2023 i w Waszych fokusach nie było to widoczne.

To był inny moment. Dominowała potrzeba odsunięcia od władzy PiS, które przez osiem lat zmęczyło ludzi swoimi aferami, propagandą czy arogancją. Wtedy najważniejsze było to, by pokazać Prawu i Sprawiedliwości czerwoną kartkę, a udana kampania Donalda Tuska i jego przyszłych koalicjantów pozwoliła wyłonić taką, a nie inną układankę rządową.

A dziś?

A dziś, po dwóch latach rozczarowujących rządów, ludzie chcą pokazać drugą czerwoną kartkę.

Przecież Rafał Trzaskowski nie wygrał wyborów, bo dostał rykoszetem za rząd.

I te dwie czerwone kartki tylko przyspieszają tempo pojawienia się i wzrostu zjawisk, o których rozmawiamy. Jednego przełomowego momentu nie było, to proces, który nasilił się w ostatnich latach, gdy internet stał się źródłem informacji. A może nie tyle sam internet, ile algorytmy w platformach społecznościowych sterujące naszymi emocjami, promujące różnice i wyrazistość, a nie kompromis czy szukanie wspólnego mianownika. Oceniam, że nie jest to jeszcze apogeum tej historii.

Nawet jeśli ta fala rośnie, to nie urośnie na tyle, by samodzielnie stworzyć rząd za dwa lata. Jak wyborcy z nastawieniem radykalnym patrzą na możliwe koalicje ze starym układem?

Tu akurat więcej niż fokusy powie nam sondaż, który przeprowadziliśmy. Z naszego badania wynika, że elektorat Konfederacji w przytłaczającej większości jest niechętny do współpracy z którąkolwiek partią. Główny przekaz jest jasny – dążenie do samodzielnego rządzenia. Oczywiście jest frakcja wyborców, która akceptuje sojusz z PiS, trochę mniejsza przełknęłaby też koalicję z PO. Ale jest raczej nastawienie „nie dogadywać się, robić swoje”.

Ale w roku 2027 pewnie będą musieli się dogadać.

Generalnie ma Pan rację, ale w czasach kryzysu, gdy ancien régime chyli się ku upadkowi, obowiązują inne zasady. Trochę jak w kryzysie roku 1968, gdy powstawało wiele ruchów, a obowiązującym hasłem było „Bądź realistą – żądaj niemożliwego”. I dziś mamy takie czasy, wyborcy Konfederacji chcą utrzymania dystansu do PiS i PO. To jest coś, co może spowodować, że liderzy Konfederacji nie będą pochopni przy podejmowaniu decyzji o ewentualnej koalicji.

Będzie jak w „Awanturze o kasę”: licytacja, kto da Konfederacji więcej. Na koniec kogoś wybiorą.

Jest pan pewny? Proszę naszkicować taki scenariusz: PiS i KO zabiegają po wyborach o Konfederację, a jej politycy dziękują i odchodzą od stołu negocjacyjnego. KO nie stworzy przecież żadnego mariażu z PiS – scenariusz z Niemiec, gdy w chwilach kryzysu dochodzi do wielkiej koalicji, a najwięksi rywale tworzą rząd, nad Wisłą nie zadziała. Nie dziś. Efekt? Niestabilna władza rządu mniejszościowego, który wykrwawia się z każdym dniem. Czysty zysk dla Konfederacji.

Konfederacja musi po prostu czekać, aż trup poprzedniego duopolu sam spłynie rzeką...

Tak, czas gra na ich korzyść. Rosną, puchną, ich błędy nie są już tak spektakularne jak Korwin-Mikkego. Najwięcej problemów mają przy wypowiedziach na tematy światopoglądowe, gdy słowa pachną na kilometr mizoginią. Ale przecież na dłuższą metę Konfederacja może ewoluować w kierunku turbopopulizmu, ale postnowoczesnego, w którym wątki ksenofobiczne mogą się mieszać z absolutnie równościowymi w kwestiach płci albo tolerancyjnymi w kwestiach LGBT. Nie takie rzeczy widzieliśmy.

Dla mnie równie ciekawe, co pytanie o nastawienie wyborców Konfederacji do sojuszu z przedstawicielami poprzedniego porządku, jest to o reakcję wyborców PiS i PO na taki pomysł. I tu zaskoczenie. Wyborcy PiS już to zaakceptowali wewnętrznie. To zespolenie elektoratów na próbę widać było w kampanii Nawrockiego, co zdało egzamin. Ale też aż 60 proc. wyborców w Platformy mówi, że zaakceptuje koalicję z Konfederacją, jeśli to powstrzyma powrót PiS do władzy.

W sejmowych kuluarach coraz głośniej mówi się o takim scenariuszu na rok 2027. Platforma – już bez Donalda Tuska jako premiera, ale na przykład z Radkiem Sikorskim – mruga do Konfederacji, chodzi na piwo do Mentzena itd.

Z całą pewnością Koalicja Obywatelska rozważa to jako jeden ze scenariuszy. Mnie się w ogóle wydaje, że Donald Tusk zawiesił się w nadziei, że wydarzy się coś, co spowoduje reset nastrojów społecznych i być może da perspektywę, w której rok 2027 nie będzie przegrany. Alternatywą dla cudu jest „zdrada”, czyli porzucenie demokratycznych partnerów, Lewicy, i dogadanie się z Konfederacją. Innych scenariuszy na utrzymanie się PO przy władzy nie widzę. Nie przy tych nastrojach społecznych, które chcą radykalnych zmian, karmią się różnicami i sterydami podrzucanymi przez internetowe algorytmy.

Krótko mówiąc, jeśli PiS i PO chcą przetrwać, to nie powinno nas dziwić to, że Mariusz Błaszczak uśmiecha się do Roberta Bąkiewicza i „obrońców granic”, a Platforma daje hasać Romanowi Giertychowi. Oni po prostu obsługują emocje, na które czekają ich wyborcy.

Tak, a do tego muszą się liczyć z tym, że ktoś może być jeszcze bardziej skrajny, a co za tym idzie w tej dość egzotycznej logice, jeszcze bardziej wiarygodny. Prezes PiS zawsze chciał, żeby na prawo od jego partii była tylko ściana. A dziś ma Mentzena, dalej Bosaka, Brauna, a pewnie jeszcze kilka innych środowisk w stylu Bąkiewicza. Rywalizacja na to, kto jest bardziej skrajny, cały czas się rozkręca. Nie chcę być złym prorokiem, ale trudno sobie wyobrazić, by można jeszcze dalej iść tylko na poziomie słów. To brzmi strasznie, bo zapowiadają się nieciekawe czasy, ale na horyzoncie widać czas skrajności.

Jeśli wyborca czeka na więcej niż tylko „zaoranie” na debacie w Sejmie albo w studiu telewizyjnym, to – na bardzo cynicznym poziomie – rację ma Braun, używając gaśnicy czy dokonując „obywatelskich zatrzymań”.

Niestety tak, tym bardziej że państwo mu na to pozwala z niezrozumiałych dla mnie przyczyn.

W raporcie sugerujecie też radykalizację postaw – choć na mniejszą skalę – po stronie lewicy. Zyskać miałby na tym Adrian Zandberg.

W tę stronę wskazuje busola i kompas nastrojów społecznych. Ale tu znaków zapytania i niewiadomych jest więcej. Zobaczymy, czy Partia Razem wytrzyma tempo – oni muszą nieustannie nadawać na takich falach, jak gdyby trwała kampania. Wiatr wieje dla Zandberga, z tym, że jest on w innym miejscu niż Mentzen. Na razie sieje i czeka. Mentzen już zbiera, co zasiewał przez ostatnie lata, a przynajmniej przygotowuje się do żniw.

Jeśli ma Pan rację, to wygląda na to, że III RP wychowała swoich synów i córki tak, że chcą czegoś innego niż demokracji w wydaniu liberalnym, jaką przygotowali ich rodzice, nauczyciele, profesorowie, politycy.

Trawestując Hegla i Marksa: każda rzeczywistość wychowuje własnych grabarzy. Na tym też polega polityka. Wygląda na to, że idzie czas grabarzy.

[notka]

Raport „Nowy duopol obali ten system” można przeczytać na stronach Krytyki Politycznej