Z danych, które DGP uzyskał w urzędach wojewódzkich, wynika, że do końca roku w całej Polsce zostanie czasowo zamkniętych kilkadziesiąt oddziałów o bardzo różnych profilach. Zdaniem Jarosława Kozery, eksperta ds. ochrony zdrowia, czasowe zaprzestanie działalności, np. z powodu remontu lub braku personelu, to świadomy wybieg stosowany przez dyrektorów szpitali, aby minimalizować straty.
– Zjawisko się ostatnio nasiliło, a ma to związek z tym, że Narodowy Fundusz Zdrowia nie reguluje zobowiązań i nie płaci nawet za świadczenia nielimitowane. Gdy fundusz płacił za nadwykonania, tych czasowych zawieszeń działalności praktycznie nie było – podkreśla ekspert.
Geriatria zamiast porodówki
Zapaść finansów NFZ jest najbardziej dotkliwa dla tych placówek, które od kilku lat zmagają się z narastającym kryzysem demograficznym. Spadająca z roku na rok liczba urodzeń powoduje, że największym obciążeniem finansowym dla szpitali stają się oddziały położniczo-ginekologiczne. I to one pod koniec roku zamkną swoje podwoje dla pacjentek. Dotyczy to jednostek m.in. w woj. podkarpackim, łódzkim, wielkopolskim i podlaskim.
– Nie może być tak, że lekarzy, położnych, pielęgniarek i pracowników sprzątających na oddziale jest trzy razy więcej niż rodzących kobiet. Mieliśmy kilka, maksymalnie kilkanaście urodzeń w miesiącu. Prawo mamy takie, że nawet w dni, kiedy nie ma żadnego porodu, na porodówce musi być zaangażowany pełny personel – podkreśla Piotr Selwesiuk, dyrektor SPZOZ w Bielsku Podlaskim. I wylicza, że oddział rocznie przynosił szpitalowi 4 mln zł strat. Zgoda wojewody na zawieszenie jego działalności do końca lutego oznacza więc oszczędność miliona złotych.
Jednak niewielu dyrektorów stać na odwagę, aby przyznać, że los porodówek, które dramatycznie zadłużają szpitale, jest przesądzony i ich likwidacja jest tylko kwestią czasu. Tylko w jednym wniosku (szpitala w województwie łódzkim) zapisano wprost, że celem przebudowy oddziału położniczo-ginekologicznego jest jego przekształcenie w oddział geriatrii.
Brak odwagi
Dla innych porodówek kołem ratunkowym może być najnowszy pomysł Ministerstwa Zdrowia. W odpowiedzi na zapaść demograficzną resort planuje zmianę zasad opieki okołoporodowej i zachęca szpitale, by w miejsce likwidowanych porodówek urządzać punkty do rodzenia przy szpitalnych oddziałach ratunkowych czy izbach przyjęć. Dyżurowałaby tam położna, która będzie mogła przyjąć poród lub zdecydować o przewiezieniu ciężarnej kobiety do szpitala specjalistycznego.
– Nie można utrzymywać porodówki dla kilku pacjentek. Niestety robi się takie działania pozorowane, jak czasowe zamknięcie oddziału. Wielu lokalnych decydentów nie chce się zapisać w pamięci miejscowej społeczności jako ten, który zlikwidował porodówkę. Ten brak odwagi powoduje, że pacjentki czują się coraz mniej bezpieczne – podkreśla Jarosław Kozera.