Podjęta przez OPEC w październiku 1973 r. decyzja o ograniczeniu produkcji ropy i zmniejszeniu dostaw surowca do państw wspierających Izrael w wojnie Jom Kipur, z Ameryką na czele, rozbiła świat Zachodu. Dwa lata recesji, której towarzyszyły ponad 20-proc. inflacja i gwałtowny wzrost bezrobocia, zakończyły złotą erę kapitalizmu – trwający niemal trzy dekady okres nieprzerwanego oraz intensywnego rozwoju po II wojnie światowej.
Kryzys naftowy z lat 70. miał takie poważne konsekwencje, bo nikt nie był na niego przygotowany, a Organizacja Państw Eksportujących Ropę Naftową (OPEC) znajdowała się u szczytu potęgi – kontrolowała ponad połowę światowego wydobycia. Na szczęście żaden kolejny gwałtowny wzrost cen surowca nie był taki bolesny. Co nie znaczy, że nie był dotkliwy – jak np. w 2022 r., gdy po napaści Rosji na Ukrainę cena baryłki skoczyła do 120 dol. Ropa miała wtedy znaczny udział we wzroście do dwucyfrowych poziomów inflacji, tak mocno drenującej siłę nabywczą naszych zarobków.
Prąd potrzebuje miedzi
Jednak gospodarka, dla której najważniejszym surowcem jest ropa, kończy się wraz z postępującą energetyczną transformacją. Z prognoz IEA, Międzynarodowej Agencji Energii, wynika, że do 2030 r. zapotrzebowanie na ropę naftową spadnie o 25 proc., a po kolejnych 10 latach będzie niższe niż obecnie o ponad połowę. Cena baryłki może już nigdy nie przekroczyć 100 dol. Za to w nowym świecie najważniejsze będą metale: głównie miedź. – Około 75 proc. produkowanej miedzi jest wykorzystywane w aplikacjach elektrycznych w postaci przewodów, kabli, osprzętu i urządzeń. Wśród powszechnie stosowanych metali jest ona jednym z najlepszych przewodników prądu – tłumaczy prof. Beata Smyrak z Wydziału Metali Nieżelaznych AGH. Jeszcze lepsze parametry ma srebro, lecz takie kable byłyby zbyt drogie.
Jednak porzucanie ropy nie oznacza, że będzie spokojniej, gdyż wstrząsy gospodarcze mogą być nawet gwałtowniejsze – uważa Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Jego zdaniem ciągłość dostaw może zostać zachwiana ze względu na napięcia geopolityczne, czemu sprzyja większa niż w przypadku ropy koncentracja geograficzna większości złóż. Najwięcej surowca wydobywa się w: Chile (23 proc.), Kongu (14 proc.) i Peru (10 proc.). Pod względem produkcji miedzi rafinowanej, będącej końcowym wytworem obróbki surowców zawierających miedź, globalnymi liderami są: Chiny (46 proc.), Kongo (7 proc.) i Chile (5 proc.). Koncentracja rynku, mierzona udziałem trzech największych producentów, wynosi odpowiednio 47 proc. i 58 proc. Dla porównania na trzech największych producentów ropy – USA, Rosję i Arabię Saudyjską – przypada 40 proc. globalnej podaży.
W 2023 r. świat potrzebował 25 mln t miedzi (wydobyto ponad 20 mln t, reszta pochodziła z recyklingu), a szacuje się, że popyt na czerwony metal będzie wzrastał w tempie zależnym od postępów w odchodzeniu od spalania paliw kopalnych. Jeśli świat podąży ambitną ścieżką, zakładającą neutralność branży energetycznej pod względem emisji CO2 w 2050 r., to w mniej niż dekadę zapotrzebowanie na miedź wzrośnie o połowę. W bardziej prawdopodobnym scenariuszu, w którym każdy kraj będzie realizował zadeklarowane obecnie cele klimatyczne, popyt na miedź wzrośnie o połowę do 2040 r. Na koniec kolejnej dekady świat będzie potrzebował 36–39 mln t metalu.
Bez konkurencji
IEA zwraca uwagę, że realizowane projekty wydobywcze nie gwarantują, że popyt uda się zaspokoić. A bez miedzi nie jest możliwy rozwój rynku farm wiatrowych czy ogniw fotowoltaicznych. – Nowe instalacje podłącza się do sieci przesyłowych, a to z kolei skutkuje koniecznością rozbudowy infrastruktury energetycznej, co pociąga za sobą zwiększone zapotrzebowanie na miedź. Podobną sytuację mamy w przypadku coraz popularniejszych samochodów elektrycznych, do których produkcji zużywa się więcej tego metalu niż w przypadku tradycyjnych aut – mówi Smyrak. Elektryk potrzebuje ok. 60 kg miedzi, samochód spalinowy – ok. 24 kg. Obecnie czyste technologie pochłaniają ok. 20 proc. zużywanej miedzi. Do roku 2040 ten odsetek wzrośnie do 45–50 proc.
Z kolei według Międzynarodowego Stowarzyszenia Miedzi (ICA) światowe rezerwy surowca, obejmujące złoża odkryte i opisane jako opłacalne w eksploatacji, wynoszą ok. 870 mln t. Całkowite zasoby są oceniane na 5 mld t i nawet jeśli wzrost popytu będzie przebiegał w najbardziej optymistycznym scenariuszu, surowca ma wystarczyć na ponad 100 lat. Na wzroście znaczenia miedzi może zyskać Polska. Około 2 proc. wydobywanego na świecie surowca pochodzi z krajowych złóż eksploatowanych przez KGHM (ale przedsiębiorstwo działa także w Chile, USA i Kanadzie). Kontrolowana przez państwo firma wydobywa miedź w trzech kopalniach głębinowych – w Lubinie, Rudnej i Polkowicach-Sieroszowicach. Od kilku lat wydobycie utrzymuje się na poziomie zbliżonym do 450 tys. t rocznie.
– Jednak perspektywy zwiększania wydobycia miedzi w kraju są umiarkowane. Eksploatujemy złoża położone coraz głębiej, więc wydobycie surowca staje się droższe niż np. w odkrywkowych kopalniach w Ameryce Południowej. Dodatkowo zawartość miedzi w wydobywanej rudzie spada – mówi Smyrak. W pierwszych eksploatowanych w Polsce złożach zawartość miedzi w rudzie wynosiła nawet 2–2,5 proc. W raporcie za 2023 r. KGHM podał, że zawartość metalu w urobku wyniosła średnio 1,45 proc., tyle samo co rok wcześniej. Mimo stagnacji w wydobyciu produkcja miedzi w Polsce rośnie. W zeszłym roku KGHM wyprodukował rekordowe 592,4 tys. t miedzi rafinowanej. Około dwóch trzecich produkcji pochodziło z własnych kopalni, co zostało uzupełnione przerobem surowca kupionego od zewnętrznych dostawców i recyklingiem złomu.
I właśnie dzięki recyclingowi nie powinno miedzi zabraknąć – bo raz użyty metal nie traci swoich właściwości fizycznych. Szacuje się, że już ok. 80 proc. wydobytej miedzi wciąż jest używana. Obecnie recykling pokrywa niecałe 20 proc. zapotrzebowania na czerwony metal. W ciągu kilkunastu lat z tego źródła może pochodzić nawet jedna trzecia miedzi.
Wzrost popytu na miedź wydaje się scenariuszem tym bardziej prawdo podobnym, że ten metal nie ma atrakcyjnych zamienników. – W niektórych aplikacjach kable miedziane są zastępowane przewodami z żyłami aluminiowymi lub ze stopów aluminium. Ale by uzyskać taki sam poziom zdolności przesyłu prądu elektrycznego, aluminiowy kabel musi mieć większy przekrój. Gdy się weźmie pod uwagę różnicę w cenach obydwu surowców, to i tak się opłaca – mówi Beata Smyrak. Tona aluminium kosztuje ok. 2,5 tys. dol., tona miedzi – niemal 9 tys. dol. Ale taka wymiana jest możliwa tylko w kablach o nieskomplikowanej konstrukcji i pracujących w dość statycznych warunkach. Gdy w grę wchodzą cykliczne przeginanie czy drgania kabli, możliwość substytucji miedzi przez aluminium gwałtownie spada.
Jednym z obiecujących rozwiązań w stosunku do miedzi są przewodzące kompozyty miedzi z dodatkiem grafenu lub nanorurek węglowych (alotropowych odmian węgla). – Ale dotychczas nie udało się opracować technologii gwarantującej wytwarzanie w skali przemysłowej grafenu o odpowiednej i, co najważniejsze, powtarzalnej jakości. Jest to jeden z wniosków z badań realizowanych na naszym wydziale. Dlatego obecnie w aplikacjach elektrycznych miedź nie ma poważnej konkurencji – ocenia Beata Smyrak.
Szok będzie wyglądał inaczej
W największej na świecie amerykańskiej gospodarce ok. 2,6 proc. swoich wydatków konsumenci przeznaczają na ropę i węgiel oraz produkty pochodzące z tych surowców. Udział miedzi w wydatkach to obecnie zaledwie 0,01 proc. Czy zatem jest możliwe, by metal o tak nikłym znaczeniu mógł doprowadzić do zawirowań odczuwalnych na poziomie całej gospodarki?
Według ekspertów MFW – tak, a niewielkie znaczenie miedzi to tylko pozory. Wynika to m.in. z tego, że metale są wykorzystywane w gospodarce nieco inaczej niż ropa – są bardzo ważnym wsadem w produkcji dóbr inwestycyjnych. Na wiele branż ten rodzaj surowców oddziałuje w sposób bezpośredni i pośredni. I tak miedź jest stosowana do produkcji karoserii samochodowych, ale też samych maszyn, które składają auta. Bezpośrednio miedź stanowi mniej niż 10 proc. nakładów potrzebnych do wyprodukowania samochodu, ale jeśli wziąć uwagę pośrednie wykorzystywanie udziału miedzi w kosztach zbudowania pojazdu, to jest to już niemal 30 proc.
MFW przeanalizował 25 państw pod względem narażenia ich sektora produkcyjnego na wstrząsy na rynku metali przemysłowych i miedzi. Okazało się, że siedem z nich – np. Japonia, Chile, Czechy czy Słowacja – jest bardziej narażonych na perturbacje wywołane zmianami cen metali niż ropy. A państwem najbardziej narażonym na negatywne konsekwencje wzrostu cen metali są Chiny, na które przypada połowa globalnego zużycia miedzi. Jeśli ta grupa surowców podrożeje o 10 proc., to inflacja w Chinach wzrośnie o 0,4 proc. W USA w odpowiedzi na taki sam impuls ceny pójdą w górę o 0,1 proc.
Gdy gwałtownie i przez dłuższy czas drożeje ropa, relatywnie szybko znajduje to odbicie we wzroście cen. Ponieważ zwyżka notowań metali musi się przetoczyć przez cały cykl produkcyjny w danej gospodarce, przełożenie na poziom cen następuje z większym opóźnieniem. Nie jest ono też takie gwałtowne jak w przypadku ropy, ale utrzymuje się dłużej. Ten rodzaj surowców wpływa też przede wszystkim na inflację bazową, w której wyliczaniu pomija się ceny żywności i paliw. Ta inflacja ma z reguły większe znaczenie dla polityki monetarnej prowadzonej przez banki centralne niż tempo wzrostu cen konsumpcyjnych. Być może niedługo do słownika ekonomistów wejdzie slogan: „Sprawdź, ile kosztuje miedź, a dowiesz się, co zrobi Glapiński ze stopami procentowymi”. ©Ⓟ
Porzucanie ropy nie oznacza, że będzie spokojniej, wstrząsy gospodarcze mogą być nawet gwałtowniejsze