Po raz kolejny Polska liberalna, mimo olbrzymiej mobilizacji, nie jest w stanie wygrać wyborów prezydenckich. Stała się mniejszością, choć uparcie nie chce przyjąć tego do wiadomości. Na tle reszty Europy to jednak nic nadzwyczajnego.

Choć liberalizm pozostaje najbardziej wpływowym nurtem politycznym w UE, widać, jak bardzo zmęczyły go problemy. Gloryfikujący go przywódcy i powiązane z nim elity nie potrafią zaś udowodnić, że stawiają czoło narastającym zagrożeniom. Tracą więc grunt pod nogami, bo wolne wybory stają się wrogiem liberalizmu. Promują bowiem jego przeciwników. A ci są tacy sami jak pod koniec XIX w.

Liberalizm - myśli na nowe czasy

„Zdawało się, że przeznaczeniem powstałej w Anglii zasady wolności jest jej rozprzestrzenianie się po całym świecie” – opisywał pochód liberalizmu w pierwszej połowie XIX w. Friedrich August von Hayek w „Drodze do zniewolenia”. Idee, na jakich się opierał nowy nurt polityczny, sformułowali wielcy wizjonerzy z Wysp Brytyjskich. Filozofowie i ekonomiści na czele z Johnem Locke’em, Davidem Hume’em, Richardem Cobdenem oraz Adamem Smithem. Ich koncepcje były reakcją na epokę, w której dominowały monarchie absolutne, a ludzie żyli w społeczeństwach podzielonych na stany.

Skostniałemu zamknięciu liberałowie przeciwstawiali ideę dania ludziom wolności. Oznaczała ona zniesienie przywilejów stanowych i zapewnienia wszystkim równości wobec prawa. W doskonałym świecie liberałów państwo winno gwarantować swobody polityczne i ekonomiczne, by każdy mógł się rozwijać, bogacić oraz być aktywnym na niwie publicznej. Nie przypadkiem w lipcu 1776 r. w deklaracji niepodległości Stanów Zjednoczonych Thomas Jefferson zapisał: „Uważamy następujące prawdy za oczywiste: że wszyscy ludzie stworzeni są równymi, że Stwórca obdarzył ich pewnymi nienaruszalnymi prawami, że w skład tych praw wchodzi prawo do życia, wolności i dążenia do szczęścia”.

„Spory polityczne formujące ideologię liberalną nabrały znaczenia wraz z konsekwencjami rewolucji przemysłowej, przemeblowującej strukturę społeczną i gospodarkę państw Europy Zachodniej” – wyjaśnia w monografii „Przemiany ideologii liberalizmu społecznego” Łukasz Dulęba. „Industrializacja peryferii, gwałtowna urbanizacja, narodziny i gwałtowny przyrost klasy robotniczej, wszystko to spowodowało fragmentaryczny demontaż istniejącego systemu. Rola monarchy była w dalszym ciągu wiążąca, parlamentaryzm był jeszcze domeną dworu, lecz bogacenie się powoli przestawało być powiązane z arystokratycznymi zależnościami” – dodaje.

Po tym pierwszym kroku nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale stopniowo niemal w całej Europie przychodziła pora na kolejne. Przez Stary Kontynent, począwszy od rewolucji francuskiej, przeszła fala wstrząsów. Wprawdzie po epoce wojen napoleońskich, podczas Kongresu Wiedeńskiego w 1815 r., mocarstwa porozumiały się w sprawie przywrócenia starych porządków. Jednak biegu zmian politycznych i ekonomicznych nie udało się już odwrócić. Udowodniła to 33 lata później Wiosna Ludów, podczas której obywatele na skalę niespotykaną wcześniej odrzucili idee rządów monarchów odpowiadających jedynie przed Bogiem.

Jako spójna ideologia liberalizm ukształtował się na początku XIX w., ale dopiero po 1848 r. zaczął szybko zmieniać europejskie porządki, bo wzięły go na sztandary ruchy walczące z absolutystycznymi reżimami. Wtedy także nastąpiło pierwsze zderzenie liberalizmu z socjalizmem. Obserwujący to Alexis de Tocqueville we wrześniu 1848 r. pisał: „Demokracja rozszerza sferę indywidualnej wolności, socjalizm ją ogranicza. Demokracja przypisuje jednostce wszelkie możliwe wartości – socjalizm przekształca je jedynie w czynnik, w liczbę. Demokracja i socjalizm nie mają z sobą nic wspólnego, prócz jednego słowa: równość. Zwróćmy jednak uwagę na różnicę: podczas gdy demokracja poszukuje równości w wolności, to socjalizm szuka wolności w skrępowaniu i niewolnictwie”.

Tocqueville był na wskroś liberałem i wrogim wszelkiej tyranii. „Nie miał wątpliwości, że do demokracji będzie należała przyszłość społeczeństw europejskich” – zauważa w opracowaniu „Równość i demokracja w myśli Alexisa de Tocqueville’a” Adam Plichta. Ale nieuchronna przyszłość w pewnym momencie zaczęła wyglądać zupełnie inaczej, niż się spodziewano.

Wolność i wybory, czyli triumfalny pochód liberalizmu

Nadzieje Tocqueville’a na triumfalny pochód liberalizmu zdawały się w drugiej połowie XIX w. spełniać. Umacniał się on w Ameryce, zaś Wielka Brytania, choć pozostała monarchią, zamieniała się we wzorcową demokrację liberalną. Paradoksalnie Partia Liberalna (Liberal Party) powstała tam dopiero w 1859 r., gdy doszło do rozłamu w postępowym stronnictwie Wigów. Po czym do rozłamowców dołączyli liberalni konserwatyści ze stronnictwa Torysów.

Przywództwo w partii objął, zaczynający niegdyś karierę polityczną jako skrajny konserwatysta, William Gladston. Okazał się on wybitnym liderem, który między 1868 r. a 1894 r., choć królowa Wiktoria wielokrotnie okazywała, jak wielką darzy go antypatią, aż czterokrotnie sprawował funkcję premiera. Zapewniając liberałom dominację na scenie politycznej, dbał przy tym, by nie został w Wielkiej Brytanii zniesiony cenzus majątkowy, dający prawa wyborcze osobom zamożniejszym.

Cały paradoks polegał na tym, że w pierwszej połowie stulecia liberałowie skutecznie walczyli o poszerzanie liczby osób mogących brać udział w życiu politycznym państw, poprzez dawanie praw wyborczych coraz większej liczbie obywateli (acz jedynie płci męskiej). Tak jak marzył de Tocqueville. Ale kiedy osiągnęli sukces, stawali na straży cenzusu majątkowego. Trzymając się reguły, którą jeszcze w XVIII w. sformułował Edmund Burke, traktujący państwo niczym przedsięwzięcie biznesowe. „W tej spółce wszyscy ludzie mają równe prawa, ale nie do tego samego. Człowiek, który wniósł do spółki tylko pięć szylingów, ma do nich prawo, podobnie jak ten, który wniósł pięćset funtów ma prawo do swej większej części. Lecz ten pierwszy nie ma prawa do równego udziału w dochodach z połączonego kapitału” – objaśniał w „Rozważaniach o rewolucji we Francji”. „A co się zaś tyczy udziału we władzy, autorytecie i zarządzaniu, jaki powinien przypadać każdej jednostce w kierowaniu państwem, to nie sądzę, iżby należał on do bezpośrednich, pierwotnych praw człowieka w społeczeństwie obywatelskim. Ta sprawa musi być ustalona przez konwencję” – dodawał.

Zatem prawo do wolności było czymś innym niż prawo do partycypowania we władzy. To drugie przynależało się jedynie jednostkom zamożniejszym i zdolniejszym. „Rewolucja francuska pokazała, że «lud» to coś innego niż suma jednostek, ale w XIX w. odniesienia do «ludu» pochodziły od demokratów, a nie od liberałów. Idei «suwerenności ludu» nie można było całkowicie odrzucić, ponieważ była potrzebna jako argument przeciwko zagrożeniu suwerenności ze strony monarchów, lecz suwerenność ludu miała być uznawana za ograniczoną przez wolność jednostki” – wyjaśnia w monografii „Liberalism in nineteenth-century Europe” Irene Collins.

Taki stan rzeczy utrwalał społeczne nierówności. Skoro to bogaci wybierali rząd, ten dbał przede wszystkim o ich interesy, kosztem robotników. W czasach nieustannej konkurencji i czerpania zysków przede wszystkim z produkcji i handlu, zwiększenie zysków uzyskiwano dzięki dwóm rzeczom: obniżano płace robotników i przymuszano ich do jak najdłuższej pracy. Jednak wyzysk milionów, przeważnie młodych mężczyzn i kobiet (a często i dzieci), był jak ładunek wybuchowy podłożony pod państwo. Jego eksplozja była kwestią czasu.

Strach przed demokracją. Gdy liberalizm i demokracja przestały oznaczać to samo

Liberalne elity ukształtowały w Europie nowy system polityczny. Po odrzuceniu absolutyzmu opierał się on na konstytucji, określającej zależności między władzami: wykonawczą, ustawodawczą i sądowniczą. Normą stały się regularne wybory parlamentarne i wolna prasa. Prawo własności uznano za święte, a swobody ekonomiczne były oczywistością.

Ale sukces liberałów zaczynał obracać się przeciwko nim, bo liberalizm i demokracja przestały oznaczać to samo. „Strach przed demokracją niósł ze sobą strach przed republikanizmem. Republika, w której nie tylko parlament, ale i prezydent byłby wybierany przez lud, zachęcałaby do zbyt wielkiej, masowej ingerencji w politykę, a prezydent byłby uzależniony od opinii większości, która wprowadziłaby go na urząd” – zauważa Collins. „Liberałowie chcieli zniszczyć monarchię absolutną w Europie, ale większość z nich nie ośmiela się pójść do końca i całkowicie zniszczyć monarchii. Uznawali wartość królów jako ośrodków lojalności, jako stałych przywódców społeczeństwa, jako obrońców instytucji rządowych przed atakami ludu” – dodaje.

Bojąc się tyranii mas, liberałowie trzymali się ograniczonego prawa wyborczego. W czasach rosnących nierówności otwierało to pole dla nowych prądów ideowych, stawiających w hierarchii ważności wspólnotę ponad jednostką. Korzystając z okazji niemieccy myśliciele i ekonomiści rzucili wyzwanie wywodzącym z Wysp Brytyjskich ojcom liberalizmu. „Ok. 1870 r. panowanie tej idei (liberalizmu – red.) objęło obszary prawdopodobnie najbardziej wysunięte na wschód. Odtąd zaczęło się ono kurczyć; różne systemy idei, w istocie nie nowych, ale bardzo starych, zaczęły napływać ze wschodu. Anglia utraciła intelektualne przywództwo w dziedzinie politycznej i społecznej i stała się importerem idei” – pisał von Hayek. „Z kolei przez następne sześćdziesiąt lat Niemcy były centrum, z którego idee mające opanować świat rozchodziły się na wschód i zachód. Hegel czy Marks, List czy Schmoller, Sombart czy Mannheim, czy był to socjalizm w swej bardziej radykalnej formie, czy tylko «organizacja» lub «planowanie» mniej radykalnego typu, idee niemieckie były wszędzie skwapliwie przejmowane, a niemieckie instytucje stawały się obiektem naśladownictwa” – twierdził von Hayek.

W sukurs nowym ideom przyszła konserwatywna rzeczywistość. Przeciwko myśli liberalnej i realizującym ją partiom zaczął występować zarówno Kościół katolicki, jak i monarchowie, pragnący znów poszerzyć zakres swojej władzy. Tak liberalizm, bojący się demokracji, znalazł się w kleszczach między starym a nowym. Po czym te szybko zaczęły się zaciskać.

Nierówności i ich wrogowie

Jak zacisnąć pętlę na szyi liberałom, pokazał Otto von Bismarck. Konserwatywny premier Prus nie był ich ulubieńcem i w latach 60. XIX w. toczyli z nim liczne spory w parlamencie. Ale pogodził ich wspólny cel. Od czasów Wiosny Ludów niemieckie partie liberalne gorąco optowały za zjednoczeniem państwa. Upatrując w tym mnóstwo korzyści ekonomicznych, połączonych z nadzieją na rozszerzanie swobód obywatelskich. W Europie narodziło się w tamtym czasie powiedzenie, że słowo „Niemiec” oznacza to samo, co „liberał”. Bismarck wbrew konserwatystom chciał tego samego i poprowadził Prusy do trzech zwycięskich wojen, by w końcu powstało jedno państwo niemieckie. Również liberałowie się zjednoczyli w jedną Narodową Partię Liberalną, stając się po 1871 r. w Reichstagu główną podporą dla kanclerza Bismarcka. Ten zaoferował im konstytucję, zawierającą większość postulatów, których się domagali. I Kulturkampf. Zaczynając w II Rzeszy prześladowania Kościoła katolickiego, bo ten za pontyfikatu Piusa IX starał się ze wszystkich sił zwalczać liberałów, uznając ich za najniebezpieczniejszych wrogów starego porządku.

Ale zawarty przy okazji zjednoczenia Niemiec sojusz nie potrwał długo. Bismarck zdawał sobie sprawę, iż musi zadbać, by państwo, składające się z suwerennych do niedawna krajów, znów nie rozerwały tendencje odśrodkowe i konflikty społeczne. Te zaś bardzo nasiliły się po 1873 r., gdy wybuchł największy w XIX w. światowy kryzys gospodarczy.

Liberałowie nie potrafili dać odpowiedzi, co robić, gdy błyskawicznie pogłębiają się nierówności społeczne, a popadający w nędzę robotnicy stają się socjalistami lub komunistami. Natomiast kanclerz wiedział. Od socjalistów przejął postulaty programowe, gwarantujące robotnikom opiekę socjalną. A zamiast rewolucji zaoferował im nacjonalizm, stawiający na pierwszym miejscu niemiecki naród. Budowanie poczucia wspólnoty narodowej Niemców, żyjących od późnego średniowiecza w oddzielnych państwach, wpleciono w każdy element edukacji szkolnej. W prasie i książkach oraz podczas uroczystości państwowych eksponowano wygrane bitwy, niezłomnych bohaterów, wybitnych przywódców. Podsycano narodową dumę i poczucie wyższości.

W takim świecie nie było miejsca dla klasycznych liberałów. „W latach 1878–1879, wykorzystując w pełni swoje niezwykłe zdolności jako propagandysta i taktyk polityczny, zniszczył (Bismarck – red.) ich popularność wśród elektoratu, sprawiając, że wyglądali na nielojalnych wobec cesarza. Rozbił ich partię polityczną, dzieląc ją w kwestii praw socjalnych i odrzucił sojusz z nią na rzecz sojuszu z Katolicką Partią Centrum” – opisuje Irene Collins. Na dokładkę z lewa stale atakowały liberałów idee autorstwa Karola Marksa i innych myślicieli, pragnących zburzenia porządku, jaki tamci zbudowali. „Chociaż większość nowych idei, w szczególności zaś socjalizm, nie powstała w Niemczech, to właśnie tam zostały one dopracowane” – podkreśla Hayek.

W innych krajach liberałowie też mieli pod górkę. W monarchii austro-węgierskiej cesarz Franciszek Józef chciał iść w ślady Bismarcka, choć nie posiadał talentów kanclerza. On również zaczął zwalczać liberałów, łamiąc przy tym konstytucję. We Francji, po upadku II Republiki, liberałowie wprawdzie przetrwali dyktatorskie rządy Napoleona III, który odebrał im władzę, lecz ich znaczenie malało. Nawet, gdy powstała III Republika, musieli uznać dominację republikanów, a następnie socjalistów. Poza tym Francja znajdowała się w permanentnym klinczu z racji sporu toczonego przez te nurty. Między 1870 r. a wybuchem I wojny światowej w 1914 r. rządziło nią aż 49 premierów i rzadko który gabinet urzędował dłużej niż dwa lata. Jedynie w Wielkiej Brytanii liberalizm wciąż jeszcze nie znajdował się w odwrocie.

W robotnikach nadzieja

„Radykalni politycy nalegali, że rozsądny standard życia dla robotników można uzyskać tylko poprzez ustawodawstwo socjalne, ale liberalni politycy w latach 70. i 80. XIX w. sprzeciwiali się takim żądaniom” – pisze Irene Collins. „Jako swój powód podawali niechęć do naruszania wolności jednostki. Ale przeciwnicy oskarżali ich o egoistyczne interesy klasowe. Jednocześnie zyskiwały na znaczeniu dwie idee: że liberalizm był wyznaniem klasy średniej oraz że interesy klasy średniej i niższej były nie do pogodzenia” – uzupełnia.

Jednak zachodzące na Starym Kontynencie zmiany zaczęły się przedostawać na drugą stronę kanału La Manche. Tamtejszy ruch robotniczy dorobił się nowego pokolenia przywódców, dobrze wykształconych i potrafiących się sprawnie poruszać w realiach prawnych oraz ustrojowych liberalnego państwa. „Robotnicy zostali przekonani przez nich, że niczego nie ugrają przemocą, a mogą zyskać wszystko, wykorzystując mechanizmy wolności słowa i wolnego zrzeszania się” – podkreśla Collins.

Pomogły im też wieści napływające z Europy o robotniczych buntach i masowych strajkach. Potęgowały one strach przed wejściem tej warstwy społecznej w fazę rewolucyjnego wrzenia. Dobrze zaś pamiętano, jak radykałowie rozprawili się z arystokracją podczas rewolucji francuskiej. „Wobec tego nowego socjalizmu i jego «minimalnych programów» liberalni politycy poczuli się zobowiązani do pewnych ustępstw, mówiąc sobie, że mogą to zrobić bez narażania instytucji parlamentarnych. Ale ustępstwa na rzecz socjalizmu oznaczały pewien stopień aktywności państwa, na który liberałowie poprzedniego pokolenia nie byliby w stanie się zgodzić, a nieuniknionym wnioskiem było, że liberalizm mógł zaspokoić żądania niższych klas tylko poprzez poświęcenie własnych zasad” – zauważa Collins.

Pierwszym krokiem ku temu było powołanie w 1877 r. Narodowej Partii Liberalnej (National Liberal Party) przez Josepha Chamberlaina. Starał się on stworzyć z sojuszu lokalnych stowarzyszeń liberalną partię dla robotników oraz ludzi z niższych warstw społecznych. Ta karkołomna sztuka w dużej mierze się udała i na początku XX w. wywodzący się z tej koncepcji ruch NLF (National Liberal Federation) stał się w parlamencie kluczowym sojusznikiem Partii Liberalnej. Umożliwiającą jej spychanie do ław opozycji Partii Konserwatywnej.

Ale ustępstwa poczynione na rzecz uboższych warstw społecznych okazały się niezadowalające i w lutym 1900 r., wzorem niemieckich socjaldemokratów, małe stronnictwa radykalnej lewicy zjednoczyły się w Partię Pracy. Wpływowy polityk Partii Liberalnej Herbert John Gladstone dojrzał w niej drugą NLF i przekonał kolegów do zawarcia paktu z przywódcą laburzystów Ramsayem MacDonaldem. Dzięki temu po wyborach w 1906 r. odsunięto od władzy konserwatystów, a Partia Pracy zdobyła 29 miejsc w Izbie Gmin. Wkrótce też mogła się poszczycić tym, iż wspierany przez nią liberalny rząd wprowadził ośmiogodzinny dzień pracy i obowiązkowe ubezpieczenia emerytalne.

Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie mały drobiazg.W ciągu następnych 20 lat Partia Pracy zajęła na scenie politycznej miejsce liberałów, stając się główną przeciwwagą dla konserwatystów. Czego ukoronowaniem było objęcie urzędu premiera przez MacDonalda w 1924 r. Tak oto nawet w Wielkiej Brytanii Partia Liberalna znalazła się na politycznym marginesie, z którego nie potrafiła się już wydostać. Co innego stare idee, jakie narodziły się na Wyspach Brytyjskich. One po dekadach marginalizacji odzyskały siły i z nową mocą wróciły, żeby na swą modłę zmieniać Europę pod koniec XX w. ©Ⓟ

Przeciwko liberałom

By rozprawić się z socjalistami, Bismarck postanowił skorzystać z ich programu. Między 1883 r. a 1888 r. Reichstag przyjął pakiet ustaw wprowadzających w Niemczech obowiązkowe ubezpieczenia chorobowe, zdrowotne i emerytalne, opłacane przez pracobiorców i pracodawców. Tak tworzono fundamenty państwa opiekuńczego, jakiego domagali się socjaliści. Ten fakt wymagał jednak od kanclerza kolejnego manewru. Oto opowiadający się za pełnią wolności gospodarczej liberałowie stawali się dla niego wrogami. Natomiast najbardziej pożądanym sojusznikiem okazywał się Kościół katolicki. Zwłaszcza taki, który odciągałby robotników od socjalistów i komunistów.

Na edgp.gazetaprawna.pl • „Papież i kanclerz”, Magazyn DGP na Weekend nr 99 z 23 maja 2025 r.