Aktywem, które mocno zyskało na zwycięstwie Donalda Trumpa, jest bitcoin. Można się spodziewać, że przynajmniej niektóre propozycje dotyczące wsparcia kryptowalut i usunięcia dla nich barier prawnych w USA zyskają poparcie nowej administracji. Jedna z nich to umieszczenie bitcoina w oficjalnych rezerwach – pomysł, który krytykuje wielu czołowych ekonomistów.
W duchu wystąpień Donalda Trumpa republikańska senator Cynthia Lummis w lipcu 2024 r. zapowiedziała złożenie projektu ustawy o utworzeniu „zdecentralizowanej sieci bezpiecznych sejfów bitcoin obsługiwanych przez Departament Skarbu Stanów Zjednoczonych”. Pojawia się tutaj podstawowa sprzeczność – sieć ma być zdecentralizowana, ale pod nadzorem władz. Można zadać pytanie, na ile osoby inwestujące w bitcoina są motywowane jego antysystemowością, a na ile oczekiwaniami ponadnormatywnych zysków. Pewne jest to, że na korzystnym podejściu regulacyjnym chcą skorzystać duzi inwestorzy, którzy zaczynają wyceniać przyszłą wartość 1 tokena na 500 tys. dol., a nawet na 1,5 mln dol.
Brak kontroli państwa był jedną z podstawowych zalet projektu kryptowalutowego. Bitcoin narodził się w szczycie kryzysu lat 2008–2009, kiedy fundamenty światowego systemu finansowego mocno się zachwiały. Cyfrowy pieniądz niezależny od banków i rządów wydawał się obiecującą alternatywą dla pieniędzy narodowych. Jeśli USA stałyby się centrum kryptowalut mającym duży wpływ zarówno na ich ilość, jak i cenę, to ucieczka od dolara czy ewentualnych sankcji byłaby pozorna. Podobnie jak anonimowość i brak możliwości śledzenia transakcji. Już dzisiaj służby amerykańskie dość dobrze sobie radzą z odzyskiwaniem bitcoinów, które zostały np. wymuszone w formie okupu.
Łączy się to z kolejną sprzecznością dotyczącą pochodzenia rezerw bitcoina zgromadzonych przez władze. Nie ma oficjalnych informacji, że amerykański rząd kupował bitcoiny, aby nimi spekulować. Wiadomo natomiast, że służby przejmowały kryptowaluty z działalności przestępczej.
I zgromadziły ich już całkiem sporo – szacuje się, że to ok. 200 tys. tokenów, co czyni ze Stanów Zjednoczonych jednego z największych posiadaczy tego aktywa. Senator Lummis zakłada, że pula ta powinna sięgnąć 1 mln. Z pewnością oznaczałoby to dodatkową presję na wzrost cen tego instrumentu finansowego.
Umieszczenie bitcoina w oficjalnych rezerwach doprowadziłoby do całkowitego odwrócenia ról walut tradycyjnych i kryptowalut. Można by to zinterpretować w taki sposób: amerykański rząd, który stoi za emisją wielobilionowego długu wyrażonego w dolarach, sam nie ma do nich zaufania. Dotychczas waluta USA była gwarantem wielu innowacji finansowych (choćby tzw. stablecoinów, czyli walut cyfrowych o stałej cenie). Nawet kwotowanie uncji złota zależy od siły dolara. W nowym rozdaniu to bitcoin wspierałby wiarygodność amerykańskiego pieniądza.
Umieszczenie cyfrowej waluty w systemie rezerw USA mogłoby mieć bezpośredni wpływ na działania innych banków centralnych i inwestorów poszukujących bezpiecznej przystani. Według danych Departamentu Skarbu USA wartość amerykańskiego zadłużenia wynosi ponad 35 mln dol., co stanowi ponad 120 proc. PKB. W ostatniej dekadzie zagraniczni inwestorzy odpowiadali za ok. 30 proc. tej sumy. Na koniec 2022 r. USA miały największe zobowiązania wobec Japonii (ponad 1 bln dol.), Chin (ok. 0,9 bln dol.) i Wielkiej Brytanii (ok. 0,7 bln dol.).
Skoro USA posiadają walutę, która może się stać podstawą stablecoinów, to dlaczego nie stworzyć cyfrowej waluty banku centralnego (CBDC – central bank digital currency)? O ile w ograniczonym zakresie funkcjonuje już chiński e-juan, o tyle prace nad e-dolarem nie posuwają się do przodu. Według ostatniego stanowiska Rezerwy Federalnej analizy trwają, ale nie zapadła żadna decyzja. Uznanie oficjalnej roli bitcoina mogłoby być katalizatorem zmian. To właśnie wzrost kryptowalut zachęcił niektóre banki centralne do wypuszczenia własnej waluty cyfrowej. To jednak coś innego niż wprowadzenie oddzielnego instrumentu finansowego.
Pojawia się czasem argument o antyinflacyjnym działaniu bitcoina – nie można go dodrukować. Trzeba go wykopać w kopalni kryptowalut przy odpowiednim wysiłku obliczeniowym, który wiąże się z wysokim zużyciem energii. Można się jednak spodziewać, że dla nowej administracji Trumpa aspekty środowiskowe nie będą przeszkodą w zwiększaniu „wydobycia”. Od razu warto też zapytać, dlaczego tylko bitcoin, skoro istnieją nowocześniejsze i mniej energochłonne projekty krypto.
Mimo antysystemowej otoczki kryptowaluty mogłyby stać się kolejnym polem rywalizacji technologicznej między USA a Chinami. Władze w Pekinie są bezwzględnie przeciwne używaniu bitcoinów na swoim terytorium. Nieoficjalnie słychać jednak, że nie wykluczają złagodzenia stanowiska ze względu na obawy o pozostanie w tyle za liderami tej technologii. Większa rola kryptowalut w innych gospodarkach mogłaby ostatecznie skłonić Państwo Środka do zrewidowania swojej polityki. Tym bardziej że jest gdzie testować innowacje – produkty finansowe oparte na kryptowalutach dostępne są choćby w Hongkongu. Zgodnie z szacunkami władze chińskie posiadają tysiące bitcoinów i ustępują pod tym względem tylko USA. Jednak brak kontroli nad kryptowalutami oraz ideologiczna sprzeczność z oficjalną linią pozostają kluczowymi argumentami przeciwko jakiejkolwiek odwilży regulacyjnej w Państwie Środka.
Kilka lat temu w doniesieniach Bloomberga pojawił się komunikat o dużej zmianie ceny bitcoina, ale bez wyjaśnienia, dlaczego do niej doszło. To doskonała ilustracja dotychczasowej dynamiki tego aktywa. Jako cel spekulacyjny bitcoin spełnia swoją funkcję. Nasuwa się jednak pytanie o to, czy rolą władz powinna być stabilizacja rynków, czy także spekulacja? Czy największa gospodarka świata lub inne podmioty publiczne powinny świadomie podsycać zmienność na rynkach finansowych? ©Ⓟ