W 1982 r. służyłem w Armii Czerwonej w NRD, w jednostce zwiadu radiowego. Podsłuchiwaliśmy rozmowy wojsk amerykańskich w Niemczech Zachodnich, a właśnie zaczynały się wielkie zachodnie manewry w przesmyku Fuldy. To miejsce, o którym wszyscy wiedzieli, że jak się zacznie, to stanie się miejscem najważniejszej bitwy, bo tamtędy będą nacierać nasze czołgi – opowiadał na Facebooku pewien Rosjanin.– Jesteśmy zmobilizowani, słuchamy. Nagle wśród komend i meldunków po angielsku słyszymy inny język. Przecież to jest po polsku, a treść jest wojskowa! To można wytłumaczyć tylko w jeden sposób: Amerykanie stworzyli antykomunistyczne polskie oddziały, które teraz ćwiczą wraz z nimi! Natychmiast poinformowaliśmy Moskwę i zaczęliśmy czekać na deszcz nagród, orderów i urlopów, które należały się nam za zdobycie tej informacji najwyższej wagi. Niestety, nagród nie było, natomiast przyjechali do nas jacyś cywile, jak się okazało, z fabryki, która wyprodukowała nasz supernowoczesny sprzęt. Pokręcili się, porobili testy. I powiedzieli: „Towarzysze, obsługiwana przez was technika jest, oczywiście ogólnie, niezawodna, ale ma jedną wadę, której na razie nie potrafimy usunąć. Otóż, czasami sama z siebie przełącza się z kierunku, który chcemy usłyszeć, na odwrotny. O 180 stopni”. W tym wypadku – z Zachodu na Wschód. W Polsce był wtedy stan wojenny – stąd usłyszeliśmy taką masę polskiej wojskowej radiowej komunikacji.
Ta historia to komiczny aspekt skomplikowanej sprawy, której apogeum przypadło rok później – na listopad 1983 r. I nie było komiczne, bo pod radzieckimi samolotami bojowymi na wschodnio niemieckich lotniskach podwieszano wtedy bomby jądrowe.
Nikt nie wie
Gdyby przeprowadzić sondaż – czy to na Zachodzie, czy w Rosji – na temat, kiedy świat był najbliżej wybuchu III wojny światowej, większość odpowiedziałaby, że w 1962 r. w czasie kryzysu kubańskiego. I miałaby rację. A gdyby zapytać: „Czy jeszcze kiedyś?”, to zapewne ankietowani mieliby trudności z odpowiedzią, a prawie nikt nie powiedziałby, że w listopadzie 1983 r. A tak było. – Nie pamiętam podobnego napięcia od czasów kubańskiego kryzysu rakietowego – mówił w książce Johna Hinesa „Soviet Intentions 1965–1985” radziecki generał ze strategicznych sił rakietowych Gelij Batienin.
„Oni rzeczywiście, na skutek dziwacznej i skrzywionej konstrukcji mózgu, uważali, że atak NATO był co najmniej możliwy!” – pisał po długich latach były sekretarz obrony Robert Gates
Przy czym ówczesny kryzys różnił się od kubańskiego m.in. tym, że o blokadzie Kuby i o tym, czym się ona może skończyć, wiedziała cała planeta. Zaś w listopadzie 1983 r. o tym, że nagle znaleźliśmy się na granicy armagedonu, mieli pojęcie nieliczni. A rządy w Waszyngtonie i Moskwie tym razem w zasadzie ze sobą nie rozmawiały. Dwie dekady wcześniej działania stron były logiczne, nie miały one trudności z pojęciem, o co chodzi przeciwnikowi i czego można się po nim spodziewać. Zaś w 1983 r. ogromną rolę odegrała różnica psychologii, to ona właśnie spowodowała, że jedna ze stron, zachodnia, zaczęła zdawać sobie sprawę z samego zaistnienia kryzysu dopiero w jego trakcie, a w pełnej skali już po jego zakończeniu. „W 1983 r. dwa nuklearne supermocarstwa były jak bokserzy z zawiązanymi oczami, którzy zaraz przypadkowo rozpoczną walkę na śmierć i życie. I prawie nikt po stronie USA nie zdawał sobie z tego sprawy” – napisał Brian J. Morra, długoletni oficer wywiadu lotnictwa USA.
Wywoływanie paranoi
Kryzys z 1983 r. od poprzedniego odróżniało też i to, że rozwijał się stopniowo. Gdyby chcieć znaleźć jego przyczynę, trzeba by jej szukać w połowie lat 70. Wtedy to Kreml rozmieścił w zachodnich obwodach ZSRR rakiety jądrowe średniego zasięgu SS-20, które mogły razić cele w zachodniej Europie. NATO rakiet średniego zasięgu miało wówczas w Europie znacznie mniej, a w dodatku były one w stosunku do SS-20 bardzo przestarzałe. Zdecydowaną większość arsenału atomowego paktu tworzyły amerykańskie pociski strategiczne, umieszczone w Stanach lub na okrętach podwodnych US NAVY. Dałoby się nimi odpowiedzieć na ewentualny atak jądrowy na USA, ale nie na ograniczone uderzenie radzieckie na kraje zachodnioeuropejskie – nie było czym zadać ciosu wojskom i obiektom strategicznym w zachodniej części ZSRR i w Europie Środkowej. Powstała nierównowaga, militarna luka.
Była to końcówka rządów Jimmy'ego Cartera, który postanowił zmienić tę sytuację. (Amerykanów przekonał do owej decyzji socjaldemokratyczny kanclerz RFN Helmut Schmidt; nasz polski obraz tego polityka kształtuje przede wszystkim jego niechęć do Solidarności zakłócającej mu Ostpolitik, ale była to postać niejednoznaczna, wbrew sporej części własnej partii stojąca bardzo twardo na gruncie atlantyckim). Dla zrównoważenia SS-20 Amerykanie zdecydowali rozmieścić w Europie Zachodniej znacznie więcej własnych rakiet średniego dystansu. Rządy krajów sojuszniczych zgodziły się i trwały przy tej decyzji mimo fali sponsorowanych przez Kreml demonstracji pacyfistycznych.
I tu zaczyna się temat psychologicznego rozjechania Zachodu i Rosji, które niedługo później doprowadziło nieświadomy niczego świat na krawędź apokalipsy. Bowiem ZSRR indukował te demonstracje nie tylko dlatego, że chciał zachować sytuację nierównowagi. Robił to także z tego powodu, iż kremlowscy przywódcy szczerze uwierzyli, że USA przygotowują jądrowy atak. Zaś Amerykanie nawet nie podejrzewali, że Rosjanom może coś takiego przyjść do głowy. Więc dalej działali, jakby celowo chcieli zaognić sytuację.
Carter odszedł z Białego Domu, nastał Ronald Reagan. I natychmiast polecił podjąć wymierzone w ZSRR działania o charakterze agresywnym – nie w sensie ataku, tylko demonstrowania zdecydowania, a przy okazji testowania procedur, które Rosjanie, reagując, musieli wszczynać. Amerykańskie samoloty zbliżały się do radzieckiej przestrzeni powietrznej i zawracały w ostatniej chwili (czasem nawet dopiero już z radzieckiego nieba). Okręty zachowywały się podobnie, a nawet przepływały przez radzieckie wody terytorialne. W kwietniu 1983 r. amerykańska flota przeprowadziła ogromne manewry na Pacyfiku, w trakcie których samoloty marynarki symulowały nalot na wchodzącą w skład archipelagu Kuryli rosyjską wyspę Zielenyj. – Te akcje miały na celu wywołanie paranoi. I osiągnęły to – konkludował po latach związany z National Security Agency historyk Thomas R. Johnson.
Osiągnęły też dlatego, że 8 marca Reagan wygłosił mowę, w której nazwał ZSRR „imperium zła”. Radzieccy liderzy nie słyszeli dotąd takich słów. Zaś 23 marca amerykański prezydent ogłosił program SDI, „gwiezdnych wojen” – budowy kosmicznego systemu zabezpieczającego Amerykę przed uderzeniem atomowym. Dziś wiemy, że przy ówczesnym stanie technologii było to nierealne. Ale przywódcy radzieccy myśleli inaczej. I wszystkie te wydarzenia złożyły im się w jedną, przerażającą całość.
Andropow bada
Amerykańskie działania były oceniane po stronie radzieckiej przez osoby o specyficznym sposobie myślenia. Generał Andrijan Danilewicz, zastępca szefa oddziału operacyjnego Sztabu Generalnego, wspominał, jak w 1972 r. przeprowadzano z udziałem kierownictwa politycznego kraju manewry, których elementem było ćwiczebne odpalanie strategicznych rakiet. – Przed Breżniewem znajdował się guzik, który powinien on w odpowiednim momencie nacisnąć – wspominał. – Przy nim stał marszałek Grieczko, a ja obok. Gdy przyszedł czas wciśnięcia guzika, Breżniew zbladł, ręce zaczęły mu się trząść i kilka razy poprosił, by Grieczko potwierdził, że odpalenie rakiet nie będzie miało żadnych następstw. Pytał: „Andrieju Antonowiczu, jesteście najzupełniej pewni, że to tylko ćwiczenia…?”.
Ale kilka lat później Breżniew już słabo kontaktował, zaś na fali wznoszącej, która za chwilę miała uczynić go sekretarzem generalnym KPZR, był szef KGB Jurij Andropow. A ten reagował inaczej. I już w maju 1981 r. doprowadził do tajnego spotkania władz partii z szefostwem KGB, na którym postawił tezę, że Amerykanie przygotowują się do przeprowadzenia uderzenia jądrowego na ZSRR. Uderzenia, które za jednym zamachem zabiłoby kierownictwo partii oraz zniszczyło kluczowe obiekty wojskowe, czyniąc Związek Radziecki bezbronnym.
Andropow (który od 1956 r., gdy jako ambasador w Budapeszcie znalazł się w ostrzelanym i zatrzymanym przez powstańców konwoju, potem musiał przejść przez tłum ludzi z bronią, a w Al. Andrássyego widział linczowanych węgierskich ubeków, odczuwał nieustanną obawę przed wizją wymordowania komunistów przez antykomunistów) nie miał trudności z przekonaniem towarzyszy. Spodziewana akcja USA została nazwana atakiem rakietowo-jądrowym. Później, gdy Amerykanie poznali ten szokujący fakt, zaczęła, pod wymawianym z angielska skrótem tego rosyjskiego terminu – RYaN – funkcjonować w historiografii zimnej wojny.
W efekcie rezydentury KGB i GRU w krajach NATO otrzymały opatrzone najwyższym priorytetem zadanie. Miały wszystkie siły poświęcić na badanie, czy zdradziecki atak nastąpi już w najbliższym czasie. Czy gromadzone są zapasy krwi? Czy urzędnicy ministerstw obrony zaczęli zostawać w pracy dłużej? Czy kierownictwa państwa są ewakuowane? Miano też badać zachowanie miejscowego wyższego duchowieństwa (!), a także bankierów. Oczywiście, również przemieszczenia się wojsk, aktywność na lotniskach i w portach. Była to największa co do skali i zaangażowanych sił ludzkich operacja radzieckich służb w ciągu całego istnienia ZSRR.
Oficerowie w rezydenturach odnosili się do nowego zadania często sceptycznie. Raz, że w odróżnieniu od kierownictwa partii i KGB znali świat zachodni i pomysł, że jako pierwszy zacznie on wojnę z Rosją, wydawał im się szaleńczy; dwa, że RYaN odrywał ich od potencjalnie pożyteczniejszych zadań. Ale centrala była nieugięta. „Wy tylko obserwujcie i przekazujcie meldunki, analizować nie próbujcie, to już my” – słyszeli następcy Sorgego i Stirlitza. I tak świat, zupełnie o tym nie wiedząc, zaczął przybliżać się do III wojny światowej.
Uderz pierwszy
Ale właściwie dlaczego? Przecież sam fakt, że rosyjska agentura obsesyjnie sprawdza, czy NATO niespodziewanie nie napadnie, wojny nie wywoła. Chodzi o specyficzną cechę radzieckiej doktryny wojennej. O to, że zawsze stanowiła: kiedy wiesz, że chcą cię napaść, uderz pierwszy. Rezydentury KGB i GRU poinformowano więc, że celem akcji jest zyskanie pewności potrzebnej dla wykonania uderzenia prewencyjnego. Zaś sam Kreml w tym czasie zaczął przygotowywać się do RYaN. Aktywowano obronę cywilną i sprawdzano schrony. Przygotowywano się też do wyprowadzenia uderzenia wyprzedzającego, bo to da większe szanse przetrwania czy nawet zwycięstwa niż oczekiwanie na cios. W tej sytuacji jakikolwiek błąd radzieckich szpiegów czy analityków, jakiekolwiek przeinterpretowanie następujących w obserwowanych sferach zdarzeń (a było to tym bardziej prawdopodobne, że agent czy analityk, wyczuwając, czego chce rozhisteryzowana centrala, wolał dmuchać na zimne) mogły prowadzić do tego, że III wojnę światową zacząłby ZSRR. Szczerze przekonany, że się broni.
Tym bardziej że towarzysze po raz pierwszy na taką skalę użyli wówczas systemu komputerowego, który miał określić, kiedy uderzyć. Wprowadzano do niego każdą zaraportowaną obserwację, a on obliczał ogólną korelację sił, a następnie generował współczynnik wskazujący, kiedy Zachód rozpocznie niespodziewany atak – aby ZSRR wiedział, kiedy przeprowadzić uderzenie prewencyjne. Oznaczało to, że jeśli wystarczająco dużo obserwacji, w rzeczywistości nieoznaczających przygotowań wojennych, zostałoby źle zinterpretowanych i wprowadzonych do systemu, to jeśli skumulowałoby się tego wystarczająco dużo, komputer „wyplułby” informację, że atak ze strony NATO jest przesądzony.
Boeing i Able Archer
We wrześniu 1983 r. radziecki myśliwiec strącił południowokoreańskiego boeinga, który, lecąc z Nowego Jorku przez Alaskę do Seulu, zszedł z kursu i przeleciał nad tajnymi obiektami wojskowymi na Kamczatce. Zginęli wszyscy pasażerowie i załoga, 296 osób. Rosjanie pomylili się – uznali tę maszynę za amerykański samolot zwiadu, który istotnie był w pobliżu. Zarazem jednak przejawiona przez rosyjskie dowództwo determinacja była w oczywisty sposób efektem czasu – przed paroma miesiącami nad radzieckim Dalekim Wschodem harcowali Amerykanie, odpowiedzialni za dopuszczenie do tego oficerowie lotnictwa zostali pozwalniani i teraz dla wszystkich zaangażowanych w proces decyzyjny Rosjan było jasne, że kto dopuści do powtórki, zapłaci co najmniej karierą. Swoje robiła także atmosfera strachu wprowadzona przez Andropowa, od paru miesięcy już genseka, i psychoza RYaN. Rok wcześniej koreański boeing najpewniej by ocalał, rok później – również. Zestrzelenie cywilnego samolotu stało się światowym skandalem. Amerykanie protestowali – i de facto zerwali kontakty z Moskwą.
Moment na to był najmniej odpowiedni, bo w RFN trwała seria potężnych ćwiczeń wojskowych, które na początku listopada zwieńczyły Able Archer 83 – największe w historii NATO manewry, podczas których testowano dowodzenie w trakcie początków wojny nuklearnej. Biorąc pod uwagę, iż obserwujący je Rosjanie w tyle głowy mieli RYaN oraz fakt, że Able Archer 83 były nie tylko potężne, lecz także niezwykle realistycznie zaprojektowane – już tylko to wystarczyłoby, by władze radzieckie i zwłaszcza KGB (które według gen. Wiktora Jesina z radzieckiego Sztabu Generalnego było najaktywniejsze w nakręcaniu spirali psychozy), uznały, że prawdopodobieństwo, iż wszystko to jest „maskirowką” dla uderzenia Zachodu na Wschód, jest wysokie.
I stało się coś jeszcze: wywiad doniósł, że skokowo wzrosła liczba szyfrowanej korespondencji między Waszyngtonem a Londynem. A w dodatku zmieniono szyfry. Moskwa uznała, że wskazuje to, iż możliwość, że NATO za chwilę uderzy, jest ogromna.
Nie zarządziła, na szczęście, ataku prewencyjnego. Ale podjęła gwałtowne działania przygotowawcze. Załogi strategicznych wyrzutni rakietowych oraz stacjonujące w NRD i PRL lotnictwo postawiono w stan pogotowia. Część eskadr uzbrojono w broń atomową. Zwiększono liczbę lotów rozpoznawczych i zawieszono inne. Podniesiono stopień gotowości armii w całym kraju, a przede wszystkim – na Ukrainie i w Nadbałtyckim Okręgu Wojskowym. Część historyków uważa, że w tym momencie wystarczyłoby jeszcze jakieś jedno źle zrozumiane działanie strony zachodniej, by – biorąc pod uwagę poziom paranoi panującej na Kremlu – armia otrzymała rozkaz przygotowania uderzenia. Co działoby się potem – czy machina zostałaby zatrzymana, czy nie – tego nie sposób ustalić.
Ale, na szczęście, stało się inaczej. Amerykanie wiedzieli niewiele, ale coś jednak do nich docierało. Dowódca wywiadu US Air Force w Europie, gen. Leonard H. Perroots, podjął odważną decyzję, by – w celu uspokojenia sytuacji – nie odpowiadać na rosyjski alarm atomowy własnym alarmem. I przekonał do tego zwierzchników. W napięciu – ogromnym po stronie radzieckiej, a na skutek ograniczonej wiedzy umiarkowanym po amerykańskiej – spokojnie dotrwano do końca Able Archer 83. A chwilę potem Brytyjczycy przekazali Amerykanom raport swojego agenta, oficera KGB Olega Gordijewskiego, który szczegółowo poinformował o RYaN. I o tym, że kierownictwo ZSRR naprawdę wierzy w to, że Ameryka może na Rosję napaść. To było dla Amerykanów wstrząsem, o czym po latach pisali zarówno sam Reagan, jak i ówczesny zastępca szefa wywiadu, potem sekretarz obrony Robert Gates. „Oni rzeczywiście, na skutek dziwacznej i skrzywionej konstrukcji mózgu, uważali, że atak NATO był co najmniej możliwy!” – jeszcze po długich latach dziwił się ten ostatni. Dodając, że jeśli chodzi o wykrycie rosyjskiej psychozy, „nasz wywiad zawiódł”.
I chyba właśnie to, że w odróżnieniu od 1962 r. ten kryzys nikomu nie przyno dla których niedoszła światowa wojna 1983 r. w świadomoś a nie istnieje. Może oprócz świadomości rodzin 269 ofiar z koreańskiego boeinga… ©Ⓟ