Z Joanną Mytkowską rozmawia Adam Pantak
Muzeum Sztuki Nowoczesnej błąkało się po Warszawie przez prawie 20 lat. Jego nowa siedziba zaczęła wywoływać kontrowersje na długo przed otwarciem. „Klocek” i „wielkie pudło na buty” to najlżejsze z obelg, które padały pod jej adresem. Jakie są zalety tego gmachu?
ikona lupy />
Joanna Mytkowska, dyrektorka Muzeum Sztuki Nowoczesnej 
w Warszawie, krytyk
i historyk sztuki / Materiały prasowe / Fot. www.momentalni.pl/Materiały prasowe

Liczę, że każdy, kto tu przyjdzie, nawet jeśli wcześniej nie darzył tego budynku sympatią, zachwyci się jego pięknem i przemyślaną prostotą. Nowojorskiemu projektantowi Thomasowi Phiferowi zależało przede wszystkim na wpisaniu muzeum w otoczenie. Nic nie dzieje się tu przypadkiem. Ściany i otwory w ich wnętrzu wpisują się w osie miasta. Muzeum ma się otwierać na Warszawę, a nie zamykać się przed nią. Nasze podejście do odwiedzającego jest swego rodzaju novum – chcemy, by warszawianki i warszawiacy współtworzyli z nami to miejsce, a nie byli jedynie jego biernymi odbiorcami.

Najważniejsza funkcjonalna idea tego budynku to jego podział na dwie strefy. Pierwsza z nich to niebiletowany parter, miejsce dostępne dla każdego. Będzie tu można przyjść do kawiarni, wieczorami przekształcającej się w bar, albo do księgarni. Na parterze znajdują się również sala edukacyjna oraz audytorium przystosowane do wydarzeń artystycznych oraz przestrzeń do działań performatywnych. Druga strefa to sale wystawiennicze na wyższych piętrach – łącznie ponad 4,5 tys. mkw. powierzchni przeznaczonej na wystawy czasowe i prezentację stałej kolekcji muzeum. W budynku zmieściło się także kino z widownią na 150 osób oraz Studio Eksperymentalne Polskiego Radia, które ruszy niebawem i gdzie będzie można komponować muzykę.

Dlaczego to tyle trwało? MSN powołano do życia w 2005 r. Rok później ogłoszono konkurs na zaprojektowanie jego siedziby. Konkurs rozstrzygnięto, ale po kilku latach zerwano współpracę ze zwycięskim architektem. To opóźniło budowę o prawię dekadę. Co te problemy mówią o Polakach?

W 2004 r. Lech Kaczyński, wówczas prezydent Warszawy, ogłosił, że powstanie pięć nowych muzeów poświęconych Powstaniu Warszawskiemu, historii Polski, Wojsku Polskiemu, historii Żydów polskich oraz sztuce współczesnej. Budowę MSN zakończono jako ostatnią. Złożyło się na to kilka powodów. Od początku było wiadomo, że wbrew nazwie będzie to muzeum sztuki współczesnej, ponieważ w Warszawie nie ma kolekcji sztuki nowoczesnej. Nowoczesność to już formacja historyczna, nie da się nowoczesnej kolekcji tak po prostu kupić. Kultura współczesna zaś to dla wielu pojęcie enigmatyczne. Myślę, że do dziś mamy z nią problem – wciąż nie jest ona częścią kodu symbolicznego, którym posługują się liderzy. Język władzy jest zakorzeniony w fantazmacie narodowo wyzwoleńczym, romantycznym i stricte polskim. Natomiast kultura współczesna opiera się na dialogu, otwartości, transnarodowości. Dziś jest o niebo lepiej niż wtedy, gdy zaczynaliśmy budowę muzeum 20 lat temu. Wówczas sztuka współczesna była marginalnym obszarem, a muzea takie jak to nie miały publiczności. Teraz obserwuję modę na sztukę współczesną – można by wręcz powiedzieć, że niektórzy się na nią snobują. Docenia się też rolę sztuki współczesnej w życiu społecznym, choćby za jej zdolność do komunikowania zjawisk i przekraczania barier między ludźmi, narodami albo innymi grupami. Na szczęście wyrosło całe pokolenie, dla którego wizyty w muzeach są czymś zupełnie naturalnym, a sztuka współczesna jest zjawiskiem, wokół którego ogniskuje się życie społeczne. Przypomnę, że nasz sztandarowy projekt to ,,Warszawa w budowie” – zwrócenie uwagi na to, że Warszawa jest własnością nas wszystkich, obywatelek i obywateli. Kiedy zaczynaliśmy ten projekt, patrzono na nas ze zdumieniem, dziś tego rodzaju inicjatywy nikogo już nie dziwią.

A bardziej prozaiczne powody opóźnień w budowie MSN?

Było ich wiele. Od niejasnej sytuacji własnościowej gruntów pod budowę MSN, przez zawirowania związane z kryzysem finansowym, po zerwanie przez ratusz współpracy z Christianem Kerezem stojącym za pierwotnym projektem MSN. Zaletą tego stanu rzeczy jest to, że powstał budynek bardziej funkcjonalny niż reprezentacyjny i – paradoksalnie – mniejszy, niż pierwotnie planowano, a i tak odpowiadający na potrzeby instytucji i, jak sądzę, także publiczności.

W 2015 r. Grażyna Kulczyk chciała podarować miastu swoją zjawiskową kolekcję i wybudować tu muzeum. Propozycję odrzucono, kolekcja wylądowała w Szwajcarii.

Wiem, że toczyły się luźne rozmowy na ten temat, nigdy nie zamieniły się w oficjalne negocjacje z muzeum. Trudno mi się więc odnosić do tej sprawy. Takie współprace między prywatnymi kolekcjonerami a podmiotami publicznymi mogą być bardzo cenne, ale są też obarczone wieloma ryzykami. Trzeba precyzyjnie rozstrzygnąć, jak finansować ze środków publicznych popularyzację i dbanie o pozostającą własnością prywatną kolekcję. Oczywiście takich problemów nie ma, kiedy mamy do czynienia z filantropią, czyli darem, donacją prywatnych kolekcji dla publicznych muzeów.

Inne miasta Europy nie mają oporów przed przyjmowaniem takich podarków. Wystarczy przywołać choćby mieszące się w Madrycie państwowe Muzeum Thyssen -Bornemisza – dawniej kolekcja prywatna, dziś w rękach państwa.

Właśnie, kolekcja została podarowana państwu. Nic nie stoi na przeszkodzie przyjmowaniu szczególnie tak cennych darów przez polskie muzea. Ale takie przypadki są ciągle rzadkie. Prywatne osoby proponują raczej wypożyczenie swoich kolekcji, co może wzbogacać wystawy czasowe, ale nie wzbogaca trwale kolekcji publicznych.

Dlaczego jednak stolica prawie 40-milionowego kraju dopiero teraz doczekała się muzeum sztuki współczesnej z prawdziwego zdarzenia? To nie przejaw lekceważenia kultury przez władze centralne i lokalne?

Pewnie pana zaskoczę, ale ta sytuacja mnie nie dziwi. Obserwuję rozwój Warszawy od lat. Dla Hanny Gronkiewicz-Waltz komunikacja miejska była ważniejsza niż sztuka współczesna i sądzę, że wielu mieszkańców by się z nią zgodziło. Obecna ekipa stawia w dużej mierze na zieleń i przyjazne miasto, co przyznam szczerze, jest naprawdę ważniejsze niż muzea. Nie zapominajmy jednak, że MSN w końcu powstało, w dodatku w prestiżowej lokalizacji, na jednej z najdroższych działek w Polsce. Jego budowa jest wielkim przedsięwzięciem, zainaugurowanym przez wcześniejsze, a finansowanym i wspieranym przez obecne władze miasta.

Dla przeciętnego odbiorcy sztuka nowoczesna to wciąż osławiony czarny kwadrat na białym tle, który – jak się często mawia – „mogłoby namalować dziecko”. Jak przekonać sceptyków, że jednak warto tu przyjść?

Co ciekawe, Kazimierz Malewicz, autor tego pamiętnego kwadratu, tylko raz wystawiał swoje prace w Polsce. W 1927 r., właśnie tu, a konkretniej – w pobliskim hotelu Polonia. Można więc powiedzieć, że Malewicz jest naszym odległym patronem.

Samo MSN istnieje od 20 lat, przez ten czas dawaliśmy sobie radę bez siedziby z prawdziwego zdarzenia. Kiedy działaliśmy w budynku dawnego pawilonu meblowego „Emilia”, odwiedzało nas rocznie prawie 200 tys. widzów. To imponujący wynik jak na muzeum, którego praktycznie nie ma. Stawiamy więc na kontynuacje naszych projektów społecznych, takich jak „Warszawa w budowie”, chcemy włączać jeszcze szersze grono do współtworzenia tych inicjatyw. Z jednej strony wciąż zamierzamy żywo reagować na to, co dzieje się w mieście, z drugiej – nie zapominamy o atrakcyjnych wystawach. Jesteśmy otwarci na sztukę młodą, dopiero co wykluwającą się i eksperymentującą. Nie pomijamy jednak klasyków oraz tematów wpisujących się w oczekiwania szerszej publiczności.

Jedna z pierwszych wystaw czasowych, którą pokażemy w nowym gmachu, została zatytułowana ,,Kwestia kobieca” – przedstawimy w niej historię sztuki kobiet od XVI w. do dziś, z uwzględnieniem politycznego aspektu walki kobiet o prawa reprodukcyjne. Pokażemy wówczas artystki światowego formatu – zarówno te znane z historii, jak i współczesne.

Kolekcja MSN liczy ponad 1000 eksponatów. Jak wiele z nich znajdzie się na wystawie stałej? W Warszawie, poza kilkoma salami w Muzeum Narodowym, nie ma miejsca, w którym można by się zapoznać z przekrojem dokonań artystycznych XX i XXI w.

MSN będzie prezentował sztukę przełomu XX i XXI w., począwszy od 1989 r. Będziemy robili również wycieczki w przeszłość, które pokażą fundamenty sztuki współczesnej. Zaczniemy od pokazania twórczości Edwarda Dwurnika – malarza zanurzonego w ludowości – oraz od monograficznej wystawy awangardowej Marii Jaremy. Znajdzie się oczywiście miejsce na prezentację kolekcji stałej. Nie będzie to jednak wystawa zamontowana raz na zawsze, ponieważ kanon w sztuce współczesnej się zmienia. Raz wszyscy chcą oglądać obrazy Wilhelma Sasnala, a raz Ewy Juszkiewicz. Dzięki naszym zasobom możemy odpowiadać na te potrzeby i pokazywać na przykład wspomnianego Sasnala w różnych kontekstach, zestawiając jego prace z dziełami innych artystów. Kanon w sztuce jest ruchomy. Plasujemy się na antypodach tradycyjnych muzeów narracyjnych, takich jak Polin lub Muzeum Powstania Warszawskiego, które opowiadają pewną niezmienną historię. MSN nie jest instytucją historyczną, dlatego stawiamy na zmienne wyzwania. Zaznaczamy to mocno już na wstępie, pierwsza wystawa, którą zaprezentujemy tu w lutym 2025 r., będzie nosiła tytuł ,,Wystawa niestała – The impermanent”.

Czy zatem strategia kolekcjonerska MSN opiera się na reagowaniu na to, co się obecnie dzieje w sztuce, i włączaniu tego do zbiorów?

Nie tylko. Tworząc muzeum, trzeba ustalić, czy ma się ono wpisywać w schemat zaczerpnięty z przeszłości, czy też wyznaczać nowe trendy. Większość światowych muzeów ma swoje korzenie w czasach kolonialnych, to dawne imperia mają najwspanialsze kolekcje, np. Tate Modern w Londynie czy MoMA w Nowym Jorku. Polska nigdy nie była imperium, kolekcje publiczne w znikomym stopniu oparte są na zdobyczach pochodzących z grabieży i wyzysku ekonomicznego. Zakup nowych dzieł sztuki wymaga wielu starań i jest ograniczony wielkością ministerialnego funduszu. Nie możemy mieć wszystkiego, powiem więcej, nie musimy mieć wszystkiego! Na naszych oczach zachodzi zmiana w podejściu do roli instytucji takiej jak ta. Nie chodzi o konkurowanie ze światowymi gigantami na to, kto ma więcej powszechnie znanych obrazów. Cele muzeów powoli się zmieniają. W MSN chcemy reprezentować lokalne, warszawskie doświadczenia w sposób otwarty na świat. Wychodzimy z naszego własnego podwórka, ale osadzamy je w globalnym kontekście. Nie zamykamy się na sztukę wyłącznie polską.

Co wyróżnia MSN na tle innych instytucji sztuki współczesnej?

To może zabrzmieć zaskakująco, ale nasza historia, lata bez stałej siedziby i to, czego nauczyliśmy się przez te niemal dwie dekady. Proszę zwrócić uwagę, jak wiele ze światowych muzeów musi się dziś tłumaczyć z tego, że dostało wsparcie z wątpliwych etycznie źródeł albo zawdzięcza swoje zbiory wyzyskowi i kolonializmowi. MSN ma szansę być w pełni publiczną i transparentną instytucją, zrodzoną z potrzeb lokalnych, na tych potrzebach budować wartość. Modele wyznaczone przez zachodnie muzea nie muszą być implementowane bezkrytycznie. Choć podziwiam Tate Modern za to, jak prezentuje sztukę, nie mogę nie zauważyć, jak sformatowane zostało chociażby dzieło Magdaleny Abakanowicz. W zeszłym roku zaprezentowano w Londynie jej twórczość, prezentując artystkę jako w pełni wyzwoloną feministkę, nieobciążoną politycznym kontekstem socjalistycznej ojczyzny, pominięto wszystko, co mogło zagrozić przyjemności odbioru i atrakcyjności. W tym samym czasie na Zamku Królewskim w Warszawie pokazywano Abakanowicz jako rzeźbiarkę tworzącą ponure kadłuby w poetyce antywojennej...

W Polsce osadza się artystę w kontekście historii, a na Zachodzie w wymiarze uniwersalnym?

Zachód jest przekonany o swojej uniwersalności. Problem w tym, że reszta świata wcale tak nie uważa. O tym właśnie chcemy tu opowiadać – cywilizacja Zachodu nie jest dla nas jedynym punktem odniesienia, zwłaszcza że to właśnie ona jest powiązana choćby z kryzysem klimatycznym i innymi dramatycznymi w skutkach zjawiskami.

Postrzega pani sztukę jako przestrzeń do aktywizmu?

Zdecydowanie, choć nie chcę tej wizji narzucać ani redukować sztuki tylko do jednego wymiaru.

Większość sztuki prezentowanej na tegorocznym Biennale w Wenecji to dialog z wyzwaniami współ czesności albo gorąca reakcja na to, co dzieje się na świecie. Susan Sontag w eseju „O stylu” pisała jednak, że „wszystkie dzieła sztuki opierają się na dystansie wobec przeżywanej rzeczywistości, którą reprezentują (..). Stopień owego dystansu, sposób manipulowania nim, jego konwencjami stanowi styl dzieła”. Czy zgadza się pani z tą definicją stylu?

W pewnym stopniu tak, to oczywiste, że dzieła sztuki nie powstają z czystej emocji. Dystans, wiedza, umiejętne manipulowanie językiem i formą są koniecznymi elementami potrzebnymi do powstania przekazu, który będzie można nazwać dziełem sztuki. Definicja Sontag straciła już jednak na aktualności. Obserwujemy bowiem znaczące zmiany w sztuce. Od ponad dekady można mówić o zwrocie afektywnym – ku emocjonalności i uczuciowości, które ceni się bardziej niż eksperyment formalny. Jednocześnie z niepokojem przyglądam się zjawisku, które określiłabym jako zwrot moralny. Coraz częściej w dyskusjach o sztuce pytamy, czy dzieło sztuki jest moralne albo czy jego autor jest moralny.

A nie powinien być?

Wymaganie od artysty, by szedł za drogowskazami wyznaczonymi przez jego dzieło, jest niemal zawsze skazane na porażkę.

Cancel culture to przesada?

To nie jest jednoznaczne. Być może cancel culture była potrzebna na pewnym etapie, by zwrócić uwagę na niepokojące zjawiska, jednak stosowanie jej jako jedynego kryterium do oceny dzieła sztuki to wiara w niebezpieczną utopię.

Może niektóre prace powstają zbyt szybko, są skażone brakiem dystansu?

Nie zaprzeczam, że tak jest, nie widzę w tym jednak problemu. Czas zweryfikuje ich wartość. Z ogromnej produkcji artystycznej zostaje niewiele. To czas destyluje to, co warte ocalenia. Z punktu widzenia muzeum problem leży gdzie indziej: my kupujemy dzieła do kolekcji teraz, byłoby więc dobrze, gdybyśmy się nie mylili zbyt często.

Jak się uchronić przed nietrafionymi zakupami?

Kolekcje są pełne zapomnianych dzieł. To bez wątpienia ciekawy materiał do badań o historii gustu i tego, co kiedyś uważano za istotne. Niestety, żadne muzeum nie jest w stanie uchronić się przed tym niebezpieczeństwem. Budowa kolekcji MSN zaczęła się w 2011 r., a po raz ostatni prezentowaliśmy ją publiczności dekadę temu. Wyrosło całe pokolenie, które jej nie widziało, jednak już 21 lutego 2025 r. zaprezentujemy ją w nowym gmachu. Jesteśmy ciekawi, jak publiczność przyjmie pierwszą w tej skali wystawę naszej kolekcji.

Nie łudzę się, że sztuka może być zupełnie niezaangażowana, przezroczysta. W końcu nawet Kaplica Sykstyńska jest wyrazem zaangażowania w służbie Kościołowi. Gdzie jednak przebiega granica między sztuką angażującą się a zwykłą publicystyką?

Nie da się wytyczyć sztywnej granicy. Nie mogę jednak powiedzieć, że to źle. Dobrym przykładem jest głośna wystawa „Strachy” sprzed kilku lat. Zaprezentowaliśmy wówczas prace Daniela Rycharskiego, który w dość rewolucyjny sposób głosił, że jest artystą wiernym tradycji Kościoła rzymskokatolickiego, a zarazem chce pozostać wierny samemu sobie i uprawia sztukę gejowską. To oczywiście była również publicystyka. Wydaje się jednak, że Rycharskiemu udało się zawrzeć w tym osobiste doświadczenia i emocje. Stworzony przez niego język artystyczny, bardzo ekspresyjny, przetrwał próbę czasu. Na drugim krańcu są prace, które jej nie przetrwały i dziś już nikt o nich nie pamięta.

Jak rozpoznać propagandę w przebraniu sztuki?

Jeżeli sztuka jest jednoznaczna i operuje prostym przekazem, to możemy podejrzewać, że to propaganda. Natomiast dojrzałe dzieło sztuki jest zazwyczaj złożone i nie odpowiada na niczyje potrzeby albo polityczne zamówienia. Prawdziwe dzieło mówi wiele, a każdy może w nim znaleźć to, czego potrzebuje.

Minister kultury często mówi o tym, że nie chce, by dyrektorzy traktowali muzea i instytucje kultury jak swoje prywatne folwarki. To nie preferencje i gust dyrektora mają wyznaczać program instytucji, którą kieruje. Pani stoi na czele MSN od 17 lat. Czy czuje pani niekiedy, że muzeum to pani?

Całkowicie zgadzam się z Hanną Wróblewską! Podchodzę do mojej pracy z pokorą i bardzo się staram, by nie wejść w zbyt utarte koleiny. Z tego powodu prawie nie bywam kuratorką wystaw w MSN. Kiedy zostałam dyrektorką, byłam stosunkowo młoda, a jednocześnie miałam doświadczenie konieczne do zbudowania nowej instytucji. Zasiedziałam się trochę z powodu przedłużającej się budowy. Nie myślę jednak o muzeum jako o odbiciu moich zapatrywań i gustu. Staram się, by przecinały się tu różne punkty widzenia. ©Ⓟ

Zachód jest przekonany o swojej uniwersalności. Problem w tym, że reszta świata wcale tak nie uważa. O tym właśnie chcemy tu opowiadać