W lutym 2017 r. w Staples Center w Los Angeles Adele pozowała do zdjęć z naręczem złotych gramofonów. Zgarnęła najważniejsze laury wieczoru, w tym wyróżnienie w kategorii album roku za płytę „25”. Brytyjka odeszła jednak od typowego scenariusza. Zamiast po prostu podziękować producentom, fanom i bliskim, zadedykowała nagrodę Beyoncé nominowanej za album „Lemonade”, który nazwała „monumentalnym” i „obnażającym duszę”. Była to chwila wyczuwalnej szczerości, uderzająca – nie po raz pierwszy – w samo serce Grammy: za co właściwie otrzymuje się te laury?
Od dekad złote gramofony przyznawane przez Recording Academy postrzegane są jako szczyt osiągnięć muzycznych i najwyższy dowód jakości. Jednak z roku na rok już same nominacje wywołują coraz gorętsze debaty. Jak waży się liczbę odtworzeń i sprzedanych płyt, wierność umownym ramom gatunków i twórcze eksperymenty? Dlaczego do „nowych artystów” zalicza się takich, którzy debiuty mają już dawno za sobą? W dobie nadprodukcji na potrzeby serwisów streamingowych i związanej z tym ulotności muzyki kolejni muzycy kwestionują pobudki członków Recording Academy. Dla większości zdobycie złotego gramofonu to nadal namacalne świadectwo sukcesu. Nie zawsze idzie za tym jednak przekonanie, że sukces kolegów z branży jest zasłużony.
Muzyczna doskonałość
Nagrody Grammy narodziły się z frustracji. W połowie lat 50. XX w. grupa muzycznych szych, przyglądając się galom filmowych Oscarów i telewizyjnych Emmy, doszła do wniosku, że czegoś tam brakuje. Mimo ogromnej siły kulturowej przemysł nagraniowy nie miał wspólnej platformy, która honorowałaby jego osiągnięcia. Tak oto w 1957 r. powstała National Academy of Recording Arts and Sciences (NARAS), przemianowana później na Recording Academy. Nazwę ustanowionej przez nią nagrody wybrano w konkursie. Grammy to oczywiście ukłon w stronę gramofonu, symbolu ewolucji nagrywanego i rozpowszechnianego dźwięku.
Pierwsza skromna ceremonia rozdania statuetek odbyła się w 1959 r. częściowo w Los Angeles, a częściowo w Nowym Jorku (zmieniło się to dopiero 12 lat później). Wyróżnienia w najważniejszych kategoriach zdobyli Frank Sinatra, Ella Fitzgerald i Domenico Modugno (za przebój „Volare”). Od początku Akademia chciała honorować nie tylko hity, lecz także kunszt – od wykonania po produkcję. I tak sztywno trzymała się swojego kanonu, że zarzucano jej czasem ignorowanie trendów. Na przykład gdy w latach 60. świat szturmem wziął rock'n'roll, jury nagród Grammy nadal silnie obstawało przy bardziej tradycyjnych brzmieniach jazzu, muzyki klasycznej i popu. To konserwatywne podejście zrażało młodych artystów i wywołało krytykę, że nagrody są odklejone od współczesnej kultury. Nowszym przykładem gatunku, z którym Akademia nie do końca potrafiła sobie poradzić, był – i nadal jest – hip-hop. Will Smith i DJ Jazzy Jeff, pierwsi artyści, którzy zdobyli trofeum za „najlepsze wykonanie: rap”, nie pojawili się na ceremonii w 1989 r., bo dowiedzieli się, że ich kategoria nie doczeka się transmisji w telewizji. Domagali się poważnego traktowania hip-hopu – i dopięli swego. Od 1990 do 2015 r. co najmniej jedną nagrodę rapową wręczono podczas głównej ceremonii.
Gdy w latach 60. świat szturmem wziął rock'n'roll, jury nagród Grammy obstawało przy bardziej tradycyjnych brzmieniach jazzu, muzyki klasycznej i popu. To konserwatywne podejście wywołało krytykę, że nagrody są odklejone od współczesnej kultury
Recording Academy zrzesza muzyków, wokalistów, producentów, dyrygentów, inżynierów dźwięku. Założenie było takie, że ludzie najlepiej zaznajomieni z niuansami tworzenia muzyki będą najbardziej kompetentni do oceniania dokonań kolegów i koleżanek. Już na starcie pojawiały się jednak pytania o to, kto powinien głosować i czy decyzje Akademii rzeczywiście doceniają najwyższą jakość w branży. Żeby zostać członkiem gremium, trzeba uzyskać dwie mocne rekomendacje od osób pracujących w przemyśle nagraniowym, zaprezentować 12 komercyjnie dystrybuowanych utworów i przedstawić dowody potwierdzające, że są częścią tego biznesu, takie jak nagrody czy współpraca z menedżerem czy bookerem. Od tych reguł są wyjątki dla nominowanych i zwycięzców Grammy. Akademia jest też gotowa rozważyć przyjęcie kandydata, którego „dorobek spotkał się z wyjątkowym uznaniem i/lub ma on na koncie szczególne zasługi”. Ale bez listów polecających i tak się nie obejdzie.
„Okradziono cię”
Nie trzeba być członkiem gremium, aby otrzymać Grammy. Zgłoszenia do udziału w każdej edycji dokonują przedstawiciele artysty – zwykle wytwórnia płytowa. Nie jest więc tak, że Akademia wybiera nominowanych z nieprzebranej puli singli i płyt. Liczy się też moment wydania. Najbliższe, 67. rozdanie Grammy odbędzie się 2 lutego 2025 r., ale nie będzie niespodzianką, jeśli statuetkę odbiorą np. twórcy płyty „The Rise and Fall of a Midwest Princess” Chappell Roan, która ukazała się wczesną jesienią 2023 r. Tak zwany okres kwalifikowalności trwał od 16 września 2023 r. do 30 sierpnia 2024 r. W pierwszej rundzie głosowania ustalono nominacje, które ogłoszono 8 listopada. 12 grudnia rozpocznie się druga tura, w której wyłonieni zostaną zwycięzcy. Członkowie proszeni są o oddanie głosu w sześciu kategoriach ogólnych (m.in. album roku, piosenka roku i najlepszy nowy artysta) oraz w trzech dziedzinach związanych z ich specjalizacją. Jeszcze do ubiegłego roku dziedzin (fields) było aż 26 – teraz ograniczono je do 11, m.in. „rock, metal i alternatywa”, „r&b, rap i spoken word” oraz „jazz, pop tradycyjny, współczesna muzyka instrumentalna i musical”.
Poważne zmiany w procesie głosowania na Grammy przyniósł rok 2021. Po licznych zarzutach o faworyzowanie konkretnych nazwisk i rasizm Akademia zlikwidowała anonimowe komitety, złożone z „wysoko wykwalifikowanych profesjonalistów”, które mogły przegłosować szeregowych członków. To m.in. powidoki akcji #OscarsSoWhite, która unaoczniła, jak często w nagrodach filmowych pomijani są niebiali twórcy, aktorki i aktorzy. W styczniu 2020 r. dyrektorka Recording Academy Deborah Dugan stwierdziła, że ma dowody na poważne nieprawidłowości w głosowaniach Grammy. Oznajmiła to krótko po tym, jak została zawieszona w obowiązkach po oskarżeniach o niewłaściwe zachowanie. Sama Dugan zapewniała, że Akademia stosuje wobec niej retorsje za to, że „nie chciała milczeć”. Trzy miesiące później oficjalnie pożegnała się ze stanowiskiem.
Frustracji nie kryli też muzycy. Zayn Malik, były wokalista grupy One Direction, pisał na Twitterze: „Jeśli nie uściśniesz dłoni i nie wyślesz prezentów, nie będzie żadnych nominacji. W przyszłym roku przekażę wam kosz słodyczy”. Z kolei The Weeknd na pytanie, czy nagrody Grammy są rasistowskie, odpowiedział w rozmowie z „Billboardem”: „w ciągu ostatnich 61 lat tylko dziesięciu czarnych artystów zdobyło wyróżnienie za album roku”.
Bywa, że poczucie niesprawiedliwości towarzyszy nawet zwycięzcom. Wspomniany na początku gest Adele wynikał z jednej strony z solidarności („Lemonade” był albumem o małżeńskiej zdradzie i rozrachunkiem z własną kobiecością), z drugiej – z zaskoczenia, że Beyoncé, okrzyknięta przez „Billboard” najbardziej wpływową gwiazdą popu XXI w., po raz kolejny o włos minęła się z Grammy za album roku. W 2014 r. raper Macklemore opublikował na Instagramie SMS-y z przeprosinami, które wysłał do Kendricka Lamara. „Okradziono cię. (…) Nieswojo mi z tym, że to ja odebrałem ci tę nagrodę” – kajał się po zwycięstwie w kategorii „najlepszy album hip-hopowy”. Przed ceremonią Lamar wydawał się pewniakiem – jego koncepcyjna płyta „Good Kid, m.A.A.d city”, na której z poetycką swadą opisywał realia życia w kalifornijskim Compton, zelektryzowała zarówno fanów, jak i recenzentów. Na Macklemore’a w duecie z Ryanem Lewisem, którzy na płycie „The Heist” mieli radiowe hity („Thrift Shop” i „Can’t Hold Us”), nie stawiał nikt. Zdaniem wielu sprawa szokującej wygranej ocierała się o rasizm – zwycięzca był jedynym białym wśród nominowanych (wśród nich byli jeszcze Jay-Z, Kanye West i Drake). Kolejne nagrania rapera nie zdobyły już takiej popularności jak płyta „The Heist”. Drake drwił, że Macklemore powinien przeprosić wszystkich, skoro nie umie się cieszyć z wygranej.
Nowa Akademia
W analizie ostatniego raportu o Akademii „Billboard” zauważa, że to dziś inna organizacja niż ta, która obsypała statuet kami Adele za „25”. Albo Bruno Marsa za „24K Magic” (płyta nie odniosła wielkiego sukcesu komercyjnego, a przez recenzentów została oceniona jako wtórna). Prawie dwie trzecie członków gremium to osoby, które nie są w nim dłużej niż pięć lat. Od 2019 r. o 65 proc. wzrosła liczba reprezentantów mniejszości rasowych i etnicznych. Jest też o 3 tys. więcej kobiet. Obecny szef Akademii Harvey Mason Jr. chwali się, że to nie koniec. Jego zdaniem skład organizacji „nigdy nie odzwierciedlał społeczności muzycznej lepiej niż dzisiaj”.
Mimo zmian nadal nie brakuje kontrowersji wokół tego, komu i za co należą się Grammy. Wystarczy spojrzeć na tegoroczne nominacje w kategorii najlepszy nowy artysta. Jednym z kryteriów jest „przebicie się do publicznej świadomości i wywarcie wpływu na scenę muzyczną”. Tak oto wśród ośmiu pretendentów znajdziemy zespół Khruangbin, doskonale znany fanom instrumentalnych brzmień inspirowanych muzyką świata, który wiosną wydał piąty studyjny album „A La Sala”. Sabrina Carpenter też nie przebiła się do „publicznej świadomości” w tym roku. „Short n’ Sweet” to jej szósta płyta. Niezależnie od tego, kto zostanie okrzyknięty najlepszym nowym artystą, raczej nie dostanie po głowie od internautów tak mocno jak Esperanza Spalding, jazzowa wokalistka i kontrabasistka, która w 2010 r. wygrała z Justinem Bieberem, Drake'em i Florence & The Machine.
Ze strony Akademii był to sygnał, że walory artystyczne potrafią jeszcze brać górę nad popularnością. Z podobnych powodów nominacje za album roku otrzymali w tym roku: nazywany „współczesnym Mozartem” Jacob Collier oraz André 3000, mistrz liryki i flow z Południa, stanowiący kiedyś połowę hip-hopowego duetu OutKast, a teraz flecista. Jego płyta „New Blue Sun” – instrumentalne, medytacyjne wydawnictwo z takimi utworami jak „I Swear, I Really Wanted to Make a ‘Rap Album’ But This Is Literally The Way The Wind Blew Me This Time” – staje w szranki z „BRAT” Charli XCX, obowiązkowym w tym gronie „The Tortured Poets Department” Taylor Swift czy „Cowboy Carter” Beyoncé.
Ta ostatnia oficjalnie została już rekordzistką – w tym roku dobiła do 99 nominacji do Grammy. Wygrywała 32 razy, ale – co lubią wypominać Akademii fani artystki – wyróżnienie za album roku ciągle przed nią. Najnowsza pozycja w jej dyskografii to – cytując samą zainteresowaną – nie album country, lecz „album Beyoncé”. Na „Cowboy Carter” artystka czerpie z muzycznych tradycji amerykańskiego południa, łącząc r&b i soul z country i trapem. Na płytę zaprosiła Williego Nelsona i Dolly Parton do pary z nowymi postaciami, takimi jak Shaboozey. Jest spora szansa, że Knowles-Carter odbierze nagrodę za najlepszy album country, co z pewnością nie spodoba się branżowej organizacji Country Music Association z Nashville. Ta przy rozdawaniu swoich wyróżnień udała, że płyty Beyoncé nie zauważyła.
Nawet jeśli złoty gramofon nie zawsze jest nagrodą miarodajną, to nadal emocjonuje twórców. Cory Henry, który otrzymał właśnie czwartą w karierze nominację (w kategorii najlepszy album rootsowy: gospel), zapytany przeze mnie o to, jakie znaczenie mają Grammy i po co są potrzebne artystom, odpowiedział: – Nie wiem, czy aż tak ważna jest sama nagroda czy prestiż, który się z nią wiąże. Może to kombinacja tych dwóch rzeczy. Sam obserwuję artystów, którzy wygrywali Grammy, i to, jak ich kariera nabierała rozpędu. Dostali więcej możliwości, otworzyły się przed nimi nowe drogi. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale zdobycie nagrody Grammy będzie czymś ogromnym dla mnie jako artysty solowego. Marzę o chwili, gdy osiągnę coś większego i pofrunę po to mistrzostwo. ©Ⓟ