Z Pauliną Matysiak rozmawia Marek Mikołajczyk
Ostatnie tygodnie nie są dla pani łatwe: zawieszono panią w partii i klubie, wyrzucono z komisji infrastruktury. Powodami są zawiązanie przez panią stowarzyszenia „Tak dla rozwoju” z posłem PiS Marcinem Horałą oraz rzekoma współpraca z tą partią. Nie ma pani dosyć polityki?
ikona lupy />
Paulina Matysiak, posłanka z Kutna, wybrana do Sejmu z list Nowej Lewicy, należąca do partii Lewica Razem (zawieszona w prawach członka) / Materiały prasowe / Fot. Wojtek Górski

Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie ruszają mnie wypowiedzi i artykuły na mój temat. Ale przyjęłam zasadę, że tak musi być, że to element tej pracy. Choć faktycznie nieprzyjemny. Niemniej każdy polityk musi być przygotowany na to, że w pewnym momencie spadną na niego nieprzyjemności. Taka branża.

Nie każdy polityk idzie na wojnę z całym światem.

Ależ ja nie poszłam na wojnę z całym światem… Po prostu stanęłam po stronie wartości, w które wierzę. Tak rozumiem hasło partii Razem „Inna polityka jest możliwa”. Taka polityka, w której można współpracować ponad podziałami. Zamiast politykierstwa ważne są sprawa i dobro wspólne. Na pierwszym miejscu jest Polska, a nie partia.

W lutym powstał zespół parlamentarny „Tak dla rozwoju. CPK – atom – porty”, do którego dołączyli posłowie PiS, Konfederacji, Lewicy i Polski 2050. Także pani. W czerwcu zainicjowała pani z Horałą, do 2023 r. pełnomocnikiem rządu ds. CPK, powstanie ruchu społecznego i zawiązanie stowarzyszenia. Usłyszała pani wtedy od kolegów i koleżanek z Lewicy: „Paulina, teraz to przegięłaś”?

Nigdy nie powiedziano mi tego prosto w oczy. Dziś spotkania w kuluarach wyglądają tak samo jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nie ma długich dyskusji, ale witamy się i rozmawiamy. Dystansu nie czuję, choć oczywiście nie ze wszystkimi miałam okazję rozmawiać.

Na dywaniku u szefowej klubu Lewicy Anny-Marii Żukowskiej też pani nie była?

Nie. O tym, że zostałam zawieszona w klubie, dowiedziałam się z e-maila od przewodniczącej. Najpierw na trzy miesiące, teraz na kolejne trzy. Sytuacja jest patowa, bo politycy Nowej Lewicy mówią, że czekają na decyzję mojego macierzystego ugrupowania – partii Razem. Dziś trudno przewidzieć, kiedy te rozstrzygnięcia mogą nastąpić.

A co z komisją infrastruktury? Było parę podejść, aby panią odwołać. W końcu to zrobiono.

Chce pan wersję oficjalną czy nieoficjalną?

Najpierw oficjalną.

Podobno dlatego, iż nie ma pewności, jak będę głosowała. Ale kto ma większość w komisji? Do momentu mojego odwołania koalicja rządowa dysponowała 22 głosami, zaś PiS ma 16 posłów, a Konfederacja 2. Mój głos o niczym nie przesądzał.

A wersja nieoficjalna?

Dla mnie to akt politycznej zemsty. Od dawna zajmuję się tematami związanymi z infrastrukturą, rozwojem transportu publicznego i budową CPK. Zostałam ukarana za to, że nie odpuściłam i nie zrezygnowałam ze stowarzyszenia.

Po co pani to stowarzyszenie?

To swego rodzaju przedłużenie zespołu parlamentarnego. W zespole mogą pracować tylko posłowie i senatorowie, a docierało do nas dużo sygnałów od zwykłych osób, które chciały się włączyć w pilnowanie tematów rozwojowych, w edukowanie społeczeństwa. Stwierdziliśmy więc, że damy im taką możliwość. Do dziś się zgłosiło ok. 5 tys. osób. To ludzie w różnym wieku, z różnych miast, z różnym doświadczeniem. I jestem przekonana, że dla Lewicy nie jest problemem to, że takie stowarzyszenie powstało. Problemem jest to, że założyłam je z kimś, kto należy do PiS.

Nie ma w Polsce miejsca na ponadpartyjność?

Ta cała historia pokazuje, że – ku mojemu ubolewaniu – jest go coraz mniej. Politykę zdominował sekciarski sposób myślenia. Weźmy CPK albo atom. To projekty, które będą realizowane latami i za które będą odpowiadały kolejne rządy, więc trzeba je realizować ponad podziałami partyjnymi. Okopywanie się na swoich stanowiskach prowadzi do tego, że kolejny gabinet wywraca projekty poprzedniego do góry nogami. To nie musi tak wyglądać.

Idealistyczna wizja. Prawie tak samo, jak to hasło Razem: „Inna polityka jest możliwa”.

Ja nadal w nie wierzę. I jestem przekonana, że koleżanki i koledzy z partii również.

To porozmawiajmy o Razem. Macie 10 parlamentarzystów. I, jak na prawdziwą lewicę przystało, podzieliliście się na dwie frakcje – prorządową i proopozycyjną.

(śmiech) Pokazujemy, że jesteśmy bardzo demokratyczni i otwarci na wiele poglądów.

A poważnie? Czy Razem podjęło właściwą decyzję, nie wchodząc do rządu Donalda Tuska?

W ubiegłym roku miałam wątpliwości, czy to dobry ruch. Dziś uważam, że podjęliśmy właściwą decyzję. Nie mieliśmy żadnych gwarancji finansowych dla realizacji naszych postulatów.

W uśmiechniętej Polsce nie żyje się lepiej?

Podczas kampanii wyborczej można było odnieść wrażenie, że gdy PiS zostanie odsunięty od władzy, od razu stanie się lepiej. Może i jest inaczej, ale na pewno nie lepiej. Już widzimy, jak będzie okrojony budżet na przyszły rok. Zabraknie pieniędzy na podwyżki dla budżetówki (jest zapisana tylko 5-proc. podwyżka inflacyjna – red.), które przecież są niezbędne, aby praca w sektorze publicznym odzyskała atrakcyjność, na waloryzację świadczeń społecznych (800+ i świadczenia rodzinne pozostaną zamrożone – red.), a także na ochronę zdrowia, tak by w przyszłym roku nie powtórzyła się obecna sytuacja z brakiem pieniędzy w NFZ. Proszę też zwrócić uwagę na to, co się dzieje w spółkach Skarbu Państwa. W Poczcie Polskiej są łamane prawa pracownicze, nie przestrzega się statutu spółki, np. do rad nadzorczych nie wchodzą przedstawiciele związków zawodowych. To samo dzieje się w PKP Cargo. Zmieniono statut spółki i usunięto przedstawiciela pracowników. Zwalniano ludzi, wyrzucano osoby w okresie ochronnym czy kobiety w ciąży.

Ale za to nad wejściem do siedziby spółki powieszono transparent z napisem „Make Cargo great again”.

I do takich pustych gestów to wszystko się sprowadza. Gdyby do takich kuriozalnych sytuacji dochodziło w którejś ze spółek Skarbu Państwa dwa lata temu, to wszystkie lewicowe ugrupowania codziennie robiłyby konferencje na ten temat. A teraz za protestującymi wstawiła się garstka. Na pikiecie pocztowców i kolejarzy przed Ministerstwem Aktywów Państwowych było troje parlamentarzystów. Zgadnie pan kto? Ja, Adrian Zandberg i Marcelina Zawisza. Gdzie była reszta lewicy?

W ławach rządowych. Ktoś mógłby powiedzieć, że pani też mogłaby tam być i wziąć na siebie współodpowiedzialność za rządzenie.

Nigdy nie dostałam propozycji, aby wejść do rządu. Gdybym dostała, tobym ją rozważyła. Ale nie chcę być minister lub wiceminister tylko z nazwy. Bez odpowiednich narzędzi i gwarancji finansowych na realizację zadań to po prostu mija się z celem.

Pamiętam, jak rozmawiałem w grudniu z jednym z posłów Nowej Lewicy. Żartował, że Razem tak zadomowiła się na kanapie, że nie weszłaby do rządu nawet wtedy, gdyby miała 50 proc. poparcia.

Złośliwości.

To porozmawiajmy o tym, co mówią parlamentarzyści pod nazwiskiem. Współprzewodnicząca Razem Magdalena Biejat, znajdująca się we frakcji prorządowej, w rozmowie z TOK FM podkreślała, że „nie zapisała się do think tanku politycznego, tylko do partii”. – Celem partii jest wpływanie na świat zgodnie z naszym programem. I drogą do tego nie jest marginalizowanie siebie na scenie politycznej – mówiła.

Ja też się zapisałam do partii i chcę, aby nasze postulaty były realizowane. Kluczowe w tej dyskusji jest to, co w określonych warunkach sporu politycznego jesteśmy w stanie ugrać. Uważam – odwrotnie niż Biejat – że obecność Razem w klubie Lewicy nam po prostu nie służy. My nawet nie wychodzimy na zero, bo przynosi nam to więcej szkód niż korzyści.

Dlaczego?

Zbyt często musimy świecić oczami za błędy Nowej Lewicy, za partyjniactwo, za obsadzanie spółek i spółeczek. A przypuszczam, że i tak nie wiemy o wszystkich osobach usadzonych na publicznych stołkach. Jasne, są sukcesy, np. te związane z przywróceniem finansowania procedury in vitro czy z ustawą o sygnalistach, o którą walczyła minister rodziny Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, choć i tu rządzący wybili ustawie zęby, wyrzucając z niej w poprawkach ważne przepisy. Ale stanowczo za mało zrobiliśmy.

Można było więcej?

Tak. Problem w tym, że Nowa Lewica w wielu sprawach jest za mało stanowcza. W eter idzie narracja, że co by się nie działo, to ona i tak będzie popierać rząd, bo najważniejsze jest to, aby koalicja trwała. To naprawdę nie jest dobry przekaz. Stwarza wrażenie, że liczą się tylko stołki.

Przed naszą rozmową przeglądałem obietnice wyborcze Lewicy. Kwestia aborcji nierozwiązana, związki partnerskie niewprowadzone, rozwój mieszkalnictwa stoi. A pamięta pani obietnicę wprowadzenia abonamentu na komunikację miejską, gminną oraz kolej regionalną w całym kraju? O tym się nawet nie mówi.

O wielu rzeczach związanych z transportem się teraz nie mówi. Platforma Obywatelska zapowiadała np. wprowadzenie zerowej stawki VAT na bilety. W dodatku to propozycja, którą w poprzedniej kadencji Sejmu przygotowałam jako rozwiązanie ustawowe i taki projekt klub Lewicy złożył. Ale proszę zwrócić uwagę na to, jaką politykę prowadzi Ministerstwo Finansów. To nic innego niż polityka zaciskania pasa. Rząd przyjął szybszą – czteroletnią, a nie siedmioletnią – ścieżkę redukcji deficytu. Jak zamierza to zrobić? Między innymi nie obniżając stawki VAT na żywność, ograniczając osłony cen energii, utrzymując świadczenia pozaubezpieczeniowe na niezmienionym poziomie w relacji do PKB, utrzymując nominalne wartości świadczeń na stałym poziomie. Te rozwiązania dotkną tych, którzy mają najmniej. Nie mam więc żadnych złudzeń: obietnicy zerowej stawki VAT na bilety nie uda się zrealizować. Wspólny bilet zapowiadało także PSL. Minister infrastruktury Dariusz Klimczak miał nawet konferencję na ten temat, ale o tym też ostatnio przycichło. I tutaj widziałabym dużą rolę dla Lewicy. Powinniśmy takie sprawy nagłaśniać, zauważać, punktować. Walczyć o nie.

W innych krajach europejskich lewicowe ugrupowania wygrywają wybory. U nas ledwo dostają się do parlamentu. Z czego wynika ta słabość?

Lewica dała się zepchnąć do narożnika przez Koalicję Obywatelską. Dla największego podmiotu w koalicji jest bardzo wygodne, aby lewica jako taka kojarzyła się tylko z kwestiami związanymi z aborcją i ze związkami partnerskimi. Ja uważam, że tematów lewicowych jest więcej – gospodarczych, społecznych czy socjalnych. Ja zajmuję się transportem i wykluczeniem komunikacyjnym, ale mamy przecież kwestie związane z sytuacją osób starszych, osób z niepełnosprawnościami, zaniedbaniami w domach pomocy społecznej, ze stanem ochrony zdrowia, z problemami demograficznymi, rozbudową infrastruktury. I tym powinna zajmować się w Polsce lewica. Nie można mówić tylko o aborcji i tylko do wyborców z wielkich miast.

Czego zatem potrzeba polskiej lewicy?

Bardzo często słyszę z ust lewicowych polityków, że są blisko ludzi. Tylko od samego mówienia niewiele się zmienia. Lewica musi pojechać do miast powiatowych, do mniejszych miejscowości. Usłyszeć, czym ludzie tam żyją. Trudno z perspektywy Warszawy opowiadać o problemach osób, których na co dzień się nawet nie widzi.

Myśli pani o starcie w wyborach prezydenckich? W rozmowie z Wirtualną Polską nie dała pani jasnej odpowiedzi na pytanie dotyczące ewentualnego kandydowania.

W tej chwili nie mam takich planów. W tym momencie liczę przede wszystkim na rozwiązanie moich spraw w partii i klubie, a także skupiam się na swojej pracy poselskiej.

A Agnieszka Dziemianowicz-Bąk byłaby dobrą kandydatką?

Najważniejsze jest to, aby w wyborach pojawił się mocny lewicowy kandydat czy kandydatka ze spójnym programem. Są tacy politycy, którzy mogliby dobrze wypaść w tym wyścigu. ©Ⓟ