Polska – zgodnie z przewidywaniami – wsparła Francję w sprzeciwie wobec podpisania umowy handlowej z krajami zrzeszonymi w grupie Mercosur (Mercado Común del Sur – Wspólny Rynek Południa). 26 listopada Rada Ministrów podjęła uchwałę, w której wyraziła swój sceptycyzm w stosunku do dotychczasowych wyników negocjacji. Warszawa stanęła tym samym w opozycji do Berlina, dla którego układ handlowy z kluczowymi państwami Ameryki Południowej jest szansą na odbudowę pogrążonego w kryzysie przemysłu motoryzacyjnego.
Wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz stwierdził: „Umowy, które są podpisywane przez Unię Europejską z innymi państwami, muszą spełniać jeden podstawowy warunek – muszą być bezpieczne dla konsumentów i rolników. Ta umowa nie spełnia tego warunku, ta umowa nie gwarantuje bezpieczeństwa i jakości żywności ani bezpieczeństwa rozwijania swoich gospodarstw”. Znamienne. Trudno nie zauważyć, że Kosiniak-Kamysz wymienił jedynie dobro konsumentów i rolników. Konsumentami są oczywiście wszyscy mieszkańcy UE, którzy odpowiadają za popyt wewnętrzny. Po stronie podażowej szef PSL wymienił jednak tylko garstkę przedsiębiorców, odpowiadającą za zdecydowaną mniejszość wartości dodanej wytwarzanej w całej UE, jak również w samej Polsce. O producentach aut, elektroniki czy maszyn przemysłowych nie wspomniał. Najwyraźniej uznał, że obecny kształt umowy jest dla nich tak korzystny, że dodatkowo martwić się o nich nie trzeba.
Robi to Krzysztof Paszyk. „Jako rząd apelujemy do Komisji Europejskiej, aby tej umowie nadać właściwe proporcje. Muszą być wyważone proporcje między interesami przemysłu, interesami rolnictwa a interesami europejskich konsumentów w zakresie bezpieczeństwa żywnościowego” – powiedział minister rozwoju i technologii, zresztą również z PSL.
O wyważenie proporcji między wymienionymi przez Paszyka sektorami będzie jednak niezwykle trudno. Jest z grubsza jasne, że umowa z krajami Mercosuru może być niekorzystna dla unijnych producentów rolnych. Pytanie, jak bardzo im zaszkodzi i czy otrzymają od UE coś w zamian. Według prognozy Komisji Europejskiej podpisanie porozumienia ze Wspólnym Rynkiem Południa zwiększy wartość importu artykułów spożywczych o 2 mld euro, co na tle całego importu tej kategorii towarów do UE (158 mld euro) jest marginalne. Te szacunki wydają się zaskakująco niskie, chociaż trzeba pamiętać, że handel żywnością jest specyficzny. Liczą się w nim nie tylko jakość i cena, lecz – w przypadku surowców rolnych – także świeżość, więc produkty z położonej na drugim końcu świata Ameryki Południowej niekoniecznie wygrają konkurencję z szeroko obecnymi w Europie artykułami z Afryki Północnej, Turcji, Ukrainy czy wreszcie z produkcją unijną.
Europa niewątpliwie powinna mocno przymknąć rynek dla towarów z Chin i ruskiego miru, a być może też częściowo dla produkcji z USA. Istnieją jednak rejony świata, z którymi UE powinna zintensyfikować relacje gospodarcze
W tej chwili możemy zresztą głownie wróżyć z fusów – faktyczne skutki każdej umowy handlowej poznajemy dopiero po kilku latach jej funkcjonowania, gdy producenci zaadaptują się do nowych warunków, konsumenci dostosują swoje nawyki i powstaną odpowiednie sieci logistyczne. W tym momencie należałoby raczej odpowiedzieć na pytanie, czy to właśnie interesy rolników są kluczowe przy negocjowaniu umowy z Mercosurem. W Polsce są one zwykle przedstawiane jako fundamentalny element interesu narodowego. Wpływ na to ma nie tylko (oczywiste) strategiczne znaczenie bezpieczeństwa żywnościowego, lecz także historia – chłopskie pochodzenie zdecydowanej większości społeczeństwa (w tym – dla jasności – autora tekstu) oraz pamięć o ogromnej wadze rolnictwa w czasach I Rzeczypospolitej. Bezpieczeństwo w tym wymiarze można przecież kształtować również dzięki rozwiniętej i zdywersyfikowanej sieci dostawców. Tak jak z energią, która jest równie ważna dla bezpieczeństwa ludności, a jednak importujemy ją na potęgę. Według danych Eurostatu w 2023 r. żywność i napoje odpowiadały za 6 proc. całego importu do UE. Sprowadzana energia – za 22 proc., a rok wcześniej nawet za 27 proc.
Gdy się patrzy z perspektywy produkcji, znaczenie samego rolnictwa jest niewielkie. W 2023 r. łącznie z rybołówstwem i leśnictwem odpowiadało ono za 1,8 proc. wartości dodanej wytworzonej w państwach członkowskich. Wbrew powszechnej opinii jego znaczenie znacząco nie spada. W 2005 r. sektor wypracował równe 2 proc. (w Polsce w tym okresie właściwie utrzymał swoją pozycję, gdyż mowa o spadku z 3,3 proc. do 3,2 proc. wartości dodanej). Następuje jednak przesunięcie wynikające z szybkiego rozwoju krajów Europy Środkowej i Wschodniej. W Rumunii udział rolnictwa w wartości dodanej w latach 2005–2023 spadł z 9,6 proc. do 4,3 proc. Z 3,4 proc. do 9 proc. wzrósł za to udział działalności specjalistycznej i technicznej. W Czechach znaczenie rolnictwa spadło z 2,5 proc. do 1,8 proc., a waga informacji i komunikacji wzrosła z 4,8 proc. do 7,5 proc. Rolnictwo we Francji urosło z 1,9 proc. do 2,1 proc. wartości dodanej. Minimalnie wzmocniło swoją pozycję również w Finlandii, a we Włoszech i w Niemczech utrzymało pozycję.
Państwa rozwinięte utrzymują więc agrobiznes na poziomie gwarantującym podstawowe bezpieczeństwo żywnościowe. Znaczenie produkcji rolnej spada tam, gdzie nastąpił szybki wzrost, gdyż to nie ona napędza gospodarkę Europy. Robi to przede wszystkim przemysł, którego udział w wartości dodanej wyniósł w 2023 r. niespełna 21 proc. W Polsce i Niemczech ok. 25 proc., a w Czechach nawet 27 proc. Sam przemysł maszynowy i motoryzacyjny odpowiadał w 2023 r. za 40 proc. unijnego eksportu (rolnictwo za mniej niż 10 proc.). Inne produkty przemysłowe za ponad 20 proc., a produkcja chemiczna za równo jedną piątą. I to właśnie produkty przemysłowe mielibyśmy jako Europa sprzedawać do Ameryki Południowej. Tymczasem ten sektor przeżywa trudne chwile, m.in. z powodu odcięcia od tanich źródeł energii ze Wschodu oraz w związku z wymaganiami wynikającymi z polityki klimatycznej. Dobrze skonstruowana umowa handlowa z Mercosurem mogłaby być dla niego dodatkowym motorem napędowym.
Eksport zaawansowanych produktów będzie kluczowy w zbliżającej się wojnie handlowej między największymi gigantami gospodarczymi świata. Zwycięstwo Donalda Trumpa niewątpliwie jest zwiastunem wzrostu kolejnych taryf celnych. Europa dosyć niechętnie przystąpiła do tej rywalizacji, nakładając cła na samochody elektryczne z Chin (i tak ponad dwa razy niższe od amerykańskich). Jednak jest całkiem prawdopodobne, że także UE pokaże niedługo zęby. Na Starym Kontynencie rolę europejskiego Trumpa może wziąć na siebie nowa szefowa unijnej dyplomacji Kaja Kallas, która jest nastawiona wobec Chin wręcz bojowo. Gdy była premierem Estonii, jej kraj wycofał się z inicjatywy 16+1, czyli mechanizmu współpracy Chin z państwami Europy Środkowo-Wschodniej. Obecnie Kaja Kallas przekonuje, że Pekin powinien zapłacić za współpracę z Rosją. „Nie będę również szczędzić wysiłków w obronie unijnych wartości i ochronie interesów UE w obliczu systemowych rywali. W kontaktach z Chinami moim priorytetem będzie ochrona geopolitycznego i ekonomicznego bezpieczeństwa UE. Najpilniejszym problemem jest wsparcie Chin dla Rosji, a także nierównowagi strukturalne między UE a Chinami, które wynikają z nierynkowych polityk i praktyk, które tworzą nieuczciwą konkurencję i nierówne warunki gry” – napisała jeszcze jako kandydatka na nowe stanowisko w liście – kwestionariuszu do europosłów. Te systemowe nierównowagi wynikają z ogromnego deficytu handlowego, jaki UE notuje w relacjach z Chinami. W zeszłym roku Chiny odpowiadały za 20,5 proc. importu dóbr do Unii i tylko za 8,7 proc. jej eksportu. UE sprzedała do Państwa Środka towary warte 224 mld euro, a sprowadziła stamtąd równowartość 516 mld euro. Europejski deficyt wyniósł więc aż 292 mld euro.
Chiny zalewają Stary Kontynent swoją produkcją, równocześnie z powodu ich protekcjonistycznej polityki UE nie jest w stanie sprzedać tam towarów równych choćby połowie wartości swojego importu. Podniesienie taryf celnych wobec Chin jest więc niezbędne, by europejskie wytwórstwo i eksport stanęły na nogi. Można się spodziewać, że Pekin zastosuje retorsje w postaci analogicznych lub podobnych taryf na handel z Europą. Te 224 mld euro eksportu do Państwa Środka nie jest kwotą, którą można zlekceważyć. Chiny to wciąż trzeci największy nabywca unijnych towarów – po USA i Wielkiej Brytanii. Umowa z Mercosurem mogłaby zrównoważyć tę stratę. Obecnie żaden z krajów tego regionu nie występuje samodzielnie wśród największych kontrahentów UE. W 2023 r. wartość unijnego eksportu towarów do Wspólnego Rynku Południa wyniosła ledwie 56 mld euro, czyli dokładnie jedną czwartą wartości sprzedaży do Chin. Import był jeszcze niższy – wyniósł 54 mld euro, więc UE zanotowała 2 mld nadwyżki. Potencjał zacieśnienia relacji gospodarczych jest więc duży, tym bardziej że do grupy należą państwa całkiem rozwinięte i bardzo ludne.
W tym kontekście warto analizować dochody według kursu rynkowego, gdyż wymiana handlowa odbywa się w twardej walucie (dolarach lub euro) i parytet siły nabywczej odgrywa tu mniejszą rolę. Nominalny PKB per capita w Chinach wynosi ok. 13 tys. dol., czyli dokładnie tyle, ile w Argentynie. W Brazylii to ponad 10 tys. dol., a w o wiele mniejszym Urugwaju 23 tys. Mercosur obejmuje rynek liczący niemal 300 mln mieszkańców. To ponad cztery razy mniej niż w Chinach, ale potencjalnie do grupy mogą dołączyć stowarzyszone już z Brazylią zamożne Chile i Kolumbia. Formalnie członkiem jest również niezwykle bogata w surowce energetyczne Wenezuela, która jednak została zawieszona w 2016 r. z powodu wewnętrznej sytuacji politycznej. Gdyby jednak sytuacja w Wenezueli się znormalizowała, to jej potencjalna wartość jako dostawcy surowców byłaby potężna. Teoretycznie Wenezuela mogłaby przynajmniej częściowo zastąpić utracone dostawy z Rosji.
Gdy się założy, że globalna rywalizacja handlowa będzie polegać przede wszystkim na konkurencji z Chinami i Rosją, a USA prawdopodobnie zostaną nowym „problematycznym partnerem”, poszukiwanie nowych rynków w państwach neutralnych jest bardzo istotne. Tym bardziej że Chiny dokonują szerokiej ekspansji na świecie. Szczególnie w Afryce czy Azji Środkowej, ale stają się coraz bardziej obecne również w Ameryce Południowej. Chiński gigant w branży samochodów elektrycznych BYD kosztem 600 mld dol. buduje właśnie w Brazylii ogromną fabrykę, która zatrudni 5 tys. osób. Żeby było symbolicznie, powstanie ona na terenach dawnej fabryki Forda w stanie Bahía. Kolejny chiński gigant motoryzacyjny, Great Wall Motors, ma zamiar dokonać podobnej podmianki w dawnej fabryce Mercedesa w stanie São Paolo, co może ruszyć już w przyszłym roku.
Europy nie stać więc na odpuszczenie Ameryki Południowej, szczególnie państw Mercosuru – podobnie jak innych neutralnych rejonów świata, m.in. Indii czy Azji Środkowej na czele z bogatym w zasoby Kazachstanem, który właśnie ogłosił odchodzenie od cyrylicy i zastąpienie jej alfabetem łacińskim. W ramach rywalizacji handlowej trzeba starannie wyselekcjonować jednoznacznych przeciwników oraz wybrać nowych partnerów. Polityka handlowa nie może być dogmatyczna i opierać się wyłącznie na podnoszeniu ceł. Europa niewątpliwie powinna mocno przymknąć rynek dla towarów z Chin i ruskiego miru, a być może też częściowo dla produkcji z USA (trudno przewidzieć działania Trumpa). Istnieją jednak rejony świata, z którymi UE powinna zintensyfikować relacje gospodarcze. Wydaje się, że Mercosur jest jednym z nich, gdyż struktura handlu z tym rynkiem może być dla UE bardzo korzystna – będziemy tam sprzedawać dobra zaawansowane, a kupować raczej proste. Poza tym już teraz UE notuje niewielką, ale jednak nadwyżkę w wymianie towarów z tym obszarem.
To oczywiście nie oznacza, że należy w tym celu poświęcić zapewniające bezpieczeństwo żywnościowe rolnictwo. Niewątpliwie trzeba stworzyć rolnikom równe warunki konkurencji, czyli przestrzeganie przez dostawców z Mercosuru tych samych standardów. Prawdopodobnie na obecnym etapie tego warunku faktycznie nie udało się wynegocjować.
– W związku z tym, że nie mamy pewności, czy produkty przywiezione z krajów Mercosuru będą spełniać wszystkie normy europejskie, chcemy, żeby punkt na ten temat był zawarty w umowie – stwierdził podczas konferencji wiceminister rolnictwa Stefan Krajewski.
Trzeba więc trzymać kciuki, by przedstawiciele UE wynegocjowali takie warunki, które zapewnią UE bezpieczeństwo żywnościowe i równocześnie nowy rynek zbytu dla produkcji przemysłowej. Negowanie z góry jakiejkolwiek umowy handlowej z państwami Mercosuru byłoby koszmarnym błędem. ©Ⓟ