By uprościć: Chiny i Stany Zjednoczone z roku na rok z tej samej ilości dostępnych zasobów są w stanie produkować więcej i więcej. UE generalnie też, ale ten wzrost jest wolniejszy. Raport zebrał w przeważającej większości negatywne oceny od ekspertów i komentatorów, bo choć prawidłowo zdiagnozował przyczyny słabości unijnej gospodarki, to wskazał nieskuteczne ścieżki wyjścia z problemów. Według portalu Politico opracowanie Maria Draghiego zostało natomiast dobrze przyjęte w „brukselskiej bańce”, wśród unijnych urzędników.
Zalecenia zawarte w analizie znalazły odbicie w listach przewodnich, które szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen zaadresowała do kandydatów na nowych unijnych komisarzy. Na poziomie bardzo ogólnym, ale być może kluczowym, szefowa KE podkreśliła, że potrzebujemy Europy „szybszej i prostszej”. To stwierdzenie odnosi się wprost do jednego z głównych zarzutów stawianych przez Maria Draghiego wobec unijnych polityków: że ich odpowiedzi na globalne wyzwania są spóźnione – jedynie w trakcie pandemii UE miała działać w odpowiednim tempie. Jak konkretnie to tempo wygląda?
Mija już niemal dekada, odkąd Unia ogłosiła, że tworzy unię rynków kapitałowych. Chodzi w niej o stworzenie jednolitego rynku kapitałowego na obszarze wszystkich państw, żeby firmy miały łatwiejszy dostęp do finansowania swoich pomysłów na rozwój, przede wszystkim tych bardziej ryzykownych. Koncepcja powstała, gdy Unia zauważyła – po kryzysach z lat 2008–2009 i 2011–2012 – że rozwija się wolniej od Stanów Zjednoczonych, bo w mniejszym stopniu firmy finansują rozwój przez rynek kapitałowy, polegając przede wszystkim na kredytach bankowych. Wystarczy zajrzeć na strony Komisji Europejskiej czy Rady Europejskiej, żeby stwierdzić, że prace idą całkiem nieźle, a ich efektem są kolejne unijne rozporządzenia. Ale w jednej z tegorocznych analiz zamieszczonych na stronach Europejskiego Mechanizmu Stabilności, instytucji powołanej w 2012 r. do pomocy unijnym państwom znajdującym się w trudnej sytuacji finansowej, możemy przeczytać, że dotychczasowe działania w tym obszarze przyniosły „ograniczone” efekty. Jeśli się weźmie pod uwagę zawarte w analizie liczby, dotyczące sposobu finansowania swoich potrzeb przez małe i średnie firmy, które są podstawą unijnej gospodarki, to jest to stwierdzenie bardzo dyplomatyczne. Najważniejsze wnioski: w USA ta grupa firm pozyskuje ok. 10 razy więcej kapitału wysokiego ryzyka (np. od funduszy typu private equity czy aniołów biznesu) niż w UE, a kiedy przychodzi do debiutu na giełdzie, to często europejskie firmy wybierają rynek amerykański zamiast rodzimego. Od ponad dziewięciu lat Unia realizuje koncepcję, która nie przynosi żadnych efektów.
Teraz mniej więcej ci sami politycy, którym raz przyjęty kierunek działania wydaje się nie do zmiany i dla których terminem na realizację przyjętych zamierzeń jest nieskończoność, będą wprowadzali w życie zalecenia z raportu Draghiego. W tym główne wskazanie – żeby zwiększyć inwestycje na poziomie UE o ok. 800 mld euro rocznie. Żeby to zrobić, trzeba emitować wspólny dług, bo sam sektor prywatny nie sprosta temu zadaniu. Według ekspertów to mogłoby rzeczywiście UE pomóc. Problem w tym, że jest niemal na pewno niemożliwe do przeprowadzenia, bo pomysł emitowania wspólnego długu nie znajdzie poparcia w Niemczech i we Francji, dwóch najważniejszych unijnych państwach. Nie słychać, by Ursula von der Leyen intensywnie przekonywała sceptyków do tej koncepcji. Sygnałem, że raport Draghiego został rzeczywiście potraktowany poważnie, mogłaby być np. dyskusja o tym, czy Niemcy ponownie włączą swoje elektrownie atomowe. Skoro jednym z głównych ograniczeń dla konkurencyjności unijnego przemysłu są wysokie ceny energii, a wyłączywszy atom, Niemcy ten problem pogłębiły, to może powinny się zastanowić przynajmniej nad wycofaniem z decyzji, którą większość niezależnych ekspertów ocenia jako błędną? Nic takiego się nie dzieje, nad głównymi wnioskami z raportu Draghiego zapadła cisza. ©℗