Rywalizacja gospodarcza na świecie rozpędza się i kolejni gracze postanawiają spróbować sił w tym globalnym wyścigu. Na początku października państwa członkowskie UE zdecydowały w głosowaniu nie odrzucać propozycji Komisji Europejskiej, by nałożyć dodatkowe wysokie cła na chińskie samochody elektryczne (EV). Taryfy sięgną ponad 35 proc. Łączna taryfa po doliczeniu standardowego cła za sprowadzenie EV sięgnie 45 proc., ale wciąż będzie znacznie niższa od cła wprowadzonego przez USA, gdzie za sprowadzenie chińskiego elektryka trzeba zapłacić 100 proc. jego wartości.

W odpowiedzi Chiny ogłosiły już bardzo selektywne oclenie brandy. Importerzy tego trunku z UE będą musieli zapłacić dodatkowo niespełna 40 proc. Retorsje zabolą więc przede wszystkim Francję – wartość jej eksportu brandy do Chin przekracza 1,5 mld dol. Na tle obłożenia taryfami kluczowego sektora produkcji EV chiński odwet przypomina nieudany ostrzał Izraela przez Iran w reakcji na bombardowanie Libanu. Trzeba było coś zrobić, by nie wyjść na słabeusza, ale tak, żeby nie eskalować napięcia, bo wojna handlowa z Unią Państwu Środka na rękę na pewno nie jest.

Pekin zbudował swoją pozycję dzięki podłączeniu się do globalnych łańcuchów dostaw i masowemu eksportowi – szczególnie do krajów rozwiniętych, gdzie jest najwięcej potencjalnych zamożnych klientów. Nagła utrata tych rynków mogłaby Chiny zaboleć, tym bardziej że złapały gospodarczą zadyszkę – w II kw. 2024 r. wzrost PKB rok do roku wyniósł niespełna 5 proc., co jest tam traktowane jako co najmniej niepokojące.

Gdy na świecie rozpędza się wojna handlowa, wewnątrz samej UE trwa swoista bitwa o handel. Wystarczy rzut oka na rozkład głosów podczas głosowania nad odrzuceniem propozycji KE w sprawie ceł na EV made in China. Przeciw cłom głosowało pięć państw, na czele stanęły Niemcy. Taryfy poparło jednak 10 państw pod wodzą Francji, w tym również Polska. Aż 12 krajów wstrzymało się od głosu, dając tym samym milczące przyzwolenie na wprowadzenie propozycji KE.

Opowieści o niemiecko-francuskim tandemie trzęsącym Europą są już więc dawno nieprawdziwe. Są pozostałością po czasach Merkel i Sarkozy’ego, którzy przez pewien czas faktycznie blisko współpracowali. Od tamtego okresu wizje UE Francji i Niemiec znacząco się rozjechały w wielu kwestiach. Początkowo dotyczyło to przede wszystkim uwspólnotowienia długów, o czym Berlin za czasów Merkel i nieżyjącego już ministra finansów Wolfganga Schäublego nie chciał nawet słyszeć. Dotychczas najgłośniejszy spór dotyczył jednak energetyki – wyłączający swoje elektrownie jądrowe Niemcy chcieli w ogóle usunąć atom z europejskiej strategii energetycznej, a czerpiący większość prądu z atomu Francuzi – wręcz przeciwnie. Sprawa jest wciąż nierozstrzygnięta. W tym przypadku Polska również stoi po stronie Francji. Co prawda żadnej elektrowni jądrowej nie mamy, ale mamy za to atomowe ambicje.

W związku z rozpędzającą się rywalizacją globalną francusko-niemiecki spór o przyszłość UE wszedł na nowy poziom. Berlin z Paryżem spierają się teraz o jeden z najważniejszych fundamentów UE, czyli handel. Francuzi domagają się większego protekcjonizmu i ogólnie większej asertywności UE w relacjach gospodarczych ze światem. Niemcy chcą utrzymania dotychczasowego kursu, w którym stawia się na wolny globalny handel.

Unia Europejska od lat próbowała być mocarstwem handlowym, co było niezwykle korzystne dla jej największego eksportera – Niemiec. Ale też Holandii i Danii, które w latach przed kryzysem strefy euro osiągały ogromne nadwyżki handlowe. UE rozpycha się w globalnym handlu na dwa sposoby. Po pierwsze, tworzy regulacje, które mają w zamierzeniu kształtować standardy i dobre praktyki nie tylko w niej samej, lecz także wśród jej kontrahentów. Po drugie, podpisuje przeróżne umowy, które stopniowo otwierają jej rynek dla producentów z zagranicy oraz rynki zagraniczne dla producentów ze Wspólnoty. Obecne realia zdecydowanie bardziej sprzyjają polityce postulowanej przez Francję, znaną ze swojej skłonności do ochrony rynku wewnętrznego, interwencjonizmu oraz dużej obecności państwa w gospodarce. Prezydent Macron prowadzi ofensywę dyplomatyczną na całym świecie – chociażby w Azji Środkowej, gdzie gościł w listopadzie 2023 r., rozmawiając m.in. o dostawach uranu z Kazachstanu. Kanclerz Scholz zdaje się nie do końca panować nawet nad sytuacją w samych Niemczech, które pogrążają się w gospodarczej stagnacji, balansując wręcz na progu recesji.

Paryż wygrał w kwestii chińskich elektryków, jednak w grze jest kolejna niezwykle istotna kwestia, czyli umowa handlowa z obszarem Mercosur. To obszar handlowy skupiający największe gospodarki Ameryki Południowej, w tym Brazylii i Argentyny. Umowa, określana czasem jako „krowy za samochody”, stworzyłaby rynek liczący ok. 800 mln osób. Problem w tym, że byłaby ona niekorzystna dla państw, w których rolnictwo odgrywa znaczącą rolę, czyli m.in. Francji i Polski. Rolnicy z UE sprzeciwiają się integracji handlowej z obszarem, z którego producenci mogliby zalać Europę tanimi produktami rolnymi, z wołowiną na czele. Za to producenci towarów wysoko przetworzonych, m.in. właśnie Niemcy, otrzymaliby ogromne możliwości ekspansji. Już dziś – jak pisała we wrześniu na łamach Politico.eu Camille Gijs – „cztery piąte eksportu Mercosuru do UE to towary podstawowe – w tym minerały, wołowina i soja. Z drugiej strony 90 proc. eksportu UE to towary przetworzone, takie jak maszyny, produkty farmaceutyczne i samochody”.

Jak można się domyślać, głównym zwolennikiem podpisania umowy są Niemcy. Francuzi starają się ją opóźnić, jak tylko mogą. W tym przypadku Polsce znów zdecydowanie bliżej do Francji, gdyż rolnictwo nad Wisłą również ma stosunkowo duże znaczenie, szczególnie z punktu widzenia eksportu do innych krajów UE. Konkurencja rolników z Parany czy Patagonii zapewne wypchnęłaby znaczną część naszych produktów z europejskiego rynku.

Sprawa jest bardziej skomplikowana, gdyż przeszkody piętrzą również negocjatorzy zza oceanu. Między innymi Brazylijczycy i Argentyńczycy, którzy niekoniecznie chcą otworzyć szeroko swoje rynki dla europejskiego przemysłu motoryzacyjnego. Brazylia ma ambitne plany rozwoju produkcji elektryków – zarówno przez rodzimy kapitał, jak i bliską współpracę z Państwem Środka. Chiński gigant BYD buduje właśnie na terenie byłej fabryki Forda w Brazylii swój pierwszy zakład produkcyjny poza Azją. A sami Brazylijczycy próbują rozkręcać rodzimą produkcję niewielkich i tanich pojazdów elektrycznych (chociażby przez firmę Movi Electric).

Sprzecznych interesów jest więc bez liku, co było widoczne podczas październikowej konferencji w Berlinie, gdzie Macron starł się z Scholzem. Prezydent Francji, pytany o umowę handlową z Mercosur, stwierdził, że mógłby ją poprzeć, gdyby była uczciwa – problem w tym, że w tej chwili na taką nie wygląda. Macron poszedł jednak dalej, przestrzegając, że kontynuowanie obecnej polityki wolnego handlu wyrzuci UE z globalnego rynku w ciągu dwóch, trzech lat. Przetrwanie Wspólnoty wymaga więc przyjęcia o wiele bardziej protekcjonistycznej polityki chroniącej rynek wewnętrzny i przeciwstawiającej się coraz śmielej wspierającym własną produkcję mocarstwom, takim jak Chiny.

Strona niemiecka przestrzega natomiast, że polityka protekcjonistyczna to miecz obosieczny i można nią zaszkodzić samemu sobie. Państwa dotknięte przez cła mogą się przecież odwinąć, wprowadzając retorsje. Poza tym umowy handlowe z innymi obszarami gospodarczymi są właśnie elementem rywalizacji z Chinami. Jeśli Europa nie będzie bardziej obecna w Ameryce Południowej, to zrobi miejsce dla Chin, które po Afryce i Azji coraz częściej spoglądają właśnie na miękkie podbrzusze USA.

Handel nie był jednak jedyną osią sporu. Inna to zaciągnięcie kolejnego wspólnego długu, by sfinansować rozwój przemysłów strategicznych, takich jak produkcja zbrojeniowa czy hojnie wspierana w USA i Chinach elektromotoryzacja. „Zwyczajnie nie mamy zbieżnych interesów (z Niemcami – red.). Mamy inne priorytety, francuska motoryzacja nie eksportuje do Chin albo eksportuje bardzo mało” – stwierdził francuski senator Ronan Le Gleut (cytat za Politico.eu).

Chociaż obaj przywódcy mają ogromne problemy wewnętrzne w swoich krajach i notują kolejne porażki wyborcze, ich spór może na lata określić kierunek rozwoju liczącej ok. 0,5 mld ludzi Unii Europejskiej. W tym sporze to Macron jednak prezentuje nowoczesność, a Scholz przywiązanie do nieaktualnych dogmatów. Pogrążone w stagnacji Niemcy chcą wyjść na prostą za pomocą strategii, które już kiedyś zadziałały. Problem w tym, że w czasach geopolitycznych napięć i odcięcia od tanich rosyjskich surowców prawdopodobnie już się one nie sprawdzą. Berlin wciąż nie zamierza też odchodzić od archaicznej dyscypliny fiskalnej, czego efektem jest narzucanie państwom członkowskim wyśrubowanych standardów budżetowych przy jednoczesnym nakładaniu na nie bardzo kosztownych zobowiązań wynikających z Zielonego Ładu. To się razem zupełnie nie klei, co dobrze odczytuje Paryż.

To Francja jest też obecnie najsilniejszym zwolennikiem, a Niemcy głównym hamulcowym pogłębienia integracji europejskiej. Głoszona przez Emmanuela Macrona koncepcja suwerenności strategicznej Europy oznacza nie tylko większą asertywność na arenie międzynarodowej, lecz także konsolidację wewnętrzną – uwspólnotowienie długów czy fuzje europejskich firm w znacznie większe i silniejsze koncerny. Wszystkie te próby wysadzić chce Berlin, czego przykładem chociażby sprzeciw niemieckiego rządu w sprawie przejęcia Commerzbanku przez włoski UniCredit.

Polska powinna być w tym sporze między stolicami zdecydowanie bardziej aktywna. W większości spraw Warszawie znacznie bliżej jest do Paryża, co daje ogromne możliwości wzmocnienia naszej pozycji w UE. Poza tym spór ten może ukształtować integrację europejską na lata, więc lepiej mieć nad tym procesem przynajmniej jakąś szczątkową kontrolę, zamiast przyjmować grzecznie to, co wymyślą zachodnie stolice. Francja przecież już pokazała, że potrafi zaleźć Polsce za skórę, chociażby przy okazji regulacji o pracownikach delegowanych, co utrudniło konkurencję na wspólnym rynku m.in. polskim przewoźnikom. Obecnie Paryż popiera również niekorzystną dla Polski metodę liczenia śladu węglowego baterii litowo-jonowych, których produkcja jest nad Wisłą bardzo rozwinięta. Nie jest z góry powiedziane, że pogłębienie integracji państw Europy będzie dla Polski w każdym przypadku korzystne, więc dobrze byłoby już zawczasu forsować własną agendę.

Mimo tych potencjalnych obszarów sporu Francja i Polska mogłyby doprowadzić do odrzucenia archaicznych dogmatów ekonomicznych, które hamują rozwój Europy i za którymi wciąż optują Niemcy. Pytanie tylko, czy obecna władza w Warszawie sama jest zdolna do odrzucenia przewodnictwa błądzącego – nie po raz pierwszy zresztą – Berlina. ©Ⓟ

Chociaż przywódcy Francji i Niemiec mają w swoich krajach ogromne problemy wewnętrzne i notują kolejne porażki wyborcze, ich spór może na lata określić kierunek rozwoju liczącej ok. 0,5 mld ludzi Unii Europejskiej