Bundestag może wkrótce zająć się wnioskiem, by przed trybunałem konstytucyjnym wszcząć postępowanie mające na celu delegalizację Alternatywy dla Niemiec (AfD). Dziennikarze dotarli już do szkicu dokumentu – to wniosek parlamentarzystów SPD, CDU/CSU, Zielonych oraz Lewicy. Spiritus movens inicjatywy jest Marco Wanderwitz, poseł chadecji pochodzący ze wschodnich Niemiec.
Kierownictwo jego partii nie jest zachwycone inicjatywą. Uważa, że wniosek raczej przepadnie w Bundestagu, a nawet jeśli wpłynie do trybunału w Karlsruhe, to i tak dochodzenie może potrwać kilka lat i nie musi się zakończyć spodziewanym efektem.
Nie róbmy z nich ofiar
Alexander Dobrindt, szef frakcji CSU w Bundestagu oraz wiceszef frakcji CDU/CSU, powiedział, że nie chce dać AfD okazji, by „ukazywać sibie jako ofiarę”; „umocnienia AfD w roli męczennika” obawia się też szef CDU i murowany kandydat na nowego kanclerza Friedrich Merz. Nader ostrożnie o sprawie wypowiadał się również Olaf Scholz, który do tematu nawiązał podczas debaty upamiętniającej niemiecki dzień zjednoczenia. – Postępowanie musi być bardzo starannie przygotowane. Dlatego nie ma (tego wniosku – red.) teraz w porządku obrad – zaznaczył, sugerując, że może on nigdy pod głosowanie nie trafić. Podkreślił przy okazji, jak bardzo skomplikowany jest proces prawny w sprawie delegalizacji partii oraz że żadne ostatnie postępowania dotyczące zakazu działalności nie zakończyły się sukcesem. Jako przykład przywołał casus Narodowodemokratycznej Partii Niemiec (NPD), której w 2017 r. tylko odebrano finansowanie z budżetu. Z kolei Rolf Mützenich, szef frakcji SPD w Bundestagu, zasugerował, że rozumie motywy inicjatorów akcji, ale nie jest pewien, czy wniosek jest dobrze przemyślany.
Opinia publiczna jest podzielona niemal po równo. Zdecydowanie przeciwko delegalizacji opowiadają się wyborcy liberałów (FDP) i lewicowo-populistycznego Sojuszy Sahry Wagenknecht (BSW), który podobnie jak AfD swoją żelazną bazę wyborczą ma w byłym NRD. Jednocześnie dwie trzecie respondentów uznaje, że AfD jest poważnym zagrożeniem dla demokracji (ARD-Deutschlandtrend z 10 października 2024 r.). Warto dodać, że inicjatywy obywatelskie pod wodzą stowarzyszenia Omas gegen Rechts (Babcie przeciwko prawicy) oraz portalu Volksverpetzer niedawno przekazały Bundestagowi ponad 800 tys. podpisów osób chcących delegalizacji Alternatywy – to petycja z jednym z największych poziomów poparcia, jakie kiedykolwiek wpłynęły do parlamentu.
Dobrzy SS-mani?
Skrajnie prawicowa Alternatywa i jej liderzy byli już oskarżani o antysemityzm, współpracę ze służbami obcych państw oraz odwoływanie się do symboliki nazistowskiej.
Lider struktur partyjnych w Turyngii Björn Höcke został skazany na 13 tys. euro grzywny za wznoszenie haseł nawiązujących do zawołania SA. Szerokim echem odbiły się działania i wypowiedzi należącego do AfD europarlamentarzysty Maximiliana Kraha. W wywiadzie dla włoskiej „La Repubbliki” stwierdził, że „nigdy nie powiedziałby, że ktoś, kto nosił mundur SS, był automatycznie zbrodniarzem”. Ten sam Krah chętnie udzielał wywiadów chińskiej prasie, głosował przeciwko regulacjom Parlamentu Europejskiego piętnującym nieprzestrzeganie praw człowieka przez władze ChRL i podróżował do Pekinu na koszt tamtejszego rządu. W ubiegłym roku niemiecka policja zatrzymała jego asystenta Jian Guo (Niemiec chińskiego pochodzenia) pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Pekinu. Krah, jakby tego było mało, spotykał się też z licznymi prokremlowskimi aktywistami, a w 2020 r. argumentował za słusznością aneksji Krymu przez Rosję. Ostatecznie stał się takim obciążeniem wizerunkowym, że choć pozostał w partii, to wykluczono go z frakcji, jaką Alternatywa założyła w PE (Europa Suwerennych Narodów).
AfD jest więc wyraźnie partią, która ma antysystemowe zapatrywania, zarówno jeśli chodzi o niemiecką politykę wewnętrzną, jak i zewnętrzną. W przypadku NPD takie zachowania były jeszcze, raptem siedem lat temu, wciąż traktowane jako polityczny folklor. Znamienne jest to, że w orzeczeniu z 2017 r. TK stwierdził m.in., że jakkolwiek cele polityczne, jakie stawia przed sobą NPD, są radykalne, to poziom poparcia, jakim się cieszy ugrupowanie, wyklucza możliwość ich realizacji. W przypadku AfD obawy biorą się stąd, że ta partia cieszy się coraz większą popularnością. W niedawnych wyborach w Turyngii AfD miała najlepszy wynik spośród wszystkich startujących ugrupowań, w Saksonii i Brandenburgii znalazła się na bardzo mocnej drugiej pozycji.
Szczególnie niepokojące były ostatnie wydarzenia w landtagu Turyngii, gdzie doszło do próby obstrukcji obrad przez należącego do AfD marszałka seniora Jürgena Treutlera. Po otwarciu obrad próbował przeforsować kandydaturę członkini swojej partii na fotel przewodniczącej zgromadzenia, odmawiając zmiany porządku obrad tak, by można było głosować też nad innymi kandydaturami. Ostatecznie pod koniec września przewodniczącym landtagu został Thadäus König z CDU, zaś landowy trybunał konstytucyjny orzekł, że działania Treutlera były niekonstytucyjne. To właśnie ten wyrok stał się poniekąd bezpośrednim impulsem do stworzenia planu delegalizacji całej AfD.
W Saksonii, gdzie od dawna rządzi Michael Kretschmer, pod którego wodzą lokalna CDU w 99 proc. upodobniła się do AfD, wszystko odbyło się w sposób cywilizowany. Partie głównego nurtu wybrały kandydata AfD na wiceprzewodniczącego landtagu, co byłoby jawnym przełamaniem słynnej „zapory ogniowej” przeciw AfD.
Moralne imperium ma problem
Alternatywa bywa przez swoich wrogów określana jako partia neonazistowska – taki zarzut w niemieckim kontekście ma potężny ciężar gatunkowy. Głosowanie na takie stronnictwo wymaga w tamtejszej kulturze politycznej przełamania dylematów moralnych, zaś to, że cieszy się ono tak dużym poparciem, tworzy w oczach wielu wstydliwy wizerunkowy problem dla całego kraju. A przecież Niemcy swoją międzynarodową pozycję opierają na soft power czy też, jak sami to określają, na byciu moralną potęgą. Jak łatwo się domyślić, w tej niechęci do patrzenia w polityczne lustro, które pokazuje prawdziwe nastroje społeczne, jest sporo kabotyństwa. Kabotyństwo jednak też może być motywacją dla zdecydowanych działań.
Liczne dochodzenia i afery pokazywały, że niemieckie służby, w tym Urząd Ochrony Konstytucji (BfV), określany wprost jako „wewnętrzna służba wywiadowcza”, wcale nie są lewicowe czy progresywne. To z nich wywodzi się np. jeden z czołowych prawicowych polityków na niemieckiej scenie politycznej (choć nie jest członkiem AfD) – Hans-Georg Maaßen, zresztą były szef BfV. Mimo to Urząd Ochrony zbiera dowody mogące teoretycznie pomóc AfD zdelegalizować, mimo ogromnego jak na tego typu ugrupowanie poparcia (17 proc., trzecia siła w skali kraju). Rzecz bowiem nie w tym, że partia jest skrajnie prawicowa, tylko w tym, że otwarcie o tym mówi i atakuje tradycyjne powojenne sojusze zagraniczne, od których zależy pozycja międzynarodowa RFN.
Doskonale tę schizofreniczną sytuację uchwycono w filmie satyrycznym o powrocie Adolfa Hitlera zza grobu („On znowu wrócił” z 2015 r.). Uderzająca dla mnie jest scena rozmowy zmartwychwstałego Führera z agentem BfV, który go nawet lubi, ale i tak musi dopełnić obowiązków i napisać raport. Dobrze pamiętam też, jak podczas wyborów do PE w 2019 r. pojawiały się na niemieckich ulicach, w ramach akcji pewnego stowarzyszenia, plakaty ze zniszczonym alianckimi bombardowaniami Berlinem i podpisem: „Czy naprawdę chcesz tego, co wybierasz?”. Przekaz był jasny – rozumiemy, dlaczego możecie lubić AfD, ale pomyślcie, czym to się może dla nas skończyć.
Mimo to nawet przewodniczący Centralnej Niemieckiej Rady Żydów Joseph Schuster ma wątpliwości, czy delegalizacja AfD jest właściwą drogą. Jego zdaniem może się to skończyć tym, że całe postępowanie upadnie, a wtedy Alternatywa potraktuje to jako swoisty certyfikat prawości.
Słuchając Schustera, ma się wrażenie, że po tylu latach wciąż nie do końca wierzy w demokratyzm swoich współobywateli. Obawia się bowiem, że współcześnie Niemcy nadal nie rozumieją różnicy pomiędzy tym, co jest tylko legalne, a tym, co jest również moralne i godne pochwały. ©Ⓟ