Trwa trzeci rok wojny i wygląda na to, że od strony handlowej żadna większa krzywda się rosyjskiej gospodarce nie stała. Zwłaszcza gdy minął pierwszy szok, zaś Moskwie udało się ustabilizować kurs waluty (głównie dzięki dekretowi Putina, że płatności za surowce będą od wrogich krajów przyjmowane tylko w rublach). Na pewnym etapie logika sankcji sprawiła, że Kreml pływał wręcz w historycznie wielkiej nadwyżce handlowej.

Jeszcze inaczej wygląda to dziś. Pisze o tym w najnowszej pracy grupa hongkońskich oraz tajwańskich ekonomistów: Harry Li, Ling Wu oraz Ziho Park. Z ich opracowania wynika to, co od początku było dość jasne: że ograniczenia nałożone na handel z Rosją po prostu będą obchodzone. Głównie przez państwa, które postanowiły wobec konfliktu zachować neutralność. A Zachód nie ma siły (a może i chęci?), by zmusić je do podporządkowania się logice ekonomicznej wojny z Putinem.

Kilka faktów. Przyjmijmy, że poziom eksportu zachodnich towarów do Rosji w momencie inwazji na Ukrainę wynosił 100. W ciągu następnego półrocza po lutym 2022 r. spada mniej więcej o połowę. W kolejnych miesiącach (kolejne transze sankcji) idzie w dół jeszcze trochę. Ale nie jakoś fundamentalnie – do poziomu dzisiejszych 35–40 proc. względem tego, co było w momencie wybuchu konfliktu. Nie oznacza to rzecz jasna, że zachodnie towary do Federacji od tamtej pamiętnej zimy nie trafiają. Jeżeli popatrzymy na eksport do Rosji ze strony krajów trzecich (które w sankcjach nie uczestniczą), to mamy sinusoidę. Z poziomu 100 w lutym 2022 r. ich eksport spada w pierwszej chwili niemal równie mocno, co w przypadku eksportu z krajów zachodnich (też o połowę). Ale szybko wolumen handlu odrabia straty i zaczyna bić rekordy – przekraczając już w drugiej połowie 2022 r. poziom sprzed wojny. A dziś wspinając się do ok. 120 proc. tego, co było ex ante.

Nie oznacza to, że firmy z Brazylii, Kirgistanu albo Kazachstanu zaczęły wypełniać własnymi towarami powstałą na rynku rosyjskim lukę po produkcji niemieckiej, francuskiej czy polskiej. Mamy tu raczej klasyczne użycie rynków krajów neutralnych jako stacji przeładunkowych dla europejskich dóbr, wjeżdża jących do Federacji od innej strony. W sumie różnica w poziomie eksportu do Rosji dziś i przed wojną to ok. 20 proc. O tyle mniej kupują Rosjanie na rynkach światowych. Fakt, pewna różnica. Ale nieznacząca. Jeżeli ktoś się spodziewał, że z powodu wojny Rosja zostanie odcięta od zachodnich maszyn albo podzespołów i z tego powodu tamtejsza gospodarka zacznie się zamieniać w skansen, to po prostu wykazał się naiwnością.

Ekonomiści poddają tej samej analizie także rozkład importu towarów z Rosji. Trend jest podobny – świat po prostu kupuje produkty (głównie surowce), obchodząc sankcje. Bardziej widoczny jest ogólny spadek obrotów. Import z Rosji stanowi dziś ok. 60 proc. tego, co w 2022 r. (w dół do 20 proc. po stronie krajów utrzymujących sankcje i w górę do 130 proc. w krajach neutralnych). Wolumen sprzedaży ropy i gazu (oraz jego ceny) wciąż jest jednak dla Rosji na tyle satysfakcjonujący, że nie ma mowy o kolapsie „uzbrojonej stacji benzynowej” (jak nazywa się czasem putinowską Rosję).

I tak to właśnie wojujemy od ponad dwóch lat. I wygląda na to, że gdyby to zależało tylko od okoliczności ekonomicznych, to paliwa (nomen omen) do tej wojny w najbliższym czasie Kremlowi nie zabraknie. ©Ⓟ

Autor jest zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Solidarność” oraz publicystą wydawanego przez NBP „Obserwatora Finansowego”