Ten były oficer wywiadu marynarki wojennej USA, aktywista, influencer, a dawniej konserwatywny dziennikarz, w swojej roli wypada nadzwyczaj autentycznie. Jego przywiązanie do ideologii MAGA jest prawdziwe. Amerykanin polskiego pochodzenia wspominał o wiktorii grunwaldzkiej i cudzie nad Wisłą. Podkreślił dumę, że jego przodkowie pochodzili z Podkarpacia. W regionie, w którym sukcesy w pierwszej turze święcił Grzegorz Braun, dyskretne wsparcie Karola Nawrockiego na pewno było uzyskiem dla obozu Zjednoczonej Prawicy. Podobnie jak kolejne spotkanie kandydata z przedstawicielką administracji Donalda Trumpa, szefową MSW Kristi Noem sprzed kilku dni. Tyle że Noem przy Posobiecu to pospolity libek.
On sam dał się poznać jako człowiek, który kwestionował fakty wokół rosyjskiej zbrodni w Buczy. Jako jeden z pierwszych rozpowszechniał w sieci tuż przed wyborami w 2017 r. zhakowane maile Emmanuela Macrona. Równocześnie jawnie wspierał Marine Le Pen. Warto wspomnieć, że atak hakerski na Macrona potępiali politycy PiS zaangażowani w sprawy bezpieczeństwa (oficjalnie i nieoficjalnie), a francuski prezydent swój antykremlowski zwrot rozpoczął właśnie po tym incydencie.
Posobiec w przeszłości wychwalał rosyjską „odbudowę” Mariupola i nowe porządki w tym mieście pod okupacją. Fakt, jest blisko szefa Pentagonu Pete’a Hegsetha, ale czy to jest wystarczający powód, by legitymizować jego polityczne szaleństwo? I wplatać go w kontekst kampanii Nawrockiego?
Amerykanin jest najbardziej wyrazistym obcokrajowcem, który wpisał się w kampanię. Jeśli jednak mamy być uczciwi, to równie wątpliwe było korzystanie z pomocy mera Bukaresztu Nicușora Dana, który w ubiegłą niedzielę w Warszawie przekonywał o konieczności zatrzymania mitycznej „brunatnej fali”. Posobiec walczy o zachowanie zachodniej cywilizacji. Dan też. Tylko wrogów mają inaczej zdefiniowanych. Obaj jako zagraniczne aktywa znaleźli się w polskiej polityce.
Wzmocnienie z zewnątrz – obok brutalności – stało się znakiem rozpoznawczym tego sezonu wyborczego w Polsce
Jeszcze zanim kampania ruszyła na dobre, Rafał Trzaskowski spotkał się z Macronem, co miało poprawić jego notowania jako polityka wagi ciężkiej w sprawach międzynarodowych. Nawrocki wykonał podobny ruch, tylko z udziałem Donalda Trumpa. Wcześniej – podobnie jak Trzaskowskiego wsparł Dan – kandydata prawicy lansował w Polsce lider rumuńskiej prawicy George Simion. Po jego przegranej w wyborach prezydenckich spekulowano, że na dobre zaangażuje się w polską kampanię. Pomysł jednak upadł. Przegrany nie dawał korzyści wizerunkowych.
Do tej pory odwoływanie się do zagranicznej pomocy było raczej cechą państw uznawanych za trzeciorzędne. Na początku swojej kariery ze spotkań z Macronem korzystał Wołodymyr Zełenski. Do wyborów 2019 r. nikt nie traktował go poważnie. Kandydat komik musiał się pokręcić po zachodnich salonach. Walczący o reelekcję Petro Poroszenko musiał odpowiedzieć – pokazywał się i z Macronem, i z Angelą Merkel. Wydawało się, że polska klasa polityczna jest o galaktykę dalej. Ta kampania pokazała jednak, że tak się tylko wydawało. Wzmocnienie z zewnątrz – obok brutalności – stało się znakiem rozpoznawczym tego sezonu wyborczego. ©Ⓟ