Dlaczego Donald Trump pierwszą podróż zagraniczną rozpoczął od Arabii Saudyjskiej, stało się jasne we wtorek. Biały Dom pochwalił się, że prezydent podpisał z następcą tronu księciem Muhammadem ibn Salmanem ibn Abd al-Aziz Al Su’udem umowę o partnerstwie gospodarczym, a jego częścią jest kupno przez Saudów amerykańskiego uzbrojenia za 142 mld dol. Książę obiecał także inwestycje w Ameryce na kwotę co najmniej 0,6 bln dol. Tak po latach ochłodzenia relacji transakcyjna miłość między Amerykanami a Saudami znów zakwitła.

Najbiedniejszy król świata

Kiedy król Abd al-Aziz ibn Su’ud, zwany Ibn Saudem, pokonał Królestwo Jordanii, Polska postanowiła nawiązać z nim relacje. Z takim zadaniem wysłano w 1930 r. na Półwysep Arabski zastępcę naczelnika Wydziału Wschodniego MSZ Edwarda Raczyńskiego oraz wielkiego muftiego Rzeczypospolitej Jakuba Szynkiewicza. W spisanych przez nich relacjach powtarzają się opisy, jak biedne było państwo Arabów, wyznających ultrakonserwatywną odmianę islamu, nazywaną wahhabizmem.

„Król przyjmował w ogromnym w namiocie; siedział w miękkim fotelu, a na prawo i na lewo od niego stały twarde krzesła wiedeńskie, na które Król zapraszał siadać gości” – relacjonował Szynkiewicz. „Niektórzy całowali go w rękę, większość zaś ograniczała się uściskiem dłoni. Król każdego pytał o zdrowie. W krótkich słowach podziękowałem za podarowane mi ubranie, a Król kilka razy pytał o stan mego zdrowia. Podano kawę, a po niej jakiś starzec przeczytał kasydę (poemat) na cześć Króla. Na tym uroczystość zakończyła się” – dodawał. Raczyński raportował, że źródłem dochodów Ibn Sauda i jego kraju są pielgrzymi, płacący za prawo wjazdu do Mekki. Jednak sumy te Raczyński szacował na zbyt małe, by młode państwo miało szansę przetrwać. W Warszawie uznano, iż zacieśnianie relacji polsko-saudyjskich nie ma więc sensu.

Jedyną osobą tym zainteresowaną był założyciel Towarzystwa Polska–Azja Stanisław Korwin-Pawłowski. Udał się on w podróż do Arabii, by namówić Ibn Sauda na biznes. „Efektem spotkania było podpisanie przez Korwina-Pawłowskiego ośmiomiesięcznej umowy na poszukiwanie wody w północnym Nadżddie” – opisuje w opracowaniu „Ibn Saud w relacjach Polaków w latach 30. XX wieku” Agnieszka Bakalarz.

W tym czasie o posadę doradcy Ibn Sauda wystarał się były oficer brytyjskiego wywiadu Harry Philby. „To on, jesienią 1930 r., rozpoczął całą historię saudyjskiej ropy naftowej, mówiąc Ibn Saudowi (…), że jest «jak człowiek śpiący na zakopanym skarbie»” – twierdzi brytyjski historyk Robert Lacey w poświęconej Arabii Saudyjskiej monografii „Królestwo”. Pod wpływem Anglika król – poza Polakiem do poszukiwania wody – wynajął ekipę geologów i zlecił im znalezienie pól roponośnych. Już wcześniej takie odkryto w Persji i Iraku.

Philby wziął na siebie handel koncesjami na wydobycie ropy, ale długo nie mógł znaleźć żadnej spółki naftowej, która byłaby nimi zainteresowana. Szczęściem dla Ibn Sauda zaryzykować postanowił amerykański koncern Socal (Chevron Corporation). Na mocy zawartej w 1933 r. umowy król otrzymał niskooprocentowany kredyt w wysokości 30 tys. funtów i prawo do pobierania rocznej opłaty 5 tys. funtów od pól naftowych, które firma będzie eksploatować.

Sojusznik do kupienia

„Pierwsza ćwierć XX w. przyniosła światu islamskiemu trzy wybitne postacie: cesarza irańskiego (perskiego) Rezę Pahlawiego, prezydenta republiki tureckiej Mustafę Kemala i króla Arabii Abd al-Aziz ibn Su’uda. Najwybitniejszym z nich był, moim zdaniem, ten trzeci” – twierdził w wydanej w połowie lat 60. książce „Wspomnienia. Wyścig z życiem” Korwin-Pawłowski. Choć poszukiwania wody nie przyniosły mu fortuny, to miał okazję z bliska przyjrzeć się osiągnięciom amerykańskich nafciarzy oraz zobaczyć, jak uczył się korzystać z nich zupełnie nieznający świata przywódca pustynnych plemion. „Irańczyk i Turek reorganizowali państwa istniejące, bogate w tradycje administracyjne i w rozmaitych specjalistów. Arab musiał stwarzać u siebie wszystko od podstaw, z chaosu – i stworzył” – podsumowywał.

Nie przyszło mu to łatwo, bo musiał zmierzyć się z najtwardszymi z graczy, jakimi byli szefowie korporacji naftowych. Prowadząc interesy na Bliskim Wschodzie starali się oni wszelkie zyski zagarniać dla swoich firm, a miejscowym oferować drobne. Przy czym w 1935 r. Socal musiał zrobić miejsce w Arabii jeszcze dla nafciarzy z Texaco. Prezes tego koncernu poszedł ze skargą do Departamentu Stanu USA, że konkurent zawłaszcza dla siebie obiecujące obszary Arabii, zamiast współpracować w obliczu umacniających swoje wpływy na Bliskim Wschodzie koncernów naftowych z Wielkiej Brytanii, Holandii i Francji. Departament Stanu poparł jego roszczenia i prezes Socala podporządkował się woli rządu. Rola króla Ibn Sauda w tej układance ograniczała się do przyjęcia do wiadomości, iż za te same pieniądze pola naftowe Arabii będzie eksploatował nie jeden, a dwa amerykańskie koncerny. Acz korporacje dla nawiązania dobrych relacji podarowały monarsze dwie luksusowe limuzyny.

Tymczasem wybuchła II wojna światowa i strategiczne znaczenie Zatoki Perskiej niepomiernie wzrosło, bo region ten zaspokajał wówczas ok. 60 proc. globalnego zapotrzebowania na ropę. Zaś bez paliw płynnych nowoczesne armie nie mogły się już obyć. Korzystając z okazji, w 1940 r. Ibn Saud zażądał wyższych opłat, grożąc wyrzuceniem zachodnich nafciarzy z Arabii. Dostał, co chciał, a do gry dołączył też brytyjski premier Winston Churchill, oferując królowi wypłatę regularnych subsydiów przez Zjednoczone Królestwo. W zamian poprosił o drobne przysługi – i wkrótce arabską pustynię zaczęli penetrować geolodzy koncernu Anglo-Persian Oil. Szefostwo Socala i Texaco doniosło o tym prezydentowi Franklinowi D. Rooseveltowi. Ten błyskawicznie przelicytował Churchilla, wciągając Arabię Saudyjską na listę państw sojuszniczych, objętych programem pomocowym Lend-Lease. Po czym Waszyngton rozpoczął w 1943 r. budowę rurociągu o długości 1,6 tys. km do przesyłania ropy z pól naftowych Arabii do portu Sydon w Libanie.

Saudowie licytują

„W Walentynki 1945 r. prezydent Franklin D. Roosevelt spotkał się z królem Arabii Saudyjskiej na pokładzie amerykańskiego krążownika USS Quincy w Kanale Sueskim” – opisuje w tekście „75 years after a historic meeting on the USS Quincy, US-Saudi relations are in need of a true re-think” autor książek poświęconych problematyce bliskowschodniej Bruce Riedel. Król po raz pierwszy w życiu na tak dużą odległość oddalił się od królestwa. Jednak dwa lata wcześniej posłał swoich dwóch synów do USA, by zdobyli dla niego wiedzę, czy warto trzymać z Amerykanami. Obaj wrócili pełni entuzjazmu i zachwytu dla Stanów Zjednoczonych. Przekonując ojca, iż są one najpotężniejszym mocarstwem na globie.

Mimo to władca Arabii rozmawiał z prezydentem jak równy z równym. A nawet się z nim pokłócił. „FDR opowiadał się za państwem żydowskim w Palestynie, a Ibn Saud protestował, że Żydzi powinni mieć swoje państwo w Bawarii” – relacjonuje Riedel. Jednak prezydent bardzo starał się, by atmosfera spotkania była przyjazna. „Wyrzekł się swojego zwykłego papierosa i drinka, aby uszanować islamskie wartości króla” – podkreśla Riedel. „Stworzyli podstawy długiej relacji: gwarancje bezpieczeństwa Ameryki dla królestwa w zamian za dostęp do niedrogich dostaw energii. Relacja ta miała wzloty i upadki, ale każdy amerykański prezydent zabiegał o względy Saudyjczyków” – dodaje.

Pakt Roosevelta z Ibn Saudem funkcjonuje do dziś, choć kilka razy wydawało się, iż jego dni są policzone. Zwykle działo się tak z powodu rosnących potrzeb finansowych Saudów lub za sprawą Izraela, pozostającego najbliższym sojusznikiem Ameryki w regionie.

Jednak pierwsze ćwierćwiecze paktu Roosevelt – Ibn Saud przypominało miesiąc miodowy. Wydobyciem ropy naftowej w Arabii zajęła się ostatecznie spółka Aramco (Arabian American Oil Co.), której akcje poza Socalem i Texaco posiadał od 1948 r. także trzeci z amerykańskich gigantów naftowych Standard Oil of New Jersey. Centrum operacyjne zlokalizowano w osadzie Az-Zahran nad Zatoką Perską. Zamieniła się ona w amerykańskie miasteczko, ukryte za płotem z drutu kolczastego. Pracownicy Aramco dostali wszystko, czego potrzebowali do wygodnego życia: domy, trawniki, basen, boiska do bejsbola, korty tenisowe i szkołę dla dzieci. Natomiast Ibn Saud otrzymywał coraz więcej pieniędzy. Przy czym każdą podwyżkę musiał dla siebie wyszarpywać.

Koniec lat 40. upłynął mu na sporach z Aramco i Departamentem Stanu, by wymusić wprowadzenie zasady „pół na pół” i połowę zysków zatrzymywać dla siebie. Aramco przedstawiło jako kontrpropozycję zobowiązanie, iż oprócz opłat koncesyjnych będzie przekazywać Saudom dodatkowe subsydia. Departament Skarbu zakwalifikował je jako podatek dochodowy płacony za granicą, co umożliwiało zastosowanie przepisów ustawy O unikaniu podwójnego opodatkowania. Dzięki temu spółki naftowe, będące udziałowcami Aramco, mogły zaprzestać płacenia podatku dochodowego w USA. Pomysł, nazwany „złotą sztuczką”, pozwolił na wypłacanie Ibn Saudowi dodatkowych 50 mln dol. subsydiów rocznie.

Gdy w 1953 r. król zmarł, jego najstarszy syn Su’ud ibn Abd al-Aziz Al Su’ud, który przejął koronę, długo zadowalał się zastanym rozwiązaniem. Aż na światowym rynku pojawiła się tania ropa z ZSRR, a Amerykanie postanowili wygryźć konkurenta, grając na spadek cen. Wymusiło to cięcie kosztów i w sierpniu 1960 r. korporacje naftowe z USA uzgodniły obniżkę subsydiów wypłacanych bliskowschodnim rządom i władcom o 10 proc. Śmiertelnie dotąd skłóceni przywódcy państw arabskich z dnia na dzień zawiesili spory i stawili się w Bagdadzie. Po czym ogłosili powstanie Organizacji Krajów Eksportujących Ropę Naftową. W Waszyngtonie istnienie OPEC lekceważono aż do jesieni 1973 r.

Pijani bogactwem

Wizyta delegacji ministrów spraw zagranicznych krajów Zatoki Perskiej, która pod przewodnictwem szefa MSZ Arabii Saudyjskiej Omara Sakkafa zjawiła się 16 października 1973 r. w Waszyngtonie, wstrząsnęła Amerykanami. Na Bliskim Wschodzie trwała wojna Jom Kipur. Po zaskakującym ataku wojsk egipskich i syryjskich Izrael otrząsnął się z szoku i dzięki wsparciu USA zaczął przechylać szalę zwycięstwa na swoją stronę. Tymczasem kolejny król Arabii Fajsal ibn Abd al-Aziz Al Su’ud nie miał ochoty bezczynnie godzić się z triumfem Żydów ani Amerykanów. Tych pierwszych się bał, wierząc w istnienie światowego „syjonistycznego spisku”, wobec tych drugich miał pretensje o wspieranie Izraela i o niesprawiedliwy podział zysków ze sprzedaży ropy.

Dekadę wcześniej Arabia Saudyjska znalazła się na krawędzi bankructwa z powodu rozrzutności króla Su’ud ibn Abd al-Aziz Al Su’uda – i Fajsal wraz z resztą rodu zmusił starszego brata do abdykacji. Jednak pomimo trudnej sytuacji kraju koncern Aramco nie ustąpił o włos w kwestii zwiększenia uiszczanych Saudom subsydiów. Nawet powołanie do życia OPEC nie złamało dominacji zachodnich korporacji. Jednak wojna Jom Kipur dawała szansę na wywrócenie dotychczasowego porządku. Fajsal w liście do prezydenta Richarda Nixona, jaki Sakkaf przywiózł do Waszyngtonu, stawiał supermocarstwu ultimatum. Groził, że jeśli USA w ciągu 48 godzin nie wstrzymają dostaw broni dla Izraela, Arabia Saudyjska odetnie je od ropy.

Znajdujący się w fatalnym stanie psychicznym w powodu afery Watergate Nixon nie przyjął delegacji. A zarządzający w jego imieniu polityką USA Henry Kissinger odrzucił warunki Fajsala. Pakt Roosevelt – Ibn Saud zdawał się sypać. Szczegóły naftowego szantażu Sakkaf przedstawił amerykańskim dziennikarzom podczas konferencji. Jaka zapanowała na niej atmosfera najlepiej świadczył okrzyk jednego z obecnych w stronę delegacji OPEC. Gdy Arabowie oznajmili, iż nie będą sprzedawać ropy Amerykanom, usłyszeli: „To wypijcie ją sobie!”. Równie rozwścieczony Sakkaf odkrzyknął „Dobrze, wypijemy ją!”. Tak rozpoczął się pierwszy kryzys naftowy, który wywindował cenę baryłki ropy z 3 dol. do ponad 30 dol. Na dokładkę Saudowie znacjonalizowali Aramco, zagarniając dochody koncernu na potrzeby rodu, który de facto pozostawał właścicielem całej Arabii Saudyjskiej.

Skok ceny podstawowego paliwa przyniósł Zachodowi dekadę stagflacji, gdy wysoka inflacja i rosnące bezrobocie szły w parze z recesją ekonomiczną. W tym czasie Stany Zjednoczone zacieśniły relacje z Iranem, rządzonym przez posłusznie wykonującego ich polecenia szacha Mohammada Rezę Pahlawiego. A chodziło o państwo, będące konkurentem Arabii Saudyjskiej na Bliskim Wschodzie. Jednak odwrócenie sojuszy trwało krótko, bo okazało się, że Saudów i kolejne administracje w Białym Domu łączy zbyt wiele, żeby rozwód okazał się możliwy.

W 1979 r. wybuchła w Iranie rewolucja, która obaliła proamerykańskiego szacha i władzę w Teheranie przejęli antyzachodni ajatollahowie, pod wodzą Ruhollaha Chomejniego. Ten zaś pierwsze co zrobił, to odciął dostawy ropy do USA. Niedługo potem ZSRR najechało Afganistan i król Fajsal stanął w obliczu zagrożenia, że Moskwa i Teheran prą do destabilizacji Azji Środkowej i Bliskiego Wschodu. To oznaczało śmiertelne zagrożenia dla panowania rodu Saudów. Jedynym protektorem, zdolnym ich ochronić byli Amerykanie. Poza tym bogacący się Saudyjczycy musieli gdzieś ulokować ponad 100 mld petrodolarów, jakie zarobili po przejęciu Aramco. Zatem w 1980 r. nadeszła pora na przeprosiny. Acz o wybaczenie błędów poprosił Waszyngton.

To samo, ale inaczej

„Szanowny Panie Prezydencie, załączam ocenę naszych relacji z Arabią Saudyjską. Żałuję, że jest tak pesymistyczna” – napisał w liście do Jimmy’ego Cartera z 3 czerwca 1980 r. John C. West. Urzędujący w Rijadzie ambasador USA w dołączonym raporcie alarmował, że „nadchodzi poważny kryzys w stosunkach USA – Arabia Saudyjska. W rzeczywistości prawdopodobnie już się rozpoczął i po prostu nabiera intensywności i powagi”. Jako jego główne przyczyny podawał: „Saudyjczycy postrzegają stosunki z USA jako jednostronne” oraz „są coraz bardziej przekonani, że interesy Izraela mają pierwszorzędne znaczenie w decyzjach politycznych USA na Bliskim Wschodzie”.

Carter i jego doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego Zbigniew Brzeziński szybko zdecydowali, iż wprawdzie Ameryka wzięła na swe sztandary obronę praw człowieka, jednak dobre relacje z Saudami są priorytetem. Z Waszyngtonu popłynęły zapewnienia, że USA gwarantują bezpieczeństwo Arabii, a wraz z nimi konkretne oferty dostaw broni i współpracy militarnej. Oba państwa bardzo zbliżyła do siebie obecność wojsk radzieckich w Afganistanie. „To właśnie Arabia Saudyjska i inne konserwatywne monarchie regionu Zatoki Perskiej stały się głównymi sponsorami działań afgańskich mudżahedinów. Saudyjska rodzina królewska przeznaczyła na tę pomoc 4 mld dol., a do tego należy jeszcze doliczyć nieoficjalną pomoc z fundacji, organizacji charytatywnych, zbiórek w meczetach i dotacji biznesmenów, których nie sposób oszacować” – wylicza w opracowaniu „Reakcja administracji Jimmy’ego Cartera na komunistyczny przewrót i wkroczenie wojsk sowieckich do Afganistanu” Łukasz Jureńczyk.

Gdy prezydenturę zaczął Ronald Reagan, nadszedł drugi miesiąc miodowy. Walczący z sowieckim „Imperium Zła” amerykański przywódca zapewnił Saudom dostawy broni i rozbudował amerykańskie bazy wojskowe w regionie. W rewanżu nowy król Fahd ibn Abd al-Aziz Al Su’ud w lutym 1985 r. zgodził się znacząco zwiększyć wydobycie ropy, utrzymując jej ceny na niskim poziomie aż do połowy lat 90. Oznaczało to katastrofę dla uzależnionej od eksportu paliw gospodarki ZSRR. Miłość między Rijadem a Waszyngtonem kwitła jeszcze kolejną dekadę. USA zniszczyły zagrażający Saudom reżim Saddama Husajna w Iraku i przymknęły oko na sponsorowanie przez nich radykalnych odłamów islamu na świecie. Nawet fakt, że twórca Al-Ka’idy Usama ibn Ladin był saudyjskim milionerem tego nie zmienił.

Wzorowa współpraca zaczęła się psuć po 2010 r. Dzięki technologii szczelinowania amerykańskie firmy nauczyły się wydobywać ropę z łupków bitumicznych i już w 2018 r. Stany Zjednoczone stały się jej największym w świecie producentem. Uniezależnienie się od dostaw z Zatoki Perskiej sprawiło, że ten region świata stracił znaczenie dla USA. Relacje między sojusznikami robiły się coraz chłodniejsze, aż za czasów prezydentury Joe Bidena stały się wręcz lodowate. Czego symbolem okazała się obietnica prezydenta, iż zadba o to, by Rijad poniósł konsekwencje tego, iż książę Muhammad ibn Salman ibn Abd al-Aziz Al Su’ud zlecił w 2018 r. zamordowanie w Stambule saudyjskiego dziennikarza Dżamala Chaszukdżiego, współpracującego z „The Washington Post”. W odwecie książę zaczął zacieśniać relacje Arabii z Pekinem. Jednak znów, jak pod koniec lat 70., rozwód okazał się nie taki prosty. Chiny nie zapewnią Saudom dostaw nowoczesnej broni i nie mają zamiaru powstrzymywać Iranu przed wejściem w posiadanie broni jądrowej. Co innego szafujący taryfami Donald Trump. Bardzo potrzebujący jak najtańszej ropy, aby spadek ceny paliw redukował koszty życia Amerykanów i stymulował gospodarkę. Nie wspominając już o potrzebie saudyjskich inwestycji w Stanach Zjednoczonych i nadziei na wielkie zakupy sprzętu militarnego. Zatem zawarty w walentynki związek USA z Saudami, choć do cna transakcyjny, wciąż przypomina wielką miłość. ©Ⓟ