Kandydowała pani do PE z prestiżowej pozycji, tzw. dwójki w Warszawie. Czuje się pani liderką Konfederacji i bierze odpowiedzialność za decyzje partii?

Nie uważam, żeby pozycja, z której się startuje, świadczyła o hierarchii w ugrupowaniu. Dwójka w Warszawie to duże wyróżnienie, przejaw zaufania ze strony Sławomira Mentzena, podobnie jak ponad 100 tys. głosów, które dostałam od sympatyków partii. Jestem jednym z wizerunkowych liderów Konfederacji, natomiast nie zasiadam w Radzie Liderów partii, gdzie podejmowane są decyzje związane z zarządzaniem Konfederacją. Niemniej utożsamiam się z kierunkiem, w którym zmierza partia i z jej decyzjami.

Sojusz z Alternatywą dla Niemiec (AfD) został bardzo krytycznie przyjęty przez polską opinię publiczną oraz dość krytycznie nawet przez zwolenników Konfederacji. Po co wam to?

Jako Konfederacja mamy to szczęście, że nasz elektorat jest bardzo świadomy, śledzi i analizuje dość dokładnie polską i międzynarodową scenę polityczną oraz ruchy, jakie na tej scenie wykonujemy. Nasi wyborcy, widząc, co się dzieje z Europą, bardzo mocno się zmobilizowali na eurowybory, stąd tak dobry wynik naszej partii. Zdawałam sobie sprawę, że decyzja o wejściu do Europy Suwerennych Narodów (ESN) w sojuszu z AfD będzie przedmiotem ożywionej dyskusji naszych zwolenników. Szanujemy wszystkie krytyczne głosy, natomiast czym innym jest doraźne ocenianie pewnych decyzji, a czym innym długofalowa wizja. Pewne decyzje dotyczące stworzenia wspólnego ugrupowania w PE musiały zostać podjęte, jako Konfederacja nie mogliśmy zostać na aucie. Dzięki wejściu w sojusz możliwe było moje mocne wystąpienie na mównicy parlamentu skierowane w stronę Ursuli von der Leyen. Zaprezentowałam bardzo szerokiemu gronu poglądy moje, mojej partii i moich wyborców. Wystąpienie odbiło się szerokim echem, co potwierdza, że sojusz taktyczny z AfD był koniecznością.

Koniecznością, czyli wybraliście mniejsze zło?

Nie nazwałabym tego w ten sposób. Żadna decyzja: pozostanie posłem niezrzeszonym lub wejście do Europy Suwerennych Narodów, do Patriotów Europy premiera Orbana czy EKR-u – nie byłoby złym wyborem. Tak samo jak złym wyborem nie jest rozdzielenie naszej reprezentacji między dwa ugrupowania w PE. To jest po prostu polityczny pragmatyzm, bo w PE zderzamy się z realiami politycznymi i zasadami, do których musimy się dostosować.

Dlaczego akurat frakcja Europy Suwerennych Narodów, a nie chociażby Patrioci dla Europy, którą wybrało dwóch innych europosłów Konfederacji?

Żeby wytłumaczyć powody wyboru ESN, musiałabym wejść w kuluary negocjacji, których nie mogę zdradzać, bo tego zabrania mi kultura polityczna. Nie jest natomiast prawdą, że frakcja Orbana nie chciała nas przyjąć. Po prostu postawili warunki, na które nie mogliśmy się zgodzić.

Pani partyjna koleżanka i europosłanka Anna Bryłka powiedziała, że „wypowiedzi niektórych członków ugrupowania AfD są wprost sprzeczne z polskim interesem narodowym”.

Mogą być sprzeczne z polskim interesem, bo Niemcy z AfD bronią interesu Niemiec. Życzyłabym sobie, aby każdy polski polityk w pierwszej kolejności dbał o interesy naszego kraju. Niestety, dla wielu europosłów choćby z KO ważniejszy jest interes niemiecki i trzymanie strony Ursuli von der Leyen, co w pewnym stopniu wynika z zakompleksienia i ślepego patrzenia z uwielbieniem na Niemcy.

Rozmawiając z AfD jasno zadeklarowaliśmy, że w PE będziemy stawać przeciwko niemieckim interesom, jeśli będą one w kolizji z polską racją stanu. Politycy z AfD przyjęli to ze zrozumieniem i nikt nie ma do mnie problemu, że zadeklarowałam przyjmowanie postawy antyniemieckiej. Ważne, że obie strony widzą dużo korzyści z tego sojuszu, bo mamy wiele wspólnych celów w PE.

Jest pani za zniesieniem sankcji na Rosję?

Odpowiadając zero-jedynkowo – nie. Natomiast doświadczenia z 2014 r. pokazują, że nie należy ślepo nakładać sankcji na Rosję, bo mogą one bardziej zaszkodzić nam niż im. W 2014 r. Rosja odpowiedziała embargiem na polskie jabłka i drób, co mocno nas dotknęło. Oprócz wybranych surowców energetycznych Europa nie importuje wiele z Rosji, a sankcje zwrotne dla polskich przedsiębiorców były dokuczliwe. Uważam, że Rosja powinna ponieść jak najdotkliwsze konsekwencje agresji na Ukrainę, chcę, żeby Ukraina tę wojnę wygrała lub wyszła z niej jak najmniej poobijana. Natomiast w kontekście sankcji gospodarczych podstawą jest interes Polski i taka kalkulacja, by nasze straty nie były większe niż Rosjan.

Pytam o to, bo w oficjalnym programie AfD opowiada się za zakończeniem polityki sankcji wobec Rosji i intensyfikacją współpracy gospodarczej. Cytując opinię publiczną brzmi to, jak „jawna opcja prorosyjska”.

Wszystkie niemieckie partie polityczne – czy to AfD, czy CDU, czy SDP - mają skrzywienie prorosyjskie. To nie jest żadna nowość w niemieckiej polityce, ciągnie się latami. Zarzucanie nam, że przez sojusz z jedną z tych partii staliśmy się prorosyjscy, jest niedorzeczne. Donald Tusk od wielu lat współpracuje z politykami niemieckimi, i to w znacznie większym zakresie i z bardziej prominentnymi i decyzyjnymi… Jeszcze raz podkreślę – wejście do ugrupowania z AfD jest sojuszem taktycznym, tylko na użytek PE.

Popiera pani dalsze wspieranie Ukrainy przez Polskę czy UE z pieniędzy publicznych?

To jest bardzo złożona kwestia. Z jednej strony wszyscy chcemy, żeby Ukraina wyszła z wojny z jak najmniejszymi stratami, ale nie może to być kosztem kieszeni Polaków. Rezolucja PE wzywająca państwa do przekazywania 0,25 proc. PKB na pomoc militarną Ukrainie jest zapewne sprzeczna z wolą Polaków. Pomoc powinna być dobrowolna, a nie narzucona przepisami. Polacy otworzyli swoje domy, serca i portfele na potrzeby ukraińskich uchodźców i nikt do tego odruchu nie potrzebował unijnych dyrektyw czy rozporządzeń. Uważam, że Polacy wystarczająco pomogli Ukrainie w najtrudniejszym momencie, a dalsza pomoc materialna powinna być kwestią jedynie wolnego wyboru każdego z nas.

Jaki główny cel wyznaczyła pani sobie na tę 5-letnią kadencję w Brukseli?

Priorytetem jest powołanie komisji śledczej ds. nielegalnej imigracji. To temat, do którego będę namawiała prawicowych europosłów, bo nie sądzę, że lewicowa strona PE podpisałaby się pod takim wnioskiem. O tragicznych skutkach niekontrolowanej migracji, która jest efektem polityki Ursuli von der Leyen, mówiłam na inaugurację posiedzenia PE, co spotkało się z ciepłym przyjęciem części europarlamentarzystów. Ja jestem pierwszy raz w PE, jestem w zasadzie anonimowa, zdecydowana większość osób mnie nie zna, ale dzięki temu wystąpieniu od razu jasno dałam znać, z czym przyszłam do Brukseli. Rozmawiałam potem z posłami z Patriotów dla Europy i EKR i wyrażali duże poparcie, by taka komisja powstała.

Będą pola, w których będzie pani umiała współpracować z lewicą czy z EPP?

Nigdy nie podchodzę do ważnych spraw w sposób wykluczający dyskusję. Nie zamykam się na poglądy innych osób, jako dziennikarka i rzecznik prasowy antyestablishmentowej partii nauczyłam się rozmawiać z osobami, z którymi więcej mnie dzieli niż łączy. Konfederacja pokazuje w polskim Sejmie, że umie poprzeć mądre i korzystne dla Polski ustawy niezależnie czy ich projekty wychodzą od Trzeciej Drogi, PSL, KO czy PiS. Z takim nastawieniem przyjechałam do Brukseli.

Jak pani przyjmuje zapowiedzi dominujących sił w PE, że populiści i skrajna prawica będzie otoczona „kordonem sanitarnym”?

Na razie ciężko mi powiedzieć, na czym miałby ten kordon polegać, bo jesteśmy dopiero po pierwszej sesji Parlamentu Europejskiego. Faktem jest, że ani my, ani Patrioci nie mamy swoich wiceprzewodniczących w PE. Wygląda na to, że faktycznie będziemy izolowani od tworzenia prawodawstwa europejskiego. Natomiast na pewno nie jest to powód, który zmusi mnie do zaprzestania wyrażania swoich poglądów. Tak samo bardzo mocna krytyka po tym pierwszym wystąpieniu, jaka na mnie spadła. Nie zrobiłam niczego nagannego, wulgarnego czy siłowego – po prostu w mocnych słowach dałam znać, jakie stanowisko mam ja i Konfederacja. Ktoś to musiał zrobić, by uświadomić Ursuli von der Leyen, że w Europie są miliony osób, które nie zgadzają się na dotychczasową politykę migracyjną. Liczyłam, że mocniej ten temat poruszy Jodan Bardella (przewodniczący francuskiego Zjednoczenia Narodowego – przyp. aut.), ale jego przemówienie było dość delikatne, używał miękkich i miałkich słów. Ja nie zamierzam się hamować i schodzić z kursu mocnych wypowiedzi.

Rozmawiał Nikodem Chinowski