W weekend w Siennej (gmina Stronie Śląskie) miało być wesele. Restauracja Puchaczówka uzupełniła więc zapasy. Świętowania nie było, za to jedzenie się przydało.
– Wystarczyło na dwie, trzy doby dla wszystkich służb i ewakuowanych ludzi – mówi Kamila Majka, dyrektorka ds. operacyjnych Puchaczówki. Z zapasów skorzystano, gdy woda odcięła gminę od świata, a transport żywności okazał się niemożliwy.
Gdy woda opadła, do Stronia Śląskiego z całej Polski ruszyła pomoc: żywność, środki higieniczne, chemia, leki. Trafia też do Puchaczówki, gdzie mieszka ok. 100 osób ewakuowanych ze Stronia Śląskiego i okolicznych wsi. Wśród ewakuowanych była kobieta w ciąży. Wkrótce po przyjeździe dostała bólów, zabrało ją pogotowie. Urodziła. – Wczoraj oglądałyśmy zdjęcia ze szpitala – relacjonuje jedna z kobiet. Na świat przychodzą więc kolejni powodzianie z urodzenia, dołączając do tych z lat 1997 i 2010.
W 1997 r. wielka woda także dotarła do Stronia Śląskiego, ale zbiornik retencyjny oraz zapora wodna, wybudowana jeszcze na początku XX w. na rzece Morawka, zdały egzamin.
– Teraz nie wszyscy chcieli zostawiać domy, nawet gdy zaczęło pojawiać się coraz więcej wody i namawiano do ewakuacji. Ludzie nie sądzili, że tama pęknie. W 1997 r. byli w swoich domach stosunkowo bezpieczni, więc teraz też nie chcieli ich opuszczać – mówi mi mieszkaniec Stronia Śląskiego. Stoimy przy zaporze i patrzymy, jak przy wielkiej wyrwie w konstrukcji spokojnie przepływa Morawka. Trudno uwierzyć, że parę dni wcześniej ta rzeczka zamieniła się w niszczycielską siłę.
„W sobotę, 14 września o godzinie 21:13 z uwagi na przekroczenie maksymalnego poziomu piętrzenia na zbiorniku Stronie Śląskie zaczął działać przelew powierzchniowy. Obsługa zbiornika utraciła możliwość bezpiecznego sterowania urządzeniami zapory” – relacjonuje Państwowe Gospodarstwo Wodne Wody Polskie. W efekcie długotrwałego i niekontrolowanego naporu na zaporę i przepływu wód przez przelew górny doszło do uszkodzenia tamy. Woda przelała się przez konstrukcję w niedzielę rano. „Uwaga, ratujcie swoje życie!” – zaapelowało starostwo powiatowe w Kłodzku we wpisie na Facebooku.
Co dalej z zaporą? „Aktualnie jest za wcześnie, by pisać o planach odbudowy czy budowy infrastruktury hydrotechnicznej” – przekazują nam Wody Polskie. Na rozmowy na ten temat będzie czas po zakończeniu bieżących działań przeciwpowodziowych.
Lech Kawecki, zastępca burmistrza, podkreśla, że nie tylko tama zawiodła. – Rzeka Biała Lądecka dokonała potężnych zniszczeń już dzień wcześniej, w sobotę – mówi. – Trzeba się zastanowić, jak chcemy odbudować to miasto i jak będziemy godzić zabudowę z ponowną regulacją koryt – dodaje.
Zapory często dają mieszkańcom poczucie bezpieczeństwa, ale czasem wzbudzają lęk. Tak było w Serwinowie, obok zbiornika Dobromierz. – Byliśmy w trakcie układania worków z piaskiem, gdy nadbiegła przerażona dziewczyna, krzycząc, że tama przecieka. Ludzie spanikowali – mówi jeden z mieszkańców. Na szczęście okazało się, że to nie było pęknięcie tamy, tylko zwiększony kontrolowany przelew. „W 1997 r. była taka sama panika” – skwitowali ponoć sytuację starsi mieszkańcy.
Może ukradną
Nawet gdy pojawia się poważne zagrożenie, część mieszkańców nie chce opuścić swoich domostw. Obawy są różne, w tym przed szabrownictwem. Radny Stronia Śląskiego Remigiusz Sławik mówi mi, że w desperacji pojawił się pomysł powołania straży obywatelskiej. Na lokalnych grupach w mediach społecznościowych widać wpisy namierzające potencjalne grupy grasujące po miejscowości.
Doniesień o szabrownikach nie potwierdza Ministerstwo Obrony Narodowej. „Do chwili obecnej (18 września – red.) nie odnotowano przypadków szabrownictwa w Stroniu Śląskim. Podczas wspólnych patroli z Policją żołnierze ŻW realizują zadania mające na celu zapobiegać przypadkom szabrownictwa” – przekazuje nam resort. Z kolei Komenda Powiatowa Policji w Kłodzku informuje, że do 17 września odnotowano 18 zgłoszeń dotyczących potencjalnych przypadków szabrownictwa, jednak funkcjonariusze nie potwierdzili żadnego z nich.
Lech Kawecki, zastępca burmistrza, przyznaje, że takie zgłoszenia trafiają do gminy. – Przez cały czas łączność jest utrudniona, nie z każdego miejsca można się dodzwonić pod numer 112 – mówi. Od środy pod urzędem jest dostępne mobilne centrum operacyjne policji, które ma własną łączność. – Mamy też coraz większy napływ sił i środków ze strony policji, Żandarmerii Wojskowej i innych jednostek – dodaje Kawecki. Od 13 września na terenie Lądka-Zdroju i Stronia Śląskiego na zmianie przebywało ok. 140 policjantów. Normalnie jest ich sześciu.
Nadjeżdża pomoc
Do dyspozycji sztabów kryzysowych na terenie całej Polski zostało oddelegowanych ponad 14 tys. żołnierzy. Na ulicach Stronia Śląskiego widzimy przede wszystkim przedstawicieli Wojsk Obrony Terytorialnej, którzy pomagają mieszkańcom w odgruzowywaniu domów i ulic oraz w dystrybucji artykułów przywożonych w ramach pomocy.
We wtorek przed południem burmistrz Stronia Śląskiego Dariusz Chromiec napisał na Facebooku: „Potrzebujemy każdej pomocy!”, a w filmiku dodał, że oprócz wpłat finansowych, potrzebna jest „pomoc rzeczowa różnego rodzaju”, w tym żywność, woda, ale też paliwo, agregaty prądotwórcze, gumowce, łopaty. „Musimy to wszystko odbudować, naprawić, posprzątać” – mówił.
Pod jeden z punktów, z którego jedzenie czy artykuły pierwszej potrzeby są rozwożone do mieszkańców, podjeżdżam ze strażakami z ochotniczej straży pożarnej i mieszkanką okolic Wałbrzycha, która spontanicznie zorganizowała zbiórkę. Wypakowujemy butelki z wodą, konserwy, kosmetyki. Jest środa, przed nami było tu już sporo osób, które wpadły na podobny pomysł. – Mobilizacja ludzi jest niesamowita, mamy pełno jedzenia – mówi wolontariuszka.
Jest z nami Patryk Kozłowski z OSP w Dobromierzu. Przez weekend oprócz standardowej syreny jego i innych alarmowała e-Remiza. – To aplikacja ochotniczej straży pożarnej. Gdy pojawia się zgłoszenie, telefon wyje jak strażacka syrena – tłumaczy Patryk. W powiecie świdnickim w sobotę i niedzielę doszło do wylania miejscowych rzek. Konieczne było zabezpieczanie domów i ewakuacja części mieszkańców. W poniedziałek e-syrena wyła już o wiele rzadziej, a w dodatku głównie w celu odpompowania wody z zalanych podwórek, więc Patryk zdecydował się pomóc w transporcie pomocy do Stronia, na co dzień jest bowiem prezesem firmy logistycznej.
Potrzeba informacji
Mimo że obecnie w pomoc dla powodzian zaangażowali się zwykli ludzie, organizacje pozarządowe, przedsiębiorstwa oraz władze, od mieszkańców zalanych miejscowości często słyszę, że na początku czuli się pozostawieni sami sobie. Chodzi nie tylko o pierwsze chwile po zalaniu. Także wcześniej, gdy brakowało im odpowiedniej reakcji władz lub była ona opóźniona. – Alerty RCB pojawiły się już w środę, a worki z piaskiem i komunikaty były wydawane na ostatnią chwilę – słyszę od mieszkańców różnych części Dolnego Śląska.
– Kryzys jest ściśle powiązany z utratą kontroli – tłumaczy prof. Tomasz Grzyb, psycholog społeczny z Uniwersytetu SWPS we Wrocławiu. Dodaje, że chodzi zarówno o utratę kontroli poznawczej, związanej z niepewnością co do tego, co się dzieje i co się stanie, jak i informacyjnej. Osamotnione mogą się czuć w szczególności te osoby, do których nie dociera informacja o aktualnej sytuacji. – Brakuje schematów dotarcia do ludzi, którzy niekoniecznie korzystają z mediów społecznościowych. Jeśli gmina czy powiat mają zaprojektowaną politykę informacyjną, dzięki której wiedzą, do których mieszkańców należy wysłać pracownika, oraz jak zaplanować przekazywanie ludziom informacji, to mieszkańcom łatwiej odzyskać kontrolę poznawczą. W sytuacji kryzysowej ludzi najbardziej boli to, że nie wiedzą, co mają robić – tłumaczy prof. Grzyb.
Ważna jest też przewidywalność komunikacji, np. dzięki wskazaniu, w jakich godzinach oraz kanałach będą regularnie przekazywane najważniejsze informacje. Brak komunikatów to pożywka dla dezinformacji i teorii spiskowych.
Babciny telefon
Patryk Kozłowski pokazuje mi dom w powiecie świdnickim, do którego w weekend wdarła się woda. Mieszkańcy musieli zostać ewakuowani. Przed drzwiami spotykamy starszą panią z rodziną. – Najbardziej jest mi szkoda czterech ton pelletu, na który składałam pieniądze. Dobrze, że OSP pomogła. Gdy dzwoniłam o pomoc do gminy, to pojawiła się masa formalizmów, pytań o to, czy mam samochód, czy piwnica jest zalana, czy zdjęcia wyślę... Jak mam zrobić zdjęcia, skoro mam babciny telefon? – żali się właścicielka domu.
Po drodze spotykamy jednak przedstawicielki gminnego ośrodka pomocy społecznej. Chodzą od domu do domu i informują o dostępnych odszkodowaniach dla osób poszkodowanych w związku z objęciem obszaru samorządu stanem klęski żywiołowej. – Chcemy dotrzeć przede wszystkim do osób, które same nie mogą dostać się do urzędu, a do tego np. nie mają zasięgu – tłumaczą. Pracownicy samorządów i podległych im jednostek udają się osobiście do mieszkańców także m.in. w powiecie lwóweckim czy karkonoskim.
Odzyskać kontrolę
W powiatach świdnickim oraz lwóweckim punkty interwencji kryzysowej bezpłatnie udzielają wsparcia psychologicznego osobom dotkniętym powodzią, w powiecie wałbrzyskim powiatowa poradnia psychologiczno-pedagogiczna prowadzi dyżur telefoniczny dla osób poszkodowanych.
– Policja zaproponowała pomoc psychologów policyjnych, mamy też centrum psychiatrii długoterminowej i myślę, że w jego ramach też zaoferujemy pomoc naszym mieszkańcom. W tym temacie zgłaszają się też do nas wolontariusze – mówi wiceburmistrz Stronia Śląskiego.
Tomasz Grzyb zwraca uwagę, że według badań prowadzonych m.in. przez prof. Krzysztofa Kaniastego interwencji psychologicznej potrzebuje mniej niż 10 proc. ludzi dotkniętych katastrofą naturalną. – Niektórzy przeżyli tak silną traumę, że potrzebują natychmiastowej interwencji psychologicznej. Większość osób potrzebuje jednak narzędzi do działania, żeby z powrotem poczuć kontrolę nad własnym życiem i sprawczość. Chodzi o dostarczenie im narzędzi, dzięki którym będą mogły np. posprzątać swoje posesje. Ważne są więc dostawy worków na śmieci czy kontenerów, do których mogą wrzucać rzeczy do utylizacji – tłumaczy profesor.
Najlepszym zabezpieczeniem przed wystąpieniem zespołu stresu pourazowego jest jednak poczucie wsparcia społecznego. – Chodzi o przeświadczenie, że wokół są ludzie, którzy pomogą, jeśli zajdzie taka potrzeba. Dlatego tak ważne jest to, żebyśmy byli w tym wszystkim razem i myśleli o potrzebujących, także o tych, o których inni mogli zapomnieć – mówi prof. Grzyb.
W solidarność wierzy Anna Macałek z Nowego Gierałtowa. W przeciwieństwie do dużej części okolicy jej ośrodek jeździecki oraz pensjonat nie ucierpiały. – Obecnie nie ma do nas i okolicznych wsi normalnego dojazdu. Gdy zostaliśmy odcięci od świata, zaczęliśmy sprawdzać, kto potrzebuje jakiejś pomocy. Podobny odruch miało wielu mieszkańców. Samodzielnie zaczęliśmy się organizować, a dzięki temu, że znamy teren, wiedzieliśmy jak się przedostać do sąsiednich wsi rozmytymi drogami – opowiada.
Anna Macałek zajęła się koordynacją działań i komunikacją między sąsiadami, a do ośrodka jeździeckiego zaczęły trafiać przesyłki. Do Nowego Gierałtowa ich dostawcy przeprawiali się przez czeskie góry. Były one przejezdne tylko dla samochodów terenowych. Pierwsza przesyłka trafiła do wsi od przyjaciółki na co dzień mieszkającej we Wrocławiu. Na początku najważniejsze były jedzenie i podstawowe zaopatrzenie – Teraz mamy już nawet Starlinki, dzięki czemu odzyskaliśmy łączność ze światem. Przez cały czas informujemy, czego potrzebujemy, żeby nie trafiały do nas niepotrzebne produkty – tłumaczy pani Anna.
Według niej w mniejszej grupie łatwiej się zorganizować. – Podstawą w zarządzaniu kryzysowym jest komunikacja. A w tym pomaga zainteresowanie międzyludzkie, które jest siłą mniejszych miejscowości – uważa.
Sprzątanie i co dalej?
Anna Macałek zwraca uwagę na to, że powódź to tragedia całej gminy. – Ucierpiały nie tylko domy i miejsca pracy, lecz także cała infrastruktura. Tymczasem turystyka jest w naszej gminie bardzo ważna. Dopóki nie powstanie nowa droga, do ośrodka jeździeckiego nikt nie dojedzie. Kiedy więc wrócą do nas turyści? – pyta retorycznie.
Przy jednym z domów w Stroniu Śląskim krzątają się żołnierze z WOT-u, którzy wynoszą zniszczone przedmioty. Razem z nimi pracują mieszkańcy i ich rodziny. – Mieszkamy niedaleko, ale nas nie zalało, przyjechaliśmy więc pomóc. Za to zalało nam pracę – mówi kobieta. Piekarnia, w której pracowała, w weekend znalazła się pod wodą. – Na razie czekamy na decyzję, co dalej.
Anna Macałek zastanawia się, co z dziećmi. – Ucierpiały najbliższe szkoły oraz drogi. Na ten moment w grę wchodziłoby więc nauczanie zdalne lub kilkudziesięciominutowe odwożenie dzieci autem terenowym – mówi.
Na razie trwa wielkie sprzątanie. W środę znów zaczął działać duży sklep w Stroniu. W zasadzie nie brakuje już produktów pierwszej potrzeby. Pożądane są agregaty, paliwo i ręce do pracy. Na szczęście przyjeżdżają ludzie z łopatami i wolnym czasem. W szerszą pomoc chcą się też włączyć harcerze. My wyjeżdżamy. W radiu puszczają „Moją i twoją nadzieję”. ©Ⓟ
Trwa wielkie sptrzątanie. W zasadzie nie brakuje już produktów pierwszej potrzeby. Pożądane są za to agregaty, paliwo i ręce do pracy