Ministra Hanna Wróblewska szybko dojrzała do standardów Polski uśmiechniętej głupkowato i fałszywie. Nie jest łatwo czynić złe rzeczy, ale... od czego silna wola. Udało się jej.

Mnie poniekąd też się udało. Z różnych powodów odwlekałem opublikowanie tekstu o moralnych powinnościach elit rządzących polskimi muzeami. Siłą tekstu miała być prostota dychotomii. Po jednej stronie pisowscy i peowscy szefowie narzucający przekaz nienawiści i zemsty, po drugiej zaś – ludzie, którzy z racji pełnionych funkcji i przymiotów intelektu dostrzegają, jak miałki jest ten przekaz. Może i wymyślanie sobie od agentów ma wyborczy sens, ale, przecież, poza sensem wyborczym jest jeszcze Kraj, jest „rzeka podziemna”. Ktoś musi dbać o to, by przynajmniej tu i ówdzie działała patriotyczna, dalekosiężna mądrość. Zanim upadła Rzeczpospolita XVIII w., ktoś założył Bibliotekę (Załuscy), a ktoś opracował wspaniały projekt kodeksu prawnego (Zamoyski)... i tak dalej. Było z czego zbierać sen o Polsce, kiedy jej nawet na mapie nie było.

W 2024 r. – myślałem – ktoś musi rzucić hasło i dać ramy współpracy tym, którzy widzą dalej niż do kolejnych „wyborów o wszystko”. Zygmunt Stępiński, obecny szef POLIN, z bliska obserwował pokraczne i niegodne zabiegi wicepremiera Glińskiego o usunięcie Dariusza Stoli z funkcji dyrektora tego muzeum. Zdecydował się na objęcie po Stoli funkcji tylko z jego błogosławieństwem, a na „dzień dobry” napisał laudację usuniętego szefa. Można powiedzieć – sprawdził się. Sam Stola, który zrezygnował dla dobra placówki, mimo że racja moralna była jasno po jego stronie – też idealnie sprawdzony. Dyrekcja Muzeum II Wojny Światowej, wyrzucona przez ówczesnego ministra kultury Glińskiego z przyczyn politycznych, wróciła na swoje miejsce po 15 października. Nonsensownie zaczęła od odwracania akurat tych działań obalonej pisowskiej dyrekcji, które były sensowne, ale zmitygowała się.

Można i z nimi spróbować, pomyślałem. Jan Ołdakowski, szef Muzeum Powstania Warszawskiego, i Robert Kostro, dyrektor Muzeum Historii Polski, którego prawość i umiejętności współdziałania z najrozmaitszymi skrzydłami rozedrganej inteligencji należałoby klonować, może jeszcze dyrekcja Muzeum Auschwitz-Birkenau oraz Muzeum Narodowego – i jest drużyna. Drużyna niekoniecznie przepadających za sobą ludzi, ale przez to tym lepiej wskazująca, że ktoś musi kształtować wojny, a ktoś zaplecze. Niech sobie będzie Polska Tuska i niech sobie będzie Polska Kaczyńskiego – ale jest jeszcze Rzeczpospolita, jak mawia, przenikliwie, mój przyjaciel. (Nie powiem kto, bo jeszcze go ministra kultury weźmie na cel).

Że niezupełnie się odkleiłem, wskazywała postawa Bartłomieja Sienkiewicza. W sprawie mediów publicznych minister kultury grał jak chroniony przez sędziego rugbista w meczu piłki ręcznej. Ale powołana przez niego Rada przy Muzeum Historii Polski była wielobarwna i ponadśrodowiskowa. Jak nie w Polsce! Czyli, myślę, nawet takie łobuzisko jak Bartek rozróżnia, na którą okazję pasuje „Ogniem i mieczem”, a na którą „Latarnik”.

I przyszła Wróblewska. Dla niej muzea są placówkami politycznymi. Są dla Polski Tuska, nie dla Rzeczypospolitej. ©Ⓟ