Po powrocie z placówki w Waszyngtonie Marek Magierowski wydał „Dwanaście zdjęć prezydenta”. To zgrabna powieść polityczna, po lekturze której na dyplomację patrzy się na inaczej niż przez pryzmat rautów, fraków i konwenansów. Można by uznać ten tytuł za gorzkie, pełne ironii i kpin podsumowanie jego prawie dziesięcioletniej przygody na dyplomatycznych salonach.

Jak gdyby autor musiał odreagować te wszystkie wymuszone uśmiechy i skrupulatnie dobierane słowa w oficjalnych wystąpieniach. W jego książce w zasadzie wszyscy uczestnicy życia publicznego – od prezydentów przez ambasadorów i chargé d’affaires po dziennikarzy – są sprzedajni, mają wąskie horyzonty i odgrywają tani teatr pod dyktando macherów od wizerunku. „Dwanaście zdjęć prezydenta” to jednak nie jakiś przydługi skecz, który mógłby odegrać Kabaret Moralnego Niepokoju, gdyby tylko przebrać Roberta Górskiego i spółkę w smokingi i wręczyć im do rąk talerzyki z pieczonym łososiem. Magierowski ustawia krzywe zwierciadło nie tylko po to, by wykpić z wyższością establishment (choć i tego nie brakuje), lecz głównie po to, by odbiła się w nim choroba tocząca Zachód. Uważni czytelnicy znajdą tu echa pisanej kilkanaście lat temu (w poprzednim życiu autora) „Zmęczonej”. Pamiętam, że publicysta Magierowski chciał wtedy działać, zmieniać na lepsze to, co krytykował na łamach gazet. Dziś jest chyba podobnie: autor bierze na warsztat poważne tematy, z tym, że dziś robi to w kostiumie satyryka, zostawiając poważne wnioski na potrzeby kolejnych esejów i wywiadów, których udziela po powrocie zza oceanu.

ikona lupy />
Marek Magierowski „Dwanaście zdjęć prezydenta” Wyd. Księgarnia OMP, Kraków 2024 / Materiały prasowe

Czy to książka o kryzysie wartości świata Zachodu i debaty publicznej? Próba dźwignięcia poważnych tematów – reparacji, ceł, rywalizacji o surowce czy gry służb – bez upraszczania do 15-sekundowej „setki” w serwisie informacyjnym? A może to tak naprawdę powieść zdradzająca rezygnację autora, który zderzając się z dyplomacją najpierw jako publicysta, a później jako uczestnik gry, zdziera teraz aktorom maski, rżąc niczym Żorż Ponimirski w „Karierze Nikodema Dyzmy”: „Z was się śmieję!”? Jeśli bowiem tak wygląda świat wielkich spraw i dyplomacji, to czy naprawdę jest się czym ekscytować, jest się o co kłócić przy rodzinnych stołach, jest po co drukować kolejne artykuły i książki?

Jeśli iść tym tropem, to wypada zapytać, ile z fabuły powieści jest efektem wyobraźni, a ile spisanymi gdzieś po godzinach doświadczeniami autora. Ile z tego, co do książki trafiło, Magierowski zobaczył w Pałacu Prezydenckim, MSZ, a później w Tel Awiwie i Waszyngtonie? Ile musiał wymyślić, a ile powtórzył z tego, co usłyszał na jednym czy drugim raucie z dyplomatami znającymi osiem języków obcych (jak autor), ale niemającymi w żadnym z nich zbyt wiele do powiedzenia? Niezależnie od odpowiedzi na te pytania książkę Marka Magierowskiego warto przeczytać. Myślę, że powinni to zrobić zarówno ci, którzy z entuzjazmem godnym bywalców Żylety na stadionie Legii skandowali ostatnio: „Donald Trump!” na sali plenarnej Sejmu, jak i ci, według których dyplomacja to niemal Dekalog – nienaruszalny zestaw zasad i reguł.

Czasem dobrze spuścić nieco powietrza z balonika i zrobić sobie oddech między jedną a drugą analizą geopolityczną. A że Magierowski umie robić i jedno, i drugie, to trudno będzie zaszufladkować jego nową powieść. I to chyba największy komplement. ©Ⓟ