Urbanista nie ma już na szczęście pozycji demiurga, którą miał tuż po wojnie, ale też nie jest niestety partnerem dla urzędów konserwatorskich
Jeśli mówimy o budynkach użyteczności publicznej, to niewątpliwie tak. W dziejach miast zawsze tworzyły się istotne elementy tożsamości przestrzennej, z którą identyfikują się mieszkańcy. Stąd i dziś, z uwagi na wojny, klęski żywiołowe i nieprzewidziane zdarzenia, obserwujemy zainteresowanie odbudową utraconego dziedzictwa w wielu miastach na świecie. To zupełnie naturalne, że staramy się, by nasz utracony obraz lokalnego świata nie tylko zachowywać w pamięci, lecz także – jeśli tylko jest to możliwe – przywrócić poprzez wiarygodne odtworzenie. Taką właśnie lekcję wynieśliśmy z powojennej odbudowy Warszawy. Oczekiwania powracających do zniszczonego w 85 proc. miasta były silniejsze od obowiązującej wówczas doktryny konserwatorskiej mówiącej, że zabytków się nie odbudowuje. Odbudowane tracą przecież dawną, autentyczną substancję, zachowując jedynie formę.
Warto powiedzieć, że doktryna ta nie przeszkodziła wcześniej najbardziej wówczas opiniotwórczemu środowisku konserwatorów włoskich podjąć decyzję o odbudowie dzwonnicy na pl. św. Marka w Wenecji. Dziś nikt nie kwestionuje jej przestrzennej autentyczności i trudno nam wyobrazić sobie plac bez odbudowanej Campanille.
Odnoszę wrażenie, że niemal nikt z zabierających głos na ten temat nie przeczytał tej uchwalonej w 1964 r. Karty Weneckiej, która o „wykluczeniu działań rekonstrukcyjnych” wspomina jedynie w odniesieniu do wykopalisk archeologicznych i odtwarzania antycznych świątyń. Wielkim nieporozumieniem jest więc powoływanie się na ten zapis jako argument przeciwko rekonstrukcji obiektów w historycznym krajobrazie miast. Problematyka ochrony struktury przestrzennej miasta była w tym czasie dopiero dyskutowana w gronie międzynarodowych specjalistów, konserwatorów i trudna jeszcze do sformułowania jednoznacznych, niepodważalnych zasad – jasnej doktryny. Istotnym przełomem w tej dyskusji było w 1980 r. wpisanie odbudowy Starego Miasta w Warszawie na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Od tego momentu możemy mówić, że proces odbudowy w społecznie uzasadnionych przypadkach stał się akceptowanym działaniem o charakterze konserwatorskim. Dyskusja nad zasadami ochrony miast toczyła się jeszcze długo, bo aż do uchwalenia Międzynarodowej Karty Ochrony Miast Historycznych Toledo–Waszyngton w roku 1987. Zatem poglądy konserwatorskie od skali ochrony obiektów zabytkowych do skali ochrony historycznych struktur urbanistycznych miasta dzielą aż 23 lata. Zauważono wtedy, że dla obiektów i miast wymagane są inne umiejętności zawodowe, które nakazują, by w ochronie historycznego krajobrazu miasta brali udział przede wszystkim architekci, urbaniści, konserwatorzy z wiedzą w zakresie dziejów budowy miast, gdyż ta wiedza właśnie jest potrzebna, by ochrona miast historycznych, w tym odbudowa dawnych struktur, nie była traktowana dogmatycznie. Bo każde miasto jest inne.
Warto podkreślić, że naszą wiedzę oraz współczesne patrzenie na strukturę miasta, na zabytki i problem odbudowy poszerzył również międzynarodowy dialog na temat autentyzmu, konfrontujący swoisty kult nienaruszalności dawnej substancji w kulturze zachodniej z filozofią Wschodu, gdzie zniszczone przez czas fragmenty świątyń sukcesywnie wymienia się, zastępując nowymi o tej samej formie. Dokument z Nara o autentyzmie z 1994 r. zwrócił uwagę na ochronę formy obiektów dziedzictwa tak ważną dla przywracania kulturowej tożsamości miejsc. Dla dziedzictwa kulturowego miast to o wiele szersze spojrzenie na autentyzm niż proponowane w Karcie Weneckiej. Nowe dokumenty międzynarodowe powstają, by precyzować dotychczas wypracowane stanowiska.
Nie ma podejść lepszych czy gorszych, bo jak wspomniałam, każde miasto jest inne, w każdym przypadku inne są oczekiwania społeczne i możliwości ich realizacji. Oba podejścia – zarówno powojenne w Warszawie, jak i dzisiejsze w Budapeszcie – pokazują, jak zmieniał się w czasie stosunek do procesu odbudowy. Wymuszona presją społeczną odbudowa Warszawy, w tym przede wszystkim Starego Miasta, odbywała się wbrew obowiązującej wówczas doktrynie konserwatorskiej. Jan Zachwatowicz wyjaśniał po latach: „Podejmując ideę odtworzenia zabytków w Warszawie, my architekci konserwatorzy stanęliśmy na pozycjach kolidujących z podstawowymi zasadami konserwatorskimi, uznającymi tylko zachowanie autentycznych obiektów o autentycznej substancji materialnej. Zniszczenia zabytków w Polsce miały jednak charakter szczególny. Dokonywane były przez hitlerowców świadomie i metodycznie z założeniem, że – aby zniszczyć naród, należy zniszczyć również pomniki jego kultury”.
Inne miasta europejskie dotknięte zniszczeniami wybrały drogę powojennej odbudowy w stylistyce modnego wówczas modernizmu, realizując idee nowoczesnej architektury programowo zrywającej ze światem „neohistoryzmów”. Wielkopowierzchniowe zniszczenia dawały okazję do wprowadzenia nowej architektury, w efekcie zacierając często dawne relacje przestrzenne i historyczny charakter urbanistycznych wnętrz. Tam, gdzie dzisiaj społeczności lokalne upominają się o przywrócenie utraconych historycznych wartości swojego miasta, podejmuje się wymianę obiektów modernistycznych na odtworzone w dawnej ich formie, wykorzystując zachowaną historyczną dokumentację. Można powiedzieć, że to druga odsłona odbudowy zabytków, tym razem uwolniona od podejścia doktrynalnego i bliższa odczuciom ludzi. Ważne, by konserwatorzy zdawali sobie sprawę z konieczności rozwoju miasta inspirowanego wartościami dziedzictwa, a urbaniści mieli poszanowanie dla historycznej struktury miast.
Na pewno nie! To byłby absurd, bo dziejów miast nie da się odwrócić ani wymazać. Każda epoka zostawia w rozplanowaniu miasta wyraźny, trudny do zatarcia ślad. Usuwanie tych śladów to fałszowanie historii. Socrealizm z monumentalnymi założeniami urbanistycznymi i towarzyszącą im architekturą jest epoką stylistycznie zamkniętą, o niekwestionowanych wartościach, a dziś niewątpliwie atrakcyjnym tematem badań europejskich miast, kiedyś odgrodzonych żelazną kurtyną.
Co do przedwojennej zabudowy Warszawy, warto powiedzieć, że zniszczone XIX-wieczne kamienice mieszczańskie były jeszcze długo po wojnie zagrożone wyburzeniem, ale też łatwo się ich pozbywano jako symbolu „zgniłego kapitalizmu”. Z uwagi na zły stan techniczny burzono też w zgodzie z powszechnym przekonaniem, że stare należy usuwać na rzecz „nowego z wygodami”. Pozbawione niezbędnej infrastruktury i trudne do zamieszkiwania mieszczańskie kamienice zostały objęte ochroną konserwatorską dopiero po Międzynarodowym Kongresie w Amsterdamie w 1975 r. w sprawie europejskiego dziedzictwa architektonicznego, który zwrócił uwagę na ginącą dawną zabudowę mieszkalną.
W imię sanacji zabudowy śródmiejskiej jeszcze na przełomie lat 70. i 80. dyskutowano o wyburzeniu ciągu kamienic przy ul. Lwowskiej w Warszawie, a także wzdłuż Alej Jerozolimskich, w co dziś trudno uwierzyć. Obawiam się, że podejście „stare należy zastąpić nowym” wciąż jest obecne we współczesnym myśleniu o historycznym krajobrazie miasta.
Wymiana zabudowy w miastach to proces naturalny, wymagający przestrzennej kontroli zwłaszcza w momencie, gdy miasta mierzą się z wysoką dynamiką ekonomicznego i przestrzennego rozwoju. Bieda to najlepszy konserwator – mawiają Anglicy. Ale immanentną cechą miast jest przecież rozwój szczególnie widoczny w obszarach śródmiejskich, których funkcjonalno-przestrzenny charakter przesuwa się zgodnie ze strukturalną ofertą miasta. Pytanie niewątpliwie dotyczy zabudowy warszawskiej Woli, której do niedawna przemysłowy charakter jest w moim przekonaniu naturalną ofertą dla koncentracji budynków nowych, w tym wysokich. Nowoczesna architektura „szklanych wieżowców” wzdłuż ul. Prostej tworzy nową jakość w krajobrazie współczesnej Warszawy. Przyznam, że nie ze wszystkimi decyzjami konserwatorskimi dotyczącymi pozostawiania „ostańców” dawnej zabudowy Woli się zgadzam, ale jak uczy historia, życie miasta i jego potrzeby wyregulują i tę kwestię.
Niedawno rozebrano nagradzany budynek Atrium z 1990 r. przy al. Jana Pawła II, nowy ma lepiej sprostać prestiżowej lokalizacji. Oczekujemy, że tak będzie. Miejski krajobraz uzyskuje swoją wartość i spójność poprzez stopniową ewolucję i planowanie procesów urbanistycznych. Warto też zauważyć, że w kształtowaniu współczesnego charakteru miasta nie chodzi wyłącznie o ochronę zabytków i miejsc (te są chronione przez ustalenia planów miejscowych), lecz również o obiekty architektury współczesnej ujmowane w listy tworzone przez środowisko architektów. Stąd łatwiej być może je wymieniać.
Po pierwsze, do zabytków i ochrony dziedzictwa kulturowego nigdy nie powinna wkraczać polityka. Jak jednak uczy historia, obdarzone emocjami społecznymi i symboliką dziedzictwo jako pierwsze ulega zniszczeniu w konfliktach wojennych. Nie przypadkiem we wrześniu 1939 r. pierwsze bomby spadły na Zamek Królewski w Warszawie, wojna w byłej Jugosławii dotknęła w pierwszym rzędzie zabytki Dubrownika, pomimo ich oznaczenia symbolami światowego dziedzictwa. W roku 1993 chorwacka armia zniszczyła stary most w Mostarze, łączący chrześcijańską i muzułmańską część miasta, a w Afganistanie w 2001 r. talibowie wysadzili w powietrze liczące ponad 1,5 tys. lat posągi Buddy wpisane na listę UNESCO. Polityka jest zawsze potencjalnym zagrożeniem dla dziedzictwa.
Stąd też zabieram głos w sprawie odbudowy Pałacu Saskiego z poczucia obowiązku, choć niechętnie. Nie chcę wpaść w polityczną szufladkę. Na temat znaczenia barokowego założenia urbanistycznego Osi Saskiej po raz pierwszy wypowiedziałam się w roku 2000, co zostało opublikowane rok później, i zdania nie zmieniłam: ta odbudowa jest Warszawie absolutnie niezbędna, bo historyczna przestrzeń miasta musi być czytelna dla mieszkańców i nie może fałszować historii. Oś Saska to najważniejsze założenie kompozycyjne Warszawy epoki baroku wzorowane na Wersalu. Dominującym elementem wielkoprzestrzennej kompozycji pomiędzy ogrodem (Ogród Saski) i placem (pl. Piłsudskiego) był nieistniejący dziś Pałac Saski. Dzisiaj pałac Lubomirskich – obrócony i przesunięty na oś założenia saskiego w 1970 r. – „udaje” pałac królewski. Dla urbanistycznej czytelności założenia saskiego powinien powstać taki pałac królewski.
Odnoszę też wrażenie, że wartości kompozycyjne założenia Osi Saskiej pozostają nieuświadamiane i co ważniejsze – słabo wykorzystane dla współczesnego kształtowania przestrzeni Warszawy. Zapomina się np. o wartościach niematerialnych w niezwykły sposób skupionych na pl. Piłsudskiego, miejscu wydarzeń ważnych dla narodu, budujących majestat państwa polskiego, by wspomnieć choćby pojawiające się i znikające obiekty, które były manifestacją patriotyzmu albo próbą jego stłamszenia (np. sobór św. Aleksandra Newskiego wzniesiony w latach 1894–1912 i rozebrany w 1925 r).
Historyczna przestrzeń miasta i jej wartości (materialne i niematerialne) są dobrem publicznym, które należy chronić z równą starannością i uwagą, co obiekty architektury.
Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy odtwarzać ten budynek w barokowej formie. Odbudowujemy dzisiaj, a więc język architektury powinien być współczesny i oszczędny: dwie proste bryły połączone prostą kolumnadą. Kolumnada to najistotniejszy architektoniczny element odbudowy z uwagi na nienaruszalne miejsce Grobu Nieznanego Żołnierza oraz zapewnienie przejścia do Ogrodu Saskiego. To drugie było warunkiem, który postawiła architektowi Adamowi Idźkowskiemu ówczesna administracja miejska.
Przypomnę, że pałac był wielokrotnie przebudowywany i w międzywojniu mieścił się w nim Sztab Generalny Wojska Polskiego, a na placu odbywały się parady wojskowe. W dyskursie publicznym pomija się tę ważną funkcję dla odrodzonego państwa, eksponuje się za to wcześniejszego rosyjskiego właściciela, który kupił mocno zrujnowany dawny pałac i przebudował zgodnie z projektem Idźkowskiego na mieszkania na wynajem (mieszkali tu rodzice Chopina z młodym Fryderykiem).
Tworzenie miasta jest sprawą priorytetów i kompromisu. Miasto jest dla ludzi, nie dla samochodów – musimy to jak najszybciej zrozumieć i zaakceptować, by żyć bezpiecznie i zdrowo. Dziś urbanista nie ma już na szczęście pozycji demiurga, którą miał tuż po wojnie, ale też nie jest niestety partnerem dla urzędów konserwatorskich w rozwiązywaniu problemów urbanistycznych związanych z ochroną wartości historycznych przestrzeni miasta. Powoływanie się na doktrynę konserwatorską jest tylko odsuwaniem trudnych decyzji w odniesieniu do bardziej skomplikowanej ochrony historycznego krajobrazu miast.
To prawda, skala architektury na całym Trakcie Królewskim została po wojnie dramatycznie pomniejszona. Dziś nie jesteśmy w stanie odnaleźć Nowego Światu, który znamy z fotografii z końca XIX i początku XX w. Podobnie nie w pełni odziedziczyliśmy przedwojenne osiągnięcia polskiego modernizmu. Moje pokolenie zna już tylko Warszawę odbudowaną, której nadal można przywracać wnętrza urbanistyczne o szczególnie dużym dla nas znaczeniu. Byłabym jednak daleka od krytyki tych, którzy miasto odbudowali, nie dysponując często dokumentacją – zbieraną dopiero przez powojenne dziesięciolecia. Zniszczona Warszawa przestała niemal istnieć, a powracający mieszkańcy poszukiwali jakiegokolwiek schronienia. Biuro Odbudowy Stolicy, które kierowało pracami, decydowało o skali zabudowy. Nowy Świat jako struktura w przedłużeniu Krakowskiego Przedmieścia, które w XVII w. przedmieściem już nie było, otrzymał skalę adekwatną do odbudowanej, średniowiecznej fazy rozwoju Starego Miasta. Musimy zrozumieć pośpiech i ograniczoną dostępność materiałów w obliczu ogromnych potrzeb. Czy dziś powinniśmy rekonstruować piękne budynki Warszawy w ich najbardziej okazałej formie? Dla przywracania tożsamości i charakteru wybranym miejscom pewnie niektóre tak, jeśli tylko dysponujemy dokumentacją pozwalającą na ich wiarygodne odtworzenie.
Historia tej odbudowy jest ciekawa i nie sposób jej oceniać bez odniesień do rozwiązań nieuznawanych za działania konserwatorskie, w świecie nazwanych fasadyzmem i nie wszędzie akceptowanych. Polegały na rozebraniu dawnych budynków z pozostawieniem ich oryginalnych fasad, które montowano następnie w nowoczesną już architekturę budynku. Po transformacji polscy urbaniści wykorzystali fasadyzm, jego przewrotnie odwróconą filozofię, do odtworzenia północnej pierzei pl. Teatralnego, otwartej wówczas na trasę W-Z. Stąd za odbudowanymi i po części zrekonstruowanymi fasadami, w tym fasadą pałacu Jabłonowskich, postały budynki współczesne. W latach 1989–1990 odbudowana została cała pierzeja, a plac odzyskał swoje historyczne gabaryty i plan, co z punktu widzenia urbanisty-historyka i konserwatora jest znakomitym osiągnięciem wpisującym się w filozofię Dokumentu z Nara o autentyzmie – na kilka lat przed jego uchwaleniem. Czy to wszystko, na co nas stać? Na pewno nie. Plac Teatralny – kulturalne centrum XIX-wiecznej Warszawy – to dziś parking. Można go schować pod ziemię i przywrócić prestiżowy, historyczny charakter tej przestrzeni.
Podobnie na przestrzenną transformację czeka pl. Bankowy, dzisiaj węzeł komunikacyjny Warszawy, co powinno się wiązać z kolejnym podejściem do rewaloryzacji zachodniej części ogrodu Saskiego i przebiegiem ul. Marszałkowskiej, dla której korytarz komunikacyjny mieści się na stropie metra, co badałam przy okazji dyskusji na temat Osi Saskiej w 2000 r.
Spójność zabudowy i miasto bliższe potrzebom mieszkańców, lepiej przemyślane i spełniające swoje funkcje dawne i współczesne. Czy to nie groteskowe, że dwa najpiękniejsze, XIX-wieczne place Warszawy, salony przedwojennej stoicy, są dziś – jeden parkingiem, a drugi węzłem komunikacyjnym? ©Ⓟ