Każdy worek z piaskiem jest ważny, każdy posłuży do ochrony.

W sobotę Wrocław odetchnął z ulgą. Woda w Odrze zaczęła opadać. Rano władze miasta zaapelowały do mieszkańców o zwrot worków z piaskiem, które kilka dni wcześniej oblepiły szczelnie wrocławskie domy, restauracje, sklepy. Komunikat był krótki: „Komu worki nie są potrzebne, niech przywiezie je na stadion miejski. Kto nie ma takiej możliwości, niech odsunie je od muru, będzie to znak dla służb miejskich, że mogą je zabrać. Każdy worek jest ważny, każdy posłuży do ochrony innych”.

Wrocławianie na apel odpowiedzieli szybko. Nie minęło południe, a na stadionie bieliły się tysiące worków z piaskiem. Kilka godzin później pierwsze ciężarówki ruszyły z nimi wzdłuż Odry. Bo gdy Wrocław oddychał z ulgą, na przyjęcie fali powodziowej szykowały się północno-zachodnia część województwa dolnośląskiego i południowa lubuskiego – Ścinawa, Szlichtyngowa, Głogów, Nowa Sól.

W niedzielne popołudnie, jak wynikało z prognoz, wielka woda miała dotrzeć też do podgłogowskich Wietszyc.

Wały przeciwpowodziowe

Gmina Pęcław nie jest ani szczególnie duża, ani ważna. Raptem dziewięć wsi, cztery przysiółki, jedna osada. Trzy czwarte gminy zajmują użytki rolne, reszta to strefa nadodrzańska: starorzecza, bagna, łąki i pastwiska. Przemysłu nie ma, tylko rolnictwo i drobny handel. To, co czyni ją wyjątkową, to 19 km przeciwpowodziowych wałów. Dorota Jewniewicz, wójt, przyznaje, że tak długich wałów nie ma w Polsce żadna gmina. I dodaje, że z tych 19 km najwięcej, bo ponad 3, biegnie przez wieś Wietszyce.

Kiedy w niedzielę, 15 września, woda przerwała tamę i zniszczyła Stronie Śląskie, Lądek-Zdrój i Kłodzko, w Wietszycach Odra płynęła jeszcze w korycie. Woda zaczęła się podnosić dzień później, w poniedziałek. We wtorek rozlała się po łąkach między wałami, a w środę zaczęła przybierać tak szybko, że wystarczyło odejść na godzinę, by po powrocie gołym okiem zobaczyć różnicę. Co nie jest czymś zwyczajnym, bo w niektórych miejscach lewy wał od prawego dzieli nawet kilometr. W czwartek do korony wałów wodzie brakowało już niewiele.

Waldemar Halarewicz, sołtys Wietszyc, wspomina, że w 1997 r. woda przyszła tak szybko i była tak gwałtowna, że nie mieli na nic czasu. Wystarczyło go na tyle, by się ewakuować. Tym razem mieli czas, by się przygotować. Piasek do worków zaczęli sypać już we wtorek.

Najpierw jednak musieli załatać dziury w wale. Tak się bowiem złożyło, że od ostatniej powodzi nikt o nie specjalnie nie dbał. Zamiast specjalistów od konserwacji i napraw na wałach pojawiły się bobry, borsuki i lisy, które postanowiły w nich zamieszkać. A że to zwierzęta pod ochroną, nikt im w ryciu nor nie przeszkadzał. Niektóre jamy były tak duże, że mieścił się w nich człowiek, więc worki na niewiele by się zdały. Na wały wjechały koparki. Nory trzeba było zasypać, ubić, po drugiej stronie wału ułożyć dla wzmocnienia worki z piaskiem, bo rzeka nic o ochronie zwierząt nie wie. Wie za to, jak wykorzystać słabe punkty wałów, jak się wedrzeć w nie i rozsadzić je od środka.

Potem zabrali się do ich podwyższania. Wał jest wysoki, na niemal całej długości mierzy nieco ponad 7 m, ale ma też miejsca, gdzie z uwagi na ukształtowanie terenu jest nieco niższy. Prognozy mówiły, że fala nie powinna się przez niego przelać, ale po co ryzykować. Rzeka podczas powodzi jest nieprzewidywalna, więc ułożyli worki na koronie, by na wszelki wypadek wybić jej z głowy przelewanie.

Ale z wodą nie jest łatwo. Jak nie może górą, spróbuje dołem. W piątek zaczęła przesiąkać pod wałami.

Worki z piaskiem

W 1997 r. przechodząca przez Wietszyce fala kulminacyjna była niespokojna. Ludzie wspominają, że było ją słychać z daleka – szła, trąc o wały, ale przeszła szybko i woda równie szybko zaczęła opadać. W 2010 r. była spłaszczona i przechodziła długo. Woda opadała wolno, wały nasiąkały nią i była obawa, że nie wytrzymają, rozmiękną i puszczą wodę na wioskę. Nie puściły. Teraz też fala jest spłaszczona, ma jednak przejść szybciej niż 14 lat temu. Problem w tym, że nigdy nie można mieć pewności, czy rzeka nie znajdzie słabego miejsca w wałach i ich nie przerwie. Więc żadnej wody, która pojawia się po drugiej strony wału, nie można lekceważyć. Zwłaszcza brudnej.

Kiedy rzeka występuje z koryta i wypełnia przestrzeń między wałami, przypomina bardziej jezioro. Z tą różnicą, że płynie. Ciśnienie takiej masy wody jest ogromne. Jej górne warstwy napierają na dolne tak mocno, że przeciskają je przez grunt, pod wałami. Brudna, zmącona woda rzeki, która niesie ze sobą piach i muł, filtruje się i za wałami wybija czysta. Siłą rzeczy cały ten proces sprawia, że wały nasiąkają i osłabiają się, trzeba je nieustannie wzmacniać, okładać workami, ale takie przesiąkanie to naturalny proces.

Gorzej, gdy po drugiej stronie pojawi się woda mętna, brudna. To znak, że rzeka znalazła słabe miejsce w wałach i woda przedostaje się na drugą stronę nie pod wałami, a przez nie. Na taki odcinek trzeba rzucić wszystkie siły, worki i ludzi, by wodę zatrzymać. Dlatego podczas powodzi worków, piasku i ludzi nigdy nie za dużo.

Pomoc państwa

Ogłoszona w ubiegłym tygodniu dla powiatu głogowskiego samoewakuacja nie oznaczała przymusu, lecz zalecenie. Ale z Wietszyc, jak mówi sołtys, wyjechało zaledwie kilku starszych mieszkańców i kilkoro dzieci. Reszta chwyciła za worki i łopaty. Szybko się jednak okazało, że sami nie dadzą rady. Na szczęście długo sami nie byli.

Jak tylko rzeka wystąpiła z brzegów, do Wietszyc przyjechało 80 żołnierzy i żołnierek WOT. Przez cały dzień sypali piasek do worków, nosili je na wały, układali. Wieczorem wyjechali, następnego dnia wrócili. I znów poszli na wały. Nikt, nawet oni sami, nie wiedział, jak długo tu zostaną, ale można się domyślać, że tak długo, aż groźba zalania Wietszyc minie.

Piach schodził jak woda, wciąż było go mało, więc przestali czekać na ciężarówki, które je dowoziły. Sami zaczęli go kopać i przywozić ciągnikami z przyczepami. Usypywali go w trzech miejscach, przy trzech drogach prowadzących do wałów. Pryzmy piachu szybko zamieniały się w pryzmy worków, bo wszyscy zdawali sobie sprawę, że w walce o wały czas odgrywa decydującą rolę. Kiedy brakowało rąk do pracy, wystarczyło wrzucić na konto gminy na Facebooku prośbę o pomoc. Nie było przypadku, by w ciągu pół godziny nie przyjechało od 50 do 100 chętnych. Z Polkowic, Grębocic i Jerzmanowej – jedynej w powiecie gminy, która rozsiadła się na tyle wysoko, by powódź jej nie zagrażała. Nawet gdy w sobotę wylała rzeka Czarna i podtopiła Krzepów, dzielnicę Głogowa, w niedzielę do Wietszyc przyjechało z tego miasta małżeństwo. Dlaczego do Wietszyc? Bo w Głogowie ludzi dużo, miasto sobie poradzi, więc uznali, że bardziej przydadzą się tu, daleko od miasta, a blisko wału.

Strażaków z Wietszyc też nie pozostawiono samych. W dniu, w którym Odra rozlała się między wałami, przyjechali ich koledzy z Jerzmanowej. Przywieźli ze sobą niezastąpione w trudnych warunkach quady, napełniali piachem worki, zabezpieczali nimi miejsca narażone na przecieki, dzień i noc patrolowali wały. Kiedy zmęczeni wracali do Jerzmanowej, kluczyki do pojazdów przekazywali kolegom z jednostki, a ci wracali do Wietszyc. Sprzęt był w ciągłym ruchu, oni spali po dwie, trzy godziny na dobę.

Kilka godzin przy workach potrafi zmęczyć każdego. Plecy bolą od schylania się, ręce od dźwigania. Nie zawsze jest czas, by coś zjeść. W sobotę do pracujących podjechały samochodem trzy kobiety. W bagażniku kocioł z gorącym żurkiem, ciasto drożdżowe i gorąca kawa. W niedzielę peugeotem przyjechało małżeństwo z grochówką przygotowaną w przedszkolu w Kotli. To po drugiej stronie Głogowa, ponad 30 km od Wietszyc. Skąd wiedzieli, dokąd przyjechać? Kierowca tłumaczył, że żona pracuje w firmie kurierskiej, zna okoliczne wsie jak mało kto. Wie, że w takich Serbach, po drugiej stronie Odry, mają wszystko, bo są blisko Głogowa. A Wietszyce daleko od miasta, więc potrzebują więcej. Panie w przedszkolu gotują już od tygodnia. I nie przestaną, póki będzie taka potrzeba.

Rozwój techniki

Dorota Jewniewicz docenia możliwości szybkiej komunikacji i rozwój techniki. Facebook, Messenger, WhatsApp wiele zmieniają i ułatwiają. Zwłaszcza tam, gdzie zasięg telefoniczny jest ograniczony. Jak w Wietszycach. To dlatego wójtowie wszystkich gmin w powiecie założyli na WhatsAppie grupę i na bieżąco wymieniają się informacjami. Dzięki temu w sobotę szybko się dowiedziała, że z Wrocławia jedzie do nich dziewięć ciężarówek z zebranymi od mieszkańców workami z piaskiem. Zanim dojechały, przy wałach już czekali na nie żołnierze WOT i strażacy. Nie musieli się zastanawiać, gdzie je układać. Między innymi dzięki dronom.

Załoga dronowa to czterech ratowników z warszawskiej Komendy Wojewódzkiej PSP i Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej 15 m.st. Warszawy. Przyjechali do Wietszyc w piątek, trzy dni po tym, jak Odra wystąpiła z brzegów. Przywieźli ze sobą trzy drony, dzięki którym można monitorować wały i typować miejsca zagrożone. W ten sposób, jak tłumaczy młodszy aspirant Tomasz Kłoczewiak, można skontrolować w dużo krótszym czasie dużo większy teren, w tym miejsca, do których pieszy patrol nie dotrze.

Lot drona trwa do 30 minut, potem trzeba urządzenie sprowadzić na ziemię i doładować baterie. W niedzielę, kiedy przez Wietszyce przechodziła fala kulminacyjna, pierwszy dron wystartował o szóstej rano, a w południe wszystkie miały już łącznie 3,5 godziny lotu za sobą. W sumie rzeki podczas powodzi obserwowało ok. 10 załóg. Obraz, który rejestrowały drony, był przesyłany do sztabu we Wrocławiu i oceniany przez ekspertów, którzy widzieli jednocześnie obraz z wielu miejsc. Na tej podstawie były podejmowane decyzje o relokacji sprzętu i ludzi.

Tomasz Kłoczewiak podkreśla, że jest to pierwsza akcja dronowa na tak dużą skalę. Wcześniej nie było potrzeby, by większość załóg działała w tym samym czasie, choć strażacy byli do takiego działania przygotowani. Od 2016 r., kiedy w komendzie warszawskiej pojawił się pierwszy dron, zmieniła siy jednak technologia i możliwości. Używany dziś sprzęt pozwala zrobić więcej, szybciej i lepiej.

Wiara

Dzięki dronom wiedzieli, że z odcinkiem wału w pobliskim Mileszynie mogą być kłopoty, więc strażacy patrolowali go częściej i dokładniej. W sobotę ok. godz. 15 zauważyli przeciek. Do akcji dołączyli strażacy z Warszawy, którzy dotarli do Wietszyc poprzedniej nocy. To specjalistyczna jednostka ratownictwa wodnego OSP, która powstała w 2019 r., by patrolować Wisłę i wiele innych rzek, rzeczek i zbiorników wodnych wokół stolicy. Pandemia sprawiła, że ratownicy zawiesili działalność, ale w lipcu ją odwiesili. W samą porę.

Piotr Sypnik, naczelnik warszawskiej OSP RW, z satysfakcją mówi, że są samowystarczalni. Do Wietszyc przyjechali trzema samochodami, wspierani przez strażaków z OSP Jedwabno i Skórzec, z własnym namiotem i airboatem, płaskodenną łodzią z napędem wirnikowym, dzięki której mogą pływać przy minimalnym zanurzeniu bez strachu, że uszkodzą silnik. Skierowano ich właśnie tu, bo w związku z przemieszczaniem się fali powodziowej istniała realna groźba przerwania wałów.

Zanim przyjechali do Wietszyc, ich koledzy ratowali ludzi w Lewinie Brzeskim. W zalanym mieście łodzią przewieźli w bezpieczne miejsce dziesiątki powodzian. W Wietszycach na szczęście nie było takiej potrzeby. Po 18 godzinach łatania wału w Mileszynie przeciek zatamowano. Kilka godzin później przez obie miejscowości przeszło czoło fali kulminacyjnej. Woda nie przelała się przez wały, a po trzech godzinach opadła o 1,5 cm. Powiało optymizmem.

Chociaż optymizm gdzieś w mieszkańcach Wietszyc tkwił od początku. Wiedzieli przecież, że jak woda przerwie wały, zaleje domy do wysokości 2 m. I co? Nic, będzie, jak ma być, jak tam w górze zapisane, tłumaczy właścicielka jednego z domów w centrum wsi. A jak zapisana jest powódź? Trudno, ubrania poprzenosiła na górę, ale nowych schodów przecież nie przeniesie, kuchni zabudowanej też na piętro nie zaciągnie. Jej sąsiad też spokojnie czeka na rozwój wypadków. Do jedenego samochodu zapakował drogi sobie sprzęt – kosiarki, szlifierki, wiertarki – i wywiózł je do rodziny. Dwa auta czekają w pogotowiu, by w razie przerwania wałów ewakuować rodzinę. Resztę pal licho, życie najważniejsze.

Ale nie ma co siać paniki. Przeżyli wielką wodę w 1997 r. i 2010 r. Udało się dwa razy, choć też rzeka była blisko przelania się przez wały, to dlaczego nie miałoby się udać po raz trzeci? Tym bardziej że w środę, tydzień po wylaniu Odry, poziom wody spadł o 70 cm. ©Ⓟ